Część pierwsza TUTAJ.
Trzeciego dnia zdecydowaliśmy się na dość wczesne wyjście z domu i zrobienie zakupów w sklepie Billa, znajdującym się nieopodal. Po odniesieniu zakupów do domu ruszyliśmy metrem do miasta. Po niecałych 15 minutach wysiedliśmy na stacji metra Florenc. Jako, że dopadł nas głód ruszyliśmy sprawdzić czy w znajdujących się niemal na stacji supermarketach Albert i Billa znajdziemy jakieś ciekawe przekąski na zimno, jeden z towarów, na który w każdym polskim markecie zawsze pada mój wzrok. Wybraliśmy hot doga na zimno w bułce, parówkę w cieście francuskim i pizzę na zimno z szynką. Hot dog na zimno po przygrzaniu w mikrofalówce byłby lepszy niż większość parszywych hot dogów, które możecie kupić w budkach na osiedlach czy na stacjach benzynowych. Po raz kolejny zaskoczyła mnie jakość parówek. Od razu widać, że do parek Czesi mają stosunek szczególny, ciężko tego nie zauważyć gdy spojrzymy na witryny w sklepach, gdzie do wyboru na stoiskach z obsługą jest przynajmniej 20 rodzajów parówek. Od delikatnych drobiowych po bardzo mocno uwędzone i przyprawione chili debreczynki.
Hot dog w cieście francuskim również bardzo nam smakował, po raz kolejny okazało się, że o jakości takich przekąsek mimo wszystko decyduje jakość składników, z których zostały wykonane.
Pizza na zimno też była smaczniejsza niż jakakolwiek pizza kupiona w markecie w Polsce. Wilgotna, ale nie bardzo miękka, z dobrą szynką i odpowiednim ketchupem. A może to wpływ budynku Muzeum Miasta Pragi na który patrzyliśmy przez cały czas konsumpcji sprawił, że wszystko nam tak smakowało.
Samo muzeum bardzo ciekawe jest również wewnątrz, pokazuje historię miasta od czasów bardzo zamierzchłych i pierwszych śladów osadnictwa na terenach obecnej stolicy, aż po czasy współczesne. Na szczególne wspomnienie zasługuje potężnej wielkości makieta Pragi, pokazująca jak miasto wyglądało kiedyś. Po wyjściu z muzeum poczuliśmy pragnienie, swoje kroki skierowaliśmy więc w miejsce sprawdzone poprzedniego dnia. Dolne piętro, a właściwie piwnica Pivovarskiego Klubu były tym razem zajęte bardzo hałaśliwą niemiecką wycieczką, toteż nie byliśmy specjalnie zmartwieni, kiedy Pan Barman wskazał nam miejsce na górze, wśród butelek piwa z całego świata.
Zaczęliśmy gasić pragnienie, Benedict Niefiltrowany Svetly Leżak z Brevnovskyego Klasternego Pivovaru był świeży, przyjemnie gorzki i doskonale orzeźwiający. Ja natomiast miałem ochotę na coś mocniejszego. Powoli przekonuję się do Portrerów, a 18 z tego samego browaru co jasne piwo była naprawdę dobra. Zaryzykuję, że był to jeden z lepszych porterów jakie w życiu piłem. Po zaspokojeniu pierwszego pragnienia zdecydowaliśmy się na Hemp Valley Beer z dodatkiem aromatu marihuany – bardzo ziołowe, zaskakująco dobre i Bizon Traditional Ale – mocne, zawiesiste, bursztynowe w kolorze i bardzo smaczne.
W między czasie na stole wylądowała jedna z potraw dostępnych w menu lunchowym.
Pieczona wcześniej golonka, z sosem, kiszoną kapustą i knedlikami oczywiście. Cudowna w smaku i rozpadająca się w ustach golonka z chrupiącą delikatnie, mimo obecności sosu, skórką i delikatnym tłuszczykiem pod nią. Danie wyśmienite, jedynie kapusta mogłaby być nieco bardziej kwaśna. Ale nie będę narzekał.
