Po degustacji hot dogów Piotr zabrał mnie na hamburgery. Pierwszym lokalem na liście był
Billy Goat Tavern
Lokal otworzył w 1934 roku grecki imigrant William „Billy Goat” Sianis. Oryginalny lokal został w 1964 roku przeniesiony został w podziemia. Maskotką Billy Goat Tavern jest koza, która dała też nazwę lokalowi i przydomek właścicielowi. Stało się w to dość zabawny sposób, otóż pewnego dnia na ciężarówkę spadła koza, która z impetem przebiła dach i wylądowała w środku. Sianis kozę przygarnął, a sam zapuścił brodę i tak narodził się Billy „Goat”. Dość historii, wchodzimy do środka by usłyszeć zza grilli” CHEEZBORGER CHEEZBORGER CHEEZBORGER !!!” Tak udając kozę krzyczy szef kuchni, z którym spotkaliśmy się później na papierosie:
Wchodzimy więc, a tam gwar, krzyk, szum jak w ulu. I zapach grillowanego mięsa. I brak miejsc przy stolikach.
A niemal wszyscy zamawiają cheeseburgera. Więc i my bierzemy. I tu ciekawostka. Z kuchni dostajemy tylko bułkę, mięso i ser. Resztę składników dobieramy sobie sami:
Mój cziizboger odbiegał nieco od ideału, ale naprawdę ciężko było skomponować to ładnie z kilkoma osobami na plecach:
Na szczęście w międzyczasie zwolnił się mały stoliczek, więc oddaliśmy się z Piotrem rozkoszy konsumpcji:
I wiecie co? Hmmm… Bułka typu kajzerka, zgrillowana leciutko, mięso wysmażone, ale na szczęście troszkę soków w nim zostało, pikle i keczup z musztardą zagrały dobrze, ale… To nie to. Niby smaczne, ale myślę sobie, że te tłumy przyciąga raczej klimat tego miejsca, kultowość miejscówki i krzyki kucharzy. Bo na pewno nie był to najlepszy cheeseburger w moim życiu. Mimo to cieszę się, że byłem w Billy Goat, bo faktycznie miejsce to ma coś w sobie. Taki nieuchwytny na początku czar zatłoczonego lokalu w centrum miasta, wielkomiejski zgiełk i niegrzeczne pokrzykiwanie kucharza, zapach smażonego mięsa w całym lokalu, położenie w piwnicach… To wszystko w pierwszej chwili przytłacza, dopiero później, kiedy już ochłoniesz czujesz, że fajnie było tam posiedzieć i chłonąć atmosferę Chicago. Spotkasz tam sportowców, turystów i dziennikarzy Chicago Tribune. Ale do tego wszystkiego doszedłem za późno. Myślę, że przy kolejnej wizycie w Chicago odwiedzę to miejsce powtórnie. Piotr poganiał, więc wyszliśmy by kontynuować temat w burgerów w
Kuma’s Corner
Tutaj również panuje hałas, jednak inny. Z głośników na cały regulator leci ostry heavy, alt, speed, trash i jaki tylko chcesz metal. Lokal pełniusieńki, okazało się, że na stolik możemy liczyć za jakieś 45 minut (!). Zapisaliśmy się więc na listę (!!!) i poszliśmy do położonego kilkanaście metrów dalej
Pork Shoppe
Ja zamawiam Pulled Pork (mały, ćwierć funtowy, 5.95 $), Piotr natomiast Beef Brisket (również mały 1/4 funta – 6.45 $).
Beef Brisket:
Marynowana 24 godziny, wędzona 13 godzin, perfekcyjnie posiekana. Oto wołowina z wnętrza tej bułki. Absolutnie doskonała. Można dobrać sobie do niej sosy, ale… naprawdę nie trzeba. Podobnie jak do
Pulled Pork
z wieprzowej łopatki.
Perfekcyjnie soczysta i doprawiona. Jeśli to była mała porcja, to jak musi wyglądać duża?! Do tego miejsca chętnie wrócę, by przetestować całe menu. Znajdziecie ich (B.B. Kings – smakowałoby Wam!) w Chicago na 2755 W. Belmont. Zjedliśmy, oblizaliśmy palce i wróciliśmy do
Kuma’s Corner
A tam, jak pisałem wyżej, PIEKŁO. Muzycznie i na kuchni:
A w menu takie nazwy, jak Black Sabbath, Metallica, Slayer, Led Zeppelin… Ja wybieram Black Sabbath, Piotr … nie pamiętam teraz, chyba Plague Bringer:
Kuma’s to pierwsze miejsce, w którym spytano nas o stopień wysmażenia mięsa. Oczywiście zamówiłem lekko różowe w środku. A tak Black Sabbath wyglądał przed jedzeniem:
Pierwsze, co zwróciło moja uwagę to zimna bułka. Kelnerka powiedziała, że w Kuma’s podaje się burgery na bułkach preclowych, a tych się nie podgrzewa. Serio?! WTF?! To dajcie wybór, niech będzie też inna! Zimna bułka nijak mi do burgera nie pasuje. Jest niesmaczna. Na szczęście wsad okazał się genialny. GENIALNY. Mięso dokładnie takie, jak chciałem, soczyste, różowe w środku, idealnie doprawione. Do tego przyprawy, domowe chili, czerwona cebula i najlepszy ser do burgerów – Pepperjack. Zjadłem do ostatniego kęsa. Poza bułką oczywiście. Zrekompensowałem sobie pieczywo domowymi frytami, które były całkiem dobre. Czy wróciłbym? Na mięso tak, poza tym chętnie spróbowałbym ich kanapek.
Ukoronowaniem dnia była wizyta w
Hog Wild
Lokal otworzony przez Polaków, prywatnie namiętnych myśliwych. Początkowo zajmowali w budynku jedno pomieszczenie, w którym sprzedawali przygotowane przez siebie mięso. Obecnie zajmują cały budynek, a na stolik niezależnie od pory dnia, czeka się w kolejce.
Specjalizują sie w pork chop, który zamówił Piotr, ja zdecydowałem się na RibEye Sandwich.
Pork chop, czyli schabowy z kością, okazał się fantastyczny – zgrillowany, ale soczysty, solidny kawał dobrze doprawionego mięcha.
Mój RibEye Sandwich nie ustępował schaboszczakowi w niczym:
Duża bułka pełna soczystych kawałków doskonałego steka.
Oj, dobrze, że tutaj skończyliśmy, a nie zaczęliśmy, bo patrząc na menu orgia trwałaby pewnie kilka godzin! Genialna miejscówka z doskonałym mięsem. Koniecznie do powtórzenia! Znajdziecie ich pod adresem 14933 Pulaski Road, Midlothian, IL 60445, Stany Zjednoczone.
P.S. Robią też catering: