Wędzarnik – street food w starym, dobrym stylu - Street Food Polska
close

Wędzarnik – street food w starym, dobrym stylu

0udostępnień

Każda wizyta w miejscu takim, jak sosnowiecki Wędzarnik wzrusza mnie niepomiernie. Przypominam sobie nie tylko smaki i aromaty, jakie pamiętam z dzieciństwa, ale przypominam sobie także ile radochy daje zjedzenie czegoś dobrego, chociaż niewyszukanego, z papierowego talerzyka na murku, schodkach czy masce samochodu, w pięknych okolicznościach przyrody, w dobrym towarzystwie.

Nie ukrywam, że Wędzarnik był na mojej liście miejsc do odwiedzenia od bardzo dawna. Dużo dobrego słyszałem o tym miejscu od gastro świrów ze Śląska. Nigdy jednak nie udawało się zgrać w czasie i przestrzeni wizyty na Plonów 22. Albo nie było czasu, albo akurat otwierali się później niż mogłem zaczekać… W końcu się udało. Wspólnie z kolegą redaktorem Kotwicą Pawłem, wsiedliśmy raniutko w auto, by chwilę po otwarciu zameldować się na parkingu obok Wędzarnika.

W otoczeniu różnych hurtowni i zakładów produkcyjnych, w miejscu tak brzydkim, że kojarzy się ono ze wszystkim, tylko nie z dobrą michą, stoi sobie blaszany kontener. Obok niego zaś amatorska konstrukcja z blachy i drewna, z której dobiega zniewalający zapach dymu i dobrego mięsa.

Najpierw oddam głos Pawłowi:

Takie miejsca powinny być w Polsce na każdym rogu ulicy. Wszak wędzić mięso potrafimy jak chyba nikt inny na świecie. Powinny urzędować przy każdym nocnym lokalu, zamiast podejrzanej proweniencji kebabów, nie tylko, tak jak „Wędzarnik”, w industrialnych dzielnicach, pełnych hurtowni dachówek, zakładów mechanicznych, wypożyczalni przyczep i blaszanych garaży.

„Wędzarnik” jest bowiem miejscem równie niepozornym, co egalitarnym (również jeśli chodzi o ceny), jak czeskie hospody. Stacjonowaliśmy przed nim może godzinę, a obok nas pożywiało się przez ten czas kilkanaście osób: pan w ogrodniczkach uwalanych wapnem, pomiędzy łykami żurku załatwiający wykonanie wylewki, młodzież w „beemce”, jedząca kaszankę z klapy bagażnika… Zobaczenie profesora którejś ze śląskich uczelni albo biznesmena w garniturze wartym tyle, co ta cała cudna buda razem z wędzarnią, było pewnie tylko kwestią czasu, bo godzina była jeszcze przedpołudniowa.

Wprawdzie nie wszystkie pozycje z menu były dostępne, bo przed wyjazdem celowałem w gulasz z jelenia, a go niestety nie było, ale żurek, kiełbasa, kaszanka, żeberko i golonka całkowicie mnie zadowoliły. 

Kaszanka soczysta, wręcz smarowna, w lekko przypieczonej osłonce, dość ostro przyprawiona – tak, jak lubię – kaszanka, a nie krupniok pewnie dlatego, że w końcu Sosnowiec to nie Śląsk; kiełbasa zwarta, bardzo dobrej jakości, przyjemnie odymiona; żeberka nie odchodziły, a odpływały od kości; golonka świetnie zapeklowana, lekko, ale nie nachalnie pachnąca dymem; żurek lekko tłusty, dość kwaśny, z taką ilością majeranku, że był wyczuwalny, ale nie tworzył razem z okami tłuszczu kożucha. O kanapce z karkówką nie będę się wypowiadał, bo wziął ją Żorż, który po moim pierwszym kęsie zaczął się niespokojnie wiercić i ostrzegawczo fukać, mimo że mu pokazywałem zaświadczenie, na którym stało jak byk: „Koronawirusa nie stwierdzono”. Półtorakilowy baleron, który wziąłem na wynos, znikał w domu szybciej, niż płyn do dezynfekcji z „orlenów”.

Późnokwietniowe słonko miło grzało, mieliśmy wszystkie potrzebne do życia dary boże, oprócz zimnego piwa i każdy potrzebny do biesiadowania sprzęt, poza hamakami… Warto było przejechać te 150 kilosów w jedną stronę.

Żorż:

Nie będę po Pawle powtarzał peanów na cześć golonki, kaszanki, kiełbasy, żeberek i żurku, chociaż mógłbym, bo były cudowne. Podpisuję się po prostu pod jego słowami, a od siebie napiszę kilka słów o kanapce i fasolce po bretońsku.

Jak wspomniałem wyżej, byliśmy na miejscu chwilę po otwarciu, więc buła poznańska świeżutka się okazała i chrupiąca. A w bule tej solidny kawał soczystego, wędzonego karczku, ogórek konserwowy, liść sałaty i (na moje życzenie) sporo musztardy. Nie miałbym nic przeciwko świeżej, chrupiącej cebuli, ale ta prosta kanapka była tak pyszna, że właściwie nic więcej nie potrzebowała. Chrupiącość bułki plus soczystość wsadu stanowiły kompozycję doskonałą. Solidna porcja dobrego jedzenia za jedyne 12 zł. W zestawie z kubkiem doskonałego żuru (6 zł) spokojnie może zastąpić korporacyjny lunch, nabyty gdzieś w sterylnej, lśniącej szkłem i stalą kantynie. Takie proste, a takie pyszne. Jedzone na świeżym powietrzu, wśród innych głodnych ludzi, uświadomiło mi, jak bardzo brakuje mi zlotów food trucków. Bułę oczywiście zdecydowanie polecam. Jest świetna.

Fasolkę po bretońsku kocham miłością szczerą. Swego czasu zajadałem się street foodową wersją serwowana przez Zbyszka w jego nieodżałowanym Jadłobusie. Teraz z przyjemnością oddałem 14 zł w zamian za 460 ml pojemnik pełen tego przysmaku. Warto było. Fasolka mięciutka, sos mocno pomidorowy z nutą papryki i wędzonki, która w postaci kawałków świetnej kiełbasy i żeberek obficie w daniu występuje. Całość gęsta, zawiesista i obłędnie pyszna. Spróbujcie koniecznie.

Podsumowując: to było to! Ten smak, ten aromat, ten klimat. Taki street food kocham, taki polecam. Jeżeli lubicie proste smaki, to w Wędzarniku takie znajdziecie. Jeżeli nie przeszkadza Wam spożywanie doskonałych kiełbas czy kaszanek na papierowej tacce, to tutaj będziecie szczęśliwi. Tutaj liczy się po prostu świetny smak, nie wygląd czy sposób podania. To jest street food pełną gębą w najlepszym wydaniu.

P.S. Jeżeli znacie więcej takich miejsc – dajcie zna w komentarzach, chętnie je odwiedzimy.

Wędzarnik – Plonów 22, 41-214 Sosnowiec

Facebook – https://www.facebook.com/Wedzarnik

Oda do ziemniaka, wieprzowiny i buraka – Warsztat po Polsku

Bardzo dobra ryba w pięknych okolicznościach przyrody

Dodaj komentarz