Niektórzy mówią, że jesteśmy fajni. Tak też powiedziało zaproszenie, które dostaliśmy od Zomato. A że jesteśmy świeżo po powrocie z Kijowa, to pierogów mieliśmy niedosyt. I tak znaleźliśmy się w Klukovce – niepozornym lokalu specjalizującym się w kuchni szeroko pojętego wschodu.
Zjedliśmy. Ogólnie dobrze, niestety momentami nierówno. Na początek przystawki – kimchi, musztarda z chlebem oraz marchewka po koreańsku. Kimchi niezjadliwe, we trójkę skubnęliśmy dosłownie po gryzie. Musztarda – klasa, fantastycznie czyści zatoki i świetnie sprawdza sie jako dodatek do każdego dania. Marchewka ostra nie była, ale ogolnie dała rade. Solianka za to była bardzo smaczna i treściwa. Dalej weszliśmy we wszelkiego rodzaju pierogi i inne garmażeryjne wyroby pierogopodobne. Czeburek z baraniną podszedł chyba najbardziej. Manty tatarskie z baraniną wzięliśmy na dwa sposoby – gotowane na parze i smażone. I tak jak gotowane na parze podeszły bardzo dobrze, tak smażone nie bardzo. Zdecydowanie za tłuste. Buzy z wołowiną to niestety nieporozumienie. Zupełnie niezjadliwe. Tak samo jak w przypadku kimchi z sześciu sztuk zjedliśmy może pół… Pielmieni w bulionie to kolejne danie raczej nie warte zamawiania. Tak jak jeszcze większości pielmieni podeszły, tak bulion nawet po doprawieniu do niczego sie nie nadawał. Kazań kabob to dla odmiany jedna z mocniejszych pozycji – świetna, delikatna baranina podana z ziemniakami. Mięso w smaku delikatnie golonkowe – ogólnie super. Na deser Lagman. I to chyba nawet pomijając delikatnie twardawą wołowinę, było najlepszym daniem tego wieczora. W makaronie po prostu sie zakochaliśmy. Oddaję głos Mateuszowi.
Całkiem przyjemne miejsce, zrobiliśmy przegląd karty i zamówiliśmy sporo pozycji. Musztarda z chlebem pyszna i przeczyszczająca drogi oddechowe właściwie, marchewka po koreańsku zjadliwa, kimchi niejadalne i chyba doprawione octem ponieważ kwas był niesamowity, szkoda, że tak ciężko w Warszawie o znalezienie tego specjału. Solianka przepyszna – bardzo mięsna, esencjonalna z dużą ilością oliwek i kaparów. To zdecydowanie jedno z lepszych dań. Następnie przeszliśmy na kluski. Pielmieni w wywarze słabiutkie, wywar niedoprawiony, bardzo wodnisty, fakt może poprzeczka było wysoko zawieszona, ale wszyscy lubujemy się w tym daniu. Czeburek smażony pyszny i chętnie jadałbym go jako przekąskę do piwa. Manty na dwa sposoby całkiem niezłe, ale gotowane na parze zdecydowanie smaczniejsze, te smażone ociekały za mocno tłuszczem. Buzy totalnie niesmaczne, zjedliśmy chyba tylko jedną sztukę. Moim faworytem jest Langman, przepyszny makaron domowej roboty, smażony z wołowiną i warzywami. Delikatny w ciekawym sosie. Mimo twardawego mięsa cała porcja zniknęła w chwilę, chciałbym to jadać częściej i chętnie wrócę na te danie. Na deser brakowało siły, popiliśmy dobrego piwa i kieliszeczek ziołowej wódki na trawienie, która faktycznie pomogła przetrawić taką ilość.
Podsumowując. Nie jest to Skamiejka. Ale na pewno warto odwiedzić.
Klukovka – aleja Jana Pawła II 45A, 01-008 Warszawa
WWW i menu: http://www.klukovka.pl