Żorż: poczułem, że potrzebuję resetu. A ponieważ Paweł poszedł akurat na urlop, rzuciłem propozycję, by odwiedzić naszych południowych sąsiadów. Obaj lubimy czeską i słowacką kuchnię, obaj wielbimy golonki popijane zimnym alkoholem, więc niewiele myśląc w czwartek wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do Michalovców.
Do tej pory na Słowacji bywałem głównie w Koszycach. Michalovce leżą jakieś 40 km od Koszyc. O ile Koszyce wydają się miastem nowoczesnym, o tyle w Michalovcach mieliśmy wrażenie, że wpadliśmy w tunel czasoprzestrzenny i cofnęliśmy się do lat 90 XX wieku. Totalny spokój, luz i brak pośpiechu – to pierwsze wrażenie, które okazało się towarzyszyć nam już do końca pobytu. Naładowaliśmy tym spokojem akumulatory, a przy okazji zjedliśmy sporo dobrych rzeczy, o czym przeczytacie tutaj w dwóch postach.
Przed wyjazdem wyszukałem w Google lokal o nazwie U Grolla. Bardzo spodobało mi się ich menu, a okazało się, że z hotelu mamy tam niecałe 10 minut. No to jazda.
Zaczęliśmy od kufla niepasteryzowanego Pilznera i pozycji o nazwie „Denko pivovara” (9.90 €).
W jego skład weszły: hermelin, boczek w papryce, boczek surowy, paprykowa kiełbaska, utopenec, ser pleśniowy, krążki cebulowe. Plus świetny chleb. Nie było tutaj słabej pozycji, każdy składnik tej deski sprawiał naszym kubkom smakowym niewysłowioną rozkosz i zachęcał do zamawiania kolejnych kufli. Albo kieliszeczka słowackiej wódeczki (ja brałem Jelinek Premium Vodka, Paweł delektował się gruszkówką, również od Jelinka). Pikantna, soczysta kiełbasa, idealnie mięciutki, również pikantny hremelin, czyli przekładany papryką i cebulą marynowany ser, kwaskowy od octu utopenec wzruszająco naszpikowany słoniną, pachnący z daleka boczek i równie pachnący ser, chrupiące krążki cebulowe… Było tu coś na zimno i coś na ciepło, a każda pozycja na najwyższym poziomie.
Po zjedzeniu zakąsek postanowiliśmy poprawić czymś konkretniejszym. Paweł zamówił zupę czosnkową, ja zdecydowałem się na pilzneński gulasz z knedlami karlovarskimi i plackami ziemniaczanymi.
I to był bardzo dobry wybór. Mięciutka wołowina, doskonałe knedle i świetnie usmażone placki – sycące i pyszne danie. Paweł stwierdził, że gulasz mógłby być ostrzejszy, ale uważam, że i bez pikantności było to bardzo dobre danie.
Tak nam się spodobało U Grolla, że wpadliśmy tam ponownie następnego dnia. Tym razem mieliśmy jasno sprecyzowane plany – pecene koleno, czyli golonka.
W karcie widnieje taka pozycja w cenie 9.90€ za 1000 g. Tego dnia okazało się, że zostały wyłącznie golonki dwukilowe. No i co z tego, my nie damy rady? Wzięliśmy więc jedną na dwóch. A do tego oczywiście Pilznera.
A potem weszła ONA. Paweł się rozanielił, mnie łzy wzruszenia popłynęły po twarzy wartkim strumieniem…
Powiem Wam, że tak dobrej golonki nie jadłem już dawno. Idealnie zapeklowana, soczysta, różowiutka, skórka chrupiąca i kleista… Poezja! Kość to może 1/3 wagi, więc mieliśmy dla siebie po 700 g pysznego mięsa na osobę. Ech…
Paweł Kotwica: Na Słowacji i w Czechach nie byłem już od kilku lat, trochę stęskniłem się za tamtejszą kuchnią, więc z radością przyjąłem propozycję Żorża, aby zwizytować niezbyt wprawdzie atrakcyjne turystycznie, ale obiecujące kulinarnie Michalovce. Pretekstem był odbywający się tam zlot food trucków, który ostatecznie był tylko tłem dla naszych występów na wschodniej Słowacji.
Na początek poszła restauracja „U Grolla”, którą Żorż wyczaił nie wiem gdzie i nie wiem jak, ale trzeba przyznać, miał skurkowaniec nosa! Nie będę się zanadto rozpisywał nad zaletami świeżego, niepasteryzowanego pilsnera urquella, dostępnego tam, jak w większości czeskich i słowackich knajp, w trzech wersjach (hladinka, sznyt i mliko, o różnych wysokościach piany, ja preferuję mający 1/3 piany hladinkę, za którą U Grolla płaciliśmy 1,79 euro), więc nie wystarczy powiedzieć „proszę piwo”. Napiszę tylko – uczcie się polscy „barmani” – lejący piwo kompletnie bez piany.
Pierwsza wizyta U Grolla, tuż po przyjeździe, to współudział przy desce piwnej, o której pisał Żorż. Zgadzam się z każdym ciepłym słowem na temat tego zestawu piwnych przekąsek. Nie tylko piwnych, bo używałem również delikatnej w smaku gruszkówki.