Nie siedzieliśmy dłużej bo wiedzieliśmy, gdzie pójdziemy wieczorem, i wiedzieliśmy, że musimy zrobić sobie przed tą wycieczką nieco miejsca. Wieczorem czekała nas wisienka na torcie, miejsce o którym myślałem od bardzo dawna.
Zly Casy to lokal, który powstał całkiem niedawno, ale już wśród piwnych oszołomów zdobył opinię miejsca, którego w Pradze nie można ominąć.
Niewątpliwą zaletą jest to, że nie jest on położony w centrum miasta. Raczej nikt nie trafia tam przypadkiem, prędzej można tam spotkać okolicznych mieszkańców, niż hałaśliwą wycieczkę z drugiego końca świata. To uderza na początku, zaraz po wejściu do środka. Cisza, mimo że górny bar był wypełniony po brzegi i tylko dzięki uprzejmości niesamowitego barmana udało nam się usiąść przy stoliku, na którym leżała kartka: rezerwacja zawsze. Szybki wybór piwa, dla mnie smoked stout – Cerna Vdova z browaru Zhurak,
dla mojej towarzyszki Yellow Leaf – piwo w stylu Pale Ale z Beskydskiego Pivovarku Ostravice.
Uwielbiam stouty, mógłbym je pić codziennie. Czarna Wdowa mnie nie zawiodła, była mocno palona w smaku, a jednocześnie delikatna, a wyraźny wędzony aromat – zwłaszcza po lekkim ogrzaniu przyjemnie drażnił nos. Yellow Leaf był za to modelowym przedstawicielem gatunku Pale Ale, lekkie, ale bogate zarówno jeśli chodzi o smak jaki i o aromat piwo. A do tego szklanka po wypiciu go niemal do końca wyglądała jak małe dzieło sztuki. Już w połowie pierwszych piw zdecydowaliśmy, że nie wyjdziemy ze Zlych Casów nie próbując przekąsek które są tam dostępne jak w każdej czeskiej piwiarni. Czeski ser w typie fety marynowany w oliwie z liściem laurowym, zielem angielskim, ziarenkami pieprzu i ostrą papryczką. Podany w zawekowanym słoiczku. Popatrzcie na zdjęcia i wyobraźcie sobie, że to smakowało jakieś 100 razy lepiej niż wyglądało, a jak pięknie wyglądało widzicie.
Ja natomiast zdecydowałem się na Hermelina, podany z cebulką i ostrą papryczką, cudownie kremowy i delikatny ser. Można było go sobie podostrzyć cebulką i papryczką lub zjeść bez tych dodatków. Najlepszy hermelin na zimno jaki jadłem w życiu.
W poszukiwaniu kolejnego stouta wybrałem się do pośredniego i dolnego baru. W pośrednim znalazłem najlepsze piwo jakie dane mi było wypić w Czechach. Bad Flash Torpid Mind to kolejny czeski RIS, z tego samego browaru co pierwszy którego próbowałem, ten jednak był jeszcze lepszy. Doskonale ukryty alkohol, aromaty czekoladowej praliny z alkoholem i delikatnie szemrająca gdzieś w tle paloność. Był tak dobry, że wypiłem dwie szklaneczki. I nie wiem, czy to jedynie siła autosugestii, ale miałem wrażenie, że podany był w zdecydowanie wyższej temperaturze niż inne piwa. Jeśli tak było to po raz kolejny chylę czoła przed Zlymi Casami.
Po opuszczeniu mojego praskiego piwnego Świętego Gralla ruszyliśmy w podróż w kierunku miejsca zamieszkania. Podróż nie była długa, ale spowodowała, że znowu poczuliśmy pragnienie. Weszliśmy więc do Napalme zamówiliśmy dwa Tatranskie Caje i Wywar Anna IPA z Browaru Harrach. Spróbowaliśmy jednego z najciekawszych mocnych alkoholi jakie dane mi było pić. Tatranski Caj pachniał ice tea, ale w smaku czuć było alkohol bardzo wyraźnie. Bardzo ciekawy trunek, który może być niezwykle zdradliwy. A co mogę powiedzieć o Wywar Anna IPA? To była najlepsza IPA jakiej próbowaliśmy w Pradze, była ucieleśnieniem stylu, wyraźna goryczka skontrowana przyjemną słodowością i aromat tropikalnych owoców. Absolutna rewelacja.
Jako zagryzkę postanowiliśmy na suszoną.. no właśnie, spodziewałem się wołowiny, a jerky okazało się być zrobione z kurczaka. Ale nic to, zaskakująco smaczne to było. Odpowiednio twarde i ciągnące się, o wyraźnym posmaku smaku sojowego. Idealne do piwa.
W ostatni dzień naszego pobytu, musieliśmy dłużej rano zostać w domu i poczekać na właściciela naszego mieszkania. Była to okazja do spróbowania jednej z czeskich specjalności. W każdym markecie, który odwiedziliśmy, trafialiśmy na wielki wybór pomazanek w różnych smakach. Czesi uwielbiają pasty do smarowania pieczywa. Poprzedniego dnia zakupiliśmy spore opakowanie pomazanki o smaku hermelina i zjedliśmy ją na śniadanie w towarzystwie długich cienkich bułek, które przypominały nieco sztangle (jak mówimy na nie w Małopolsce) czy też bułki paluchy. Pasta okazała się doskonała, wyraźnie serowa, ale z dodatkiem wędliny, świeża i pachnąca. To było naprawdę dobre śniadanie. Po przekazaniu kluczy mieliśmy jeszcze dużo czasu do odjazdu pociągu i chcieliśmy na spokojnie nacieszyć się tymi rzeczami, które sprawiły nam wielką przyjemność. Pojechaliśmy więc metrem na stację Mustek znajdującą się mniej więcej w połowie Vaclavskego Namesti i znowu kupiliśmy po smażaku, usiedliśmy na ławce pośrodku deptaku i delektowaliśmy się smakiem i widokiem jednocześnie.
To był ostatni kulinarno-piwny akcent naszej wycieczki w samej Pradze. No bo przecież musieliśmy spróbować czy kanapki oferowane na pokładzie Leo Expressu w drugą stronę są równie smaczne. Są.
Na koniec kilka słów ode mnie. Praga po raz drugi zrobiła na nas wielkie wrażenie. Za pierwszym razem głównie zabytkami, teraz różnorodnością. Piwa, jedzenia, wszystkiego. Nie spotkaliśmy się w Pradze z żadnymi śladami niechęci wobec Polaków, o których piszą czasami niektóre media. Czuliśmy się w tym mieście bezpiecznie o każdej porze dnia i nocy i w każdym towarzystwie. Może to wpływ mistrzostw świata, ale na każdym kroku widać było policję. Tyle, że tam ani razu ten widok mnie nie zaniepokoił, jak czasami dzieje się to w Polsce. Tam policja nie szuka sposobu na to jak dorobić, tam sprawia wrażenie jakby naprawdę chroniła obywateli. Ani raz nie zostałem poproszony przez konesera bardzo taniego czeskiego piwa o papierosa, ani razu nikt nas nie zaczepił. Kiedy pytaliśmy o drogę ludzie odprowadzali nas na przystanek i wspólnie próbowaliśmy znaleźć trasę do miejsca które chcieliśmy odwiedzić. Czy zarekomendowałbym Pragę jako miejsce na kilkudniowy, około weekendowy wypad? Oczywiście, ludziom w każdym wieku, bo każdy znajdzie tam coś dla siebie. My już planujemy kolejną wycieczkę.