Godzilla – godny przeciwnik! - Street Food Polska
close

Godzilla – godny przeciwnik!

0udostępnień

Całkiem niedawno na SFP pojawiła się moja recenzja Pizzy z „Do Syta”, więc tym razem może daruję sobie krótki opis recenzenta i jego cech. Jakby jednak ktoś chciał się zapoznać z moją filozofią pisania recenzji to odsyłam tam ?.

No dobra to teraz zajmijmy się tekstem właściwym. 

Kilka tygodni temu do Kielc zawitała nowa burgerownia, która jest częścią „sieciówki” Bobby Burger. Zajęła ona lokal na Rynku 7, tam gdzie kiedyś była pizzeria Dominium. Najadłem się w życiu hamburgerów z sieciówek i tak szczerze mówiąc to podchodziłem do nich ze sporą dozą rezerwy. Mówiąc rezerwa, mam na myśli „o cudna, ratująca o trzeciej w nocy, po wypiciu i zmieszaniu zbyt dużej ilości napojów wyskokowych, STRAWO! Której na trzeźwo z pewnością nie tknąłbym 10 metrowym kijem”. Z całą pewnością nie poszedłbym tam również na rodzinny obiad, ani na randkę (jak to się niektórym zdarzało w czasach liceum).

Tak że w momencie, kiedy znajomi zaciągnęli mnie tam na piwko i jedzenie, mocno kręciłem nosem i szedłem z nastawieniem: piwko wypiję, a zjem coś na Rynku. Przecież na Rynku pełno miejsc gdzie można zjeść coś mniej lub bardziej zobowiązującego.

No ale czas mijał, piwa wysychały, a mnie coraz bardziej zaczęło ssać w żołądku. Chciałem w sumie wstać i iść na coś bardziej treściwego, ale ponieważ towarzystwo, i piwo, i w ogóle tak miło się siedzi to postanowiliśmy wszyscy zamówić po jakimś hamburgerze. Dodatkowo już zdążyliśmy się trochę napatrzeć na serwowane tutaj bułki i wyglądało to bardzo apetycznie, więc zamawialiśmy raczej bez obaw, a nawet z lekką nadzieją. 

Było smacznie! I właściwie tutaj mógłbym zakończyć ten tekst, bo jakie ma znaczenie opinia lekko podpitego gościa, który ma rezerwę do sieciówkowych hamburgerów, ale co to by była za recenzja. 

Ponieważ lubię chwalić, to z recenzenckiego obowiązku postanowiłem następnego dnia wrócić do lokalu, zamówić coś bardziej odpowiadającego moim gustom, a na dodatek rzecz udokumentować i opisać.  

Mój wybór padł na chyba największego w menu burgera czyli Godzillę. A żebyście mieli jasność nazwa wcale nie jest przesadzona, bo hamburger jest WIELKI! Trzy kotlety z wołowiny, bekon, dwa rodzaje sera i cała reszta sałat, cebul, ogórków i takich tam. Wszystko to zamknięte w bułce brioche. Japa sama mi się cieszyła na myśl o takim potworze. 


Jeszcze jedna ważna rzecz zanim przejdę do samego dania. Nie myślcie o Bobby Burgerze (przynajmniej tym kieleckim, bo innych nie testowałem), że skoro serwują hambuksy to jest to fast food. Nic z tych rzeczy. Siedząc sam w lokalu, od zamówienia do podania na stolik musiałem poczekać ok 10 minut. Na początku mnie to nieco zirytowało, ale później zrozumiałem dlaczego tak jest. Tutaj wszystko jest robione od początku. Tutaj nie ma mis z pokrojonymi z rana warzywami, czy mięsa smażonego 3 dni temu i wrzuconego teraz do mikrofali. Więc nic dziwnego, że tutaj trzeba poczekać. I od razu powiem, że warto poczekać.

