Podczas wizyty w Gorcach, oprócz cudownych domowych obiadów w gospodarstwie agroturystycznym, zdarzyło się odwiedzić kilka miejsc które chciałbym Wam tutaj opisać.
Chata Pieniny – drogo i mało
Chata Pieniny, to karczma znajdująca się po słowackiej stronie granicy. Idąc ze Szczawnicy, wzdłuż Dunajca w stronę Czerwonego Klasztoru, chwilę po wejściu na teren Słowacji, dochodzimy do rozwidlenia. Odbijając w lewo i odchodząc od wartkiego nurtu górskiej rzeki, dotrzemy do Chaty Pieniny w miejscowości Lesnica. Kilkukrotnie byłem tam wcześniej, zawsze pieszo, tym razem wybraliśmy się tam samochodem. Warto zaznaczyć, że żeby dostać się do Lesnicy, trzeba przejechać niesamowicie widowiskową Przełęcz pod Tokarnią. Kiedy dotarliśmy do Chaty Pieniny byliśmy bardzo głodni. Zdecydowaliśmy się na kiełbasę grillowaną z cebulą oraz na jedno z moich ukochanych dań, czyli bryndzowe halusky. Oba dania pojawiły się na stole niemal natychmiast po zamówieniu, co sugeruje, że były przygotowane już wcześniej. Moje halusky prezentowały się całkiem nieźle, choć boczkowej okrasy było jak na lekarstwo, a cała porcja nie należała do dużych. Zjadłem delikatne kluseczki, przykryte intensywnym bryndzowym sosem. Nie były to na pewno najlepsze halusky w moim życiu. Na pewno nie były też najtańsze. Porcja widoczna na zdjęciu kosztowała około 5 euro.
Kiełbasa również była niewielkich rozmiarów, a ilość cebuli podanej jako dodatek, była wręcz żałosna. Daniem nasycić się nie dało, jednak nie było ono niesmaczne.
Ponieważ wciąż byliśmy nieco głodni, to zdecydowaliśmy się podejść do jednego z bufetów znajdujących się w tym samym miejscu, a serwującego hot dogi. Bułka z parówką i musztardą, najprostszy z możliwych hot dog, który zawsze u naszych południowych sąsiadów mi smakował, tym razem okazał się porażką. Bułka która pierwszą świeżość miała już zdecydowanie za sobą i podłej jakości parówka. Jedynymi plusami była musztarda, tradycyjnie już bardzo smaczna i cena, nieco ponad euro.
Podsumowując Chata Pieniny nie jest warta zboczenia z trasy do Czerwonego Klasztoru, jedzenie nie jest w najmniejszym stopniu porywające a ceny, zwłaszcza w restauracji, stosunkowo wysokie. Lepiej zrobicie biorąc ze sobą na spacer kanapki.
Chata Pieniny na Facebooku: https://www.facebook.com/Chata-Pieniny-1458318440850752/
Coctail Bar u Marysi – jak żerować na legendzie
To miejsce również odwiedzałem wielokrotnie podczas moich wizyt w Krościenku. Naprawdę smaczne lody i doskonała mrożona kawa, tak je zapamiętałem. Tym razem jednak było nieco inaczej. Zacznijmy od obsługi, która po wejściu do niewielkiego lokalu poinformowała nas, że lody należy zamawiać w okienku. Wyszliśmy więc na zewnątrz zamówić lody, które chcieliśmy zjeść na miejscu, w pucharku. Zamówiliśmy dwie gałki lodów, które Pani obsługująca okrasiła bitą śmietaną oraz, nie pytając nas o zdanie, obrzydliwie słodką polewą, a na koniec w to wszystko wetknęła ciasteczkowego misia. No nic, pomyśleliśmy. Ja zdecydowałem się na mrożoną czekoladę. Za to wszystko zapłaciliśmy 17 zł. Przyznacie, że cena dość wysoka. Zasiedliśmy sobie przy jednym ze stolików na zewnątrz i zaczęliśmy spożycie. Moja czekolada mrożona okazała się tak przeraźliwie słodka, że dało się ją wypić dopiero po wymieszaniu z bitą śmietaną.
Lody były bardzo smaczne, podobnie jak bita śmietana, w miejscach gdzie nie została polana polewą. Absolutnym szczytem jednak, było to, że lokal pobiera opłatę w wysokości 2 złotych od klientów którzy chcą skorzystać z toalety. Dla mnie jest to po prostu najwyższej klasy bezczelność. Nie wrócimy.
Lody włoskie – i inne cuda
Miejsce to już kiedyś opisywałem na łamach Street Food Polska – w tym tekście https://streetfoodpolska.pl/jak-wygladal-street-food-dwadziescia-lat-temu/ Jako, że jestem chory, jeśli raz na jakiś czas nie zjem śmieciowego jedzenia, to musiałem tę budkę odwiedzić i w tym roku. Ceny nieco wzrosły, asortyment pozostał równie szeroki. Możemy tutaj kupić oczywiście lody włoskie, ale również hamburgery, cheeseburgery, hot dogi, zapiekanki, frytki, kebaba, gofry i Bóg jeden wie co jeszcze. Zamówienie składało się z dużych frytek – 200 g, hot doga francuskiego i cheeseburgera. Za całość zapłaciłem 14 zł. Pierwsze pojawiły się frytki, karbowane, ciemnozłote, dla fana historii polskiego street foodu wręcz idealne. Smakowały dobrze, nie były na pewno smażone na zbyt świeżym oleju, ale też ciężko się w takim miejscu spodziewać codziennych jego wymian.
Następny był hot dog, pęknięta podczas podgrzewania parówka wsadzona do pieczywa znalezionego w markecie, do tego sosy popularnej firmy na F. Czy było smacznie? Jak najbardziej. Na pewno lepiej niż w Chacie Pieniny, choćby dlatego, że tutaj parówka składała się przynajmniej w 50% z mięsa.
Na sam koniec creme de la creme – cheeseburger. Widać, że i tego miejsca nie ominęły zmiany. Nie była to może rewolucja od ostatniego roku, bardziej delikatna ewolucja. Plasterek sera został zamieniony na tarty ser, oprócz tego w nieco zbyt mocno podpieczonej bułce hamburgerowej, znajdziemy: kotlet najpewniej wieprzowy, ale ciepły i smakujący tak, jak wszystkie kotlety wkładane do burgerów 20 lat temu, sosy oraz surówki. Ach surówki. Widział ktoś kiedyś surówkę z marchewki w cheeseburgerze? Nie? To serdecznie zapraszam. A do tego polskie kim-chi, czyli lekko podkwaśniała surówka z białej kapusty.
Czy można być złym? Nie! To jest miejsce w którym nie spodziewamy się cudów, jest tanio, są karbowane frytki, burgery z niewiadomego mięsa i hot dog w bułce z marketu. Ale doświadczenie i wykład z historii polskiego street foodu dostajemy w cenie. Wszystko zależy od tego czego się spodziewamy. Jeśli ktoś za pięć złotych polskich w takiej budce spodziewa się burgera ze świeżego wołowego mięsa, w bułce pieczonej w zaprzyjaźnionej piekarni, to życzę mu wszystkiego najlepszego. Aha, nie dostałem sensacji żołądkowych. Nic a nic. Ostatni raz sensacje żołądkowe po zjedzeniu czegoś poza domem miałem po tekście, po którym zaprosili mnie do telewizji.
Jak to dobrze, że przeszliśmy szlak zmian w street foodzie, od wieprzowych burgerów w napompowanych bułkach, po street food wysokiej jakości, z potrawami z całego świata, dostępny w food truckach i lokalach na terenie całego kraju.