Indywidualnie postawiłem na czesnekovą polevkę, czyli zupę czosnkową, której próbowałem przy każdej poprzedniej wizycie za południową granicą. Trochę żałowałem, że nie trafiłem „U Grolla” na wersję z czosnku niedźwiedziego, która w tym miejscu pojawia się od czasu do czasu w ramach „zupy dnia”, ale i tradycyjna wersja mnie nie zawiodła. Mocny, esencjonalny, wołowy rosół, aromat czosnku wyważony, do tego tarty ser i grzaneczki, porcja – jak na taki upał – w sam raz. Po prostu klasyka rocka’n’rolla.
Następnego dnia golonka, o której też już pisał mój współtowarzysz niedoli. Już same zdjęcia wrzucone do social mediów wywołały szczere, nieokiełznane, gwałtowne, pozbawione politycznej poprawności, momentami wulgarne, ale całkowicie zrozumiałe wybuchy nienawiści naszych znajomych, siedzących w tym czasie (wczesne popołudnie) w korpo za biurkami, pijących pewnie sojowe latte lub zajadających z pewnością pyszne, wegańskie sałatki. Powiem krótko – ktoś, kto pamięta golonki, jakie serwowano w legendarnej, kieleckiej knajpie Żywiec w latach 90-tych, miałby dylemat, która lepsza. Poza pięknie przypieczonym, soczystym, olbrzymim, ale nie łykowatym czy przerośniętym peczenym kolenem, dostaliśmy w zestawie pikle (korniszony i pełniący również funkcję stabilizatora dla tego potwora „szaszłyk” z marynowanych papryk), potężne michy chrzanu i musztardy oraz, genialny, chrupiący, świeżo i uroczo krzywo pokrojony chleb. Wprawdzie jestem przyzwyczajony, że w czeskich hostincach do kolena podaje się chrzan świeżo tarty, a ten był raczej w formie gęstego sosu, wymieszany z kwaśną śmietaną, ale moc miał odpowiednią, więc nie narzekałem. Poza tym, w większości knajp w Polsce nawet do bardzo dobrej golonki podaje się po łyżeczce najtańszej musztardy, byle jakiego chrzanu i (o zgrozo!) keczupu, a także chleb z chińskich trocin. Podsumowując temat – polscy restauratorzy powinni się pojawiać w takich miejscach i uczyć, jak i z czym podaje się golonkę. Bo „U Grolla” – golonka jest klękajcie narody, króluj nam Chryste i w ogóle ihahaaa!
Osobne trzy słowa poświęcę obsłudze. Kelnerzy z Czech i Słowacji to szczególny gatunek, niespotykany w tej wersji w innych regionach świata. Nieco szorstcy, czasem sprawiający wrażenie niezbyt uprzejmych, mających muchy w nosie, ale to pozory. Czasem tylko dziwią się, że obcy przybysze kończą konsumpcję na zaledwie ośmiu browarkach, są kosmicznie oburzeni, gdy przybysze z Polski usiłują zamówić piwo z sokiem (brrrr… okropność!). Potrafiący jedną ręką postawić na stole sześć pełnych kufli, jednocześnie drugą zmieść ze stołu okruchy i odznaczyć na twoim wafelku kreskę, oznaczającą kolejnego spitego kozla czy pilsnera. Takiego kelnera pamiętam z knajpy U Cerneho Vola na praskich Hradczanach. Nazywaliśmy go, ze względu na wygląd i sprawność, Leonem Zawodowcem. Takich nie spotkaliśmy w Michalovcach, bo U Grolla obsługiwały tylko młode dziewczyny. Z tego powodu, że młode i że dziewczyny nie narzekałem, ale nie stękałem również ze względu na ich sprawność, szybkość, czujność, po prostu profesjonalizm, którego czasem brakuje kelnerkom na Wisłą. Talerze znikały ze stołu natychmiast po tym, gdy stały się puste, błyskawicznie podmieniano kufle na pełne, pełną popielniczkę zabierano w try miga. Mimo że restauracja niemal cały czas była prawie pełna, ani na sekundę nie czuliśmy się zapomniani.
Podsumowując: jeżeli będziecie wybierać się na Słowacje, zahaczcie o Michalovce i idźcie do Grolla na obiad. Pyszne jedzenie, świetna obsługa i niskie ceny plus niezapomniany klimat. Naprawdę warto! Pamiętajcie tylko, że w godzinach lunchowych i wieczorem możecie bez wcześniejszej rezerwacji nie znaleźć wolnego miejsca. Knajpa jest oblegana, co, biorąc pod uwagę smak jedzenia i jakość obsługi, wcale nas nie dziwi.
U GROLLA – Pilsner Urquell Restaurant & Pub – Andreja Kmeťa 1, 071 01 Michalovce
WWW – https://www.ugrolla.sk
Stałe menu – https://www.ugrolla.sk/sluzby/jedalny-listok/#!
Menu dnia – https://www.ugrolla.sk/sluzby/denne-menu/
Facebook – https://www.facebook.com/ugrolla/