Pozwólcie, że coś wytłumaczę (właściwie to wytłumaczę 2 rzeczy naraz). Jestem gościem, który uwielbia tortille. W każdej postaci i każdej formie. Jeśli mam do zjedzenia „coś” albo to samo „coś”, ale w tortilli to zawsze wybiorę tortillę. Wiem, ze Kebabem w tortilli nie najem się tak, jak tym w chlebie itd. Kumacie. Czemu to mówię? Bo przez ostatnich 20 lat nażarłem się tyle tortilli, że bez problemu jestem w stanie rozpoznać jaka to tortilla, ale również jestem w stanie ocenić cenę do zawartości tego placka. Skoro to mamy już z głowy to zacznijmy to na czym wam najbardziej zależy.
Wracam z pracy do domu, na rowerze. Jestem strasznie leniwą bestią, wiec trasę sobie opracowałem tak, żeby wjeżdżać pod górki pod małym nachyleniem. I tak docieram na Pl. Moniuszki. Nie planując żadnego pit-stopu prę dalej w stronę mojego łóżka, za którym tęsknię od kilkunastu godzin i nagle dostaję w twarz, a właściwie w nos zapachem tak pięknym, że na chwilę tracę przytomność. Budzę się w… dziwnym miksie knajpki, restauracji i fastfoodu. Czemu tak mówię?
No dobra… Z zewnątrz wygląda jak fastfood… i to z rodzaju Kebabowni sponsorowanej przez jakąś firmę napojów gazowanych.
W środku… No też, ale jak się człowiek obróci w stronę sali… Szok! Bardzo ładnie, schludnie, na każdym stoliku świeczuszka. Serio, ale sala jest bardzo ładna i schludna. No dobra „amerykańskie kapelusze na ścianie to trochę tandeta, ale cala reszta działa (sorry za brak zdjęcia, ale nie chciałem robić więcej bałaganu i zamieszania strzelaniem fotek).
Dobra bo się rozgadałem.
No więc zamawiam Tortillę. Miły Pan mnie pyta „jaka?”. Przyznaję, że zdębiałem. Jak to jaka? Pan mi tłumaczy, że mają różne tortille z różnym nadzieniem i nazywają się od miejsca, gdzie takie składniki są najpopularniejsze. Ok, to weźmy „Amerykańską”, w końcu to knajpa stylizowana na Dziki Zachód. Pan pyta „na miejscu czy na wynos”. Pomyślałem „w domu mam płyn putinobójczy (a.k.a cydr), to jak to będzie niejadalne, to oczyszczę usta czymś miłym”. Z kuchni wyszła urocza Pani, wręczyła miłemu Panu pakiecik, Pan zapakował to w papierową torbę. I czekam na to, aż powie „złoty pińćdziesiąt za opakowanie”. Pan się tylko uśmiecha i mówi dziękuję. Wybaczcie, że to dla mnie szok, ale u nas w CK, to za cebulkę do hot-doga się płaci 50 gr. Dobra, super, jadę do domu trzymając jedna ręką pakunek i pomimo tego, że daleko nie mam, to cholerstwo zaczyna mi lekko ciążyć. Niby taki niewielki pakiecik, ale ciąży jakby przynajmniej z pół kilo ważył. Myślę sobie… aż zważę cholerstwo w domu.
Nie, nie żartuję, to coś waży prawie 600 gramów. Cenę wam powiem za chwilę, żeby nie przeładować waszych systemów.
No więc wgryzamy się.
Czerwona fasola, czerwona cebula, kukurydza, bardzo delikatne kawałki kurczaka, stopiony ser, a wszystko to w sosie BBQ, który sprawia, że cały zestaw smakuje wyśmienicie. Wszystko ciepłe, tortilla dobrze zgrilowana (może jak na mój gust mogłaby być lekko bardziej chrupiąca, ale to już moje czepiactwo). Jedyne co mogę zarzucić tej tortilli to to, że ta obiecana sałata lodowa jest, ale nie czuć jej w smaku. No ale jakby miałoby być czuć sałatę lodową, jak ją wcześniej zawinięto w ciasto, a całość zgrillowano.
Ale, ale… jem, jem, jem, dochodzę do ¾ porcji i naglę, nie wierzę, że mam więcej. Muszę się przyznać, ze to chyba pierwszy raz, kiedy nie przedarłem się przez tortillę w kilku kęsach. Resztę musiałem wrzucić do lodówki. I tutaj kolejny plus. Ponieważ jak wspomniałem, jestem leniwy z natury, to następnego dnia z rana nie chciało mi się odgrzewać pozostałej porcji. Zjadłem ja na zimno i wierzcie albo nie – smakowała wyśmienicie. Serio, najadłem się i to bardzo smacznie.
A teraz gwóźdź programu. Tortilla z menu „Tortille Świata” kosztuje 9,90! Jak na pełnoprawny obiad i śniadanie, to uważam, że ta cena jest… więcej niż adekwatna.
Jak dla mnie stosunek cena/jakość/ilość jest więcej niż poprawna.
Ja z pewnością wrócę do tego miejsca, żeby spróbować innych. Co z pewnością opiszę.
Harry Angel