Słyszałem o nich jeszcze zanim pojawili się we Lwowie. Rodzinna firma Dmytruk z okolic Łucka, posiadająca własne gospodarstwo a w nim wyrabiająca wędliny według starych receptur. To brzmiało bardzo dobrze. I mają własnego food trucka pod marką Dmytruk Grill. To brzmiało jeszcze lepiej. Jak tylko pojawiła się okazja i zostali zaproszeni przez niezawodną ekpię Street Food So Good na targi HoReCa we Lwowie, już wiedziałem że muszę ich odwiedzić.
Na zachodniej Ukrainie są prawdziwymi pionierami. To pierwszy profesjonalny food truck, który regularnie pojawia się na eventach (drugiego odkryłem jakiś czas temu, ale swoją ofertę ogranicza do kanapek) i z pewnością pierwszy, który reprezentuje bardzo wysoki poziom sztuki gastronomicznej.
Do Lwowa dotarli oczywiście z dedykowanym menu. Jak mówi Serhiy Fedula, zawsze starają się zaskoczyć czymś nowym i z reguły sezonowym. Wiedzą doskonale, jak wyglądają imprezy z typową gastronomią – odgrzewane, wysuszone na wiór mięsa, szaszłyki czy gotujące się godzinami zupy. Dlatego postanowili wykorzystać swoje doświadczenie wyniesione z prawdziwych restauracji i pokazać lwowianom, że można inaczej serwować street food.
Poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko, bo w końcu to targi dla ludzi z branży. Bez większych problemów odszukałem ich auto i już na początku zrobiło na mnie wrażenie jego wyposażenie. Takiej ilości grilli, kuchenek, lodówek się nie spodziewałem. Już było nieźle, ale w kącie dostrzegłem jeszcze gazowy piec konwekcyjny i wannę do sous vide. I pierwsza refleksja – tak wypasionego samochodu ze świecą szukać w Polsce. Wszystko czyste, rozplanowane, żadnego chaosu a w środku jeszcze bez trudu mieści się piątka wesołych kucharzy.
Zamawiam.
Na początek burger. Kurczak, dynia, cebula, dwa sosy i dwa kontrapunkty – słono i słodko.
Filet marynowany, delikatny, rozpadający się w ustach i minimalna ilość dodatków. Smaki niespotykane, nieoczywiste, podkreślone cieniutko pokrojoną i przyprawioną dynią. Rewelacja. Czuć fantazję i oryginalność.
Biorę kolejne danie. Tym razem marynowane polędwiczki wieprzowe podane jedynie w towarzystwie sosu. Ale jakiego sosu!
Na wierzchu drobno siekane orzechy, pod spodem lekko słonawy ostry ser a na koniec puree jabłkowe. I znów obłędne i szalone zestawienie smaków. Żaden nie dominuje, wszystkie idealnie się uzupełniają i podkreślają delikatność mięsa.
Ceny? Wszystkie oscylują wokół 40-50 hrywien, czyli kilku złotych za porcję. Dokładnie tyle, ile grillowane kiełbasy czy bogracze konkurencji. Ale już wiem, że nawet ich dzisiaj nie spróbuję.
Choć jestem już porządnie najedzony, po zwiedzeniu targów wracam po kolejne danie. Tym razem chłopaki serwują jednogarnkowy gulasz.
Drobno krojone mięso, marchewka, przyprawy zaostrzające smak i znów wszystko niemal rozpływa się na języku. Tuż obok miseczki pojawiają się obłędnie pachnące mini-kartofelki. Uprzednio ugotowane i porządnie upieczone w piecu, z delikatną pękającą pod zębami skórką, polane masłem czosnkowym i solidnie oprószone solą świetnie uzupełniają smak gulaszu i stanowią razem naprawdę pyszne danie.
Pytam chłopaków, czy jest szansa, bym w przyszłości trafił na te same dania. Mówią, że raczej nie, choć rozumieją, że odwiedzający lubią wracać do smaków i że z pewnością najlepsze trafią do stałego menu. A tymczasem wolą oddać się kulinarnemu szaleństwu i przygotowywać za każdym razem coś nowego.
Przyznam, że z takimi wariatami będzie mi zawsze po drodze. Już się nie mogę doczekać ich wizyty w Polsce i bitwy na smaki z najlepszymi polskimi food truckami. A Wy, jeśli nie chcecie czekać, ruszajcie na przepiękną zachodnią Ukrainę. Łuck i Lwów kuszą i pokazują, że street food ma się tam całkiem dobrze i że jeszcze niejednym nas zaskoczy.
Ja w każdym razie odkochiwać się nie zamierzam :-)