No dobra, to wjeżdża mi na stolik burger w zestawie z frytkami i lemoniadą:

Publika milknie, a ja sam robię wielkie oczy, bo to co mam przed sobą to faktycznie kawał jadła. Przyznam się szczerze, że nie dałem ugryźć całego burgera na raz. Musiałem sobie kanapkę podzielić na pół i w częściach skonsumować. Przyznaję się też szczerze, że nigdy nie myślałem, że ser może nadawać w hamburgerze tak satysfakcjonujący i wyraźny smak. Nie to że się narzuca czy dominuje. Nie, on po prostu tam jest i doskonale się komponuje. Nie znika przykryty aromatami sosów czy innych pomidorów. Skoro już przy pomidorach jestem to z przyjemnością stwierdzam, że są świeże i soczyste. Jedną z rzeczy, których najbardziej nie lubię to takie zmacerowane, miękkie pomidory, które gdyby nie skórka to dawno uległyby ewaporacji pod wpływem czynników atmosferycznych, krojone dzień lub dwa dni wcześniej i międlone tysiąc razy przy nakładaniu na kolejne burgery. Sałata przyjemnie chrupnęła mi pod zębami, ogórki konserwowe i cebula również są, ale zostają trochę gdzieś w tyle, takie tło dla całej reszty. No i bekon lekko chrupki, słonawy, dokładnie taki, jak bekon powinien być. Na razie super. Ale przecież ja wiem, że nie chcecie czytać o dodatkach, tylko interesuje was to co jest najważniejsze w hamburgerze, czyli mięso i bułka. No to pieczywo, bardzo ciekawe (jakie ja muszę mieć smutne życie, skoro uznałem, że bułka jest bardzo ciekawa… ughh). Nie jest to jedna z tych gumowatych rozpadających się bułek, kupowanych w sześciopaku w Makro, ani jedna z tych plastikowych imitacji spod znaku wielkiego em. Solidna bułka brioszka. No i mięso. Nie chcę żeby to zabrzmiało jakbym się rozpływał w orgazmicznym stanie nad mięsem, skoro i tak już stwierdziłem że bułki mogą być bardzo ciekawe, więc napiszę prosto: Mięso zrobione w PUNKT! Nie jest przesuszone tak, że kotlet się rozpada pod palcami na małe kuleczki mięsa, z drugiej strony nie miałem wrażenia gryzienia krowy na pastwisku. Doprawione, ale nie nachalnie, soczyste kotlety. Szczerze mówiąc przeszła mi przez myśl wizja jedzenia ich samych, bez żadnych dodatków czy sosów. No tak, jeszcze sosy. Nie jestem niestety zweryfikować czy sos była jeden (w menu jest wyszczególniony jeden) czy było ich więcej, ale robiły dokładnie to, do czego powinny być używane sosy. Delikatnie zwilżały potrawę i sprawiały, że potrawa stawała się jednością, a nie sumą pozostałych części. Tylko tyle i aż tyle.

Stoczyłem bardzo nierówną walkę z przeciwnikiem i przy końcu posiłku w pewny momencie już myślałem, że będę się musiał poddać i nie dojem kanapki. Za duża jak na jeden raz, przynajmniej dla mnie. Ale kiedy już miałem rzucić ręcznik stwierdziłem, że tyle dobra się nie może zmarnować. Usłyszałem głos Mamy z dzieciństwa „zjedz mięso ziemniaki zostaw” i tak też zrobiłem. Odsunąłem na bok frytki i dokończyłem kanapkę :D. 

Co do reszty zestawu. Frytki są i robione są na modłę belgijską. Duże solidne kawałki pieczonego ziemniaka, posypane pikantnym bliżej niezidentyfikowanym (przynajmniej przeze mnie) miksem przypraw. Dla mnie trochę za mało słone, ale to kwestia gustu. No i lemoniada. Borze szumiący jakie to proste, a zarazem genialne. Strasznie odświerzający smak i pomysł. Zamiast coli czy innej gazowanej popitki, zimna lemoniada. Jak dla mnie w takiej konfiguracji lemoniada to idealny pomysł, szczególnie w takie upały.

Za zestaw zapłaciłem 38 zł. Czy to dużo czy mało, ciężko mi patrzeć innym do portfela i rozsądzać. Może inaczej podejdę do materii. Za to co dostałem, za jakość i za to, że na nowo przekonałem się do burgerów jako normalnego i smacznego posiłku… Cena jest warta zapłacenia. Dodatkowo lokal przyjemnie urządzony, duży ogródek przed restauracją, bardzo miła i pomocna obsługa. Ja serdecznie polecam.  

Harry Angel

Bobby Burger – Rynek 7, 25-303 Kielce

WWW – https://bobbyburger.pl

Bułkęs ponownie zachwyca, czyli najlepsze loaded fries jakie jadłem.

Zlot Food Trucków – Okęcie Park

Dodaj komentarz