Red Robin Gourmet Burgers and Brews, lub po prostu Red Robin, to amerykańska sieć restauracji typu casual dining założona we wrześniu 1969 roku w Seattle w stanie Waszyngton. W 1979 r. Otwarto pierwszą restaurację „Red Robin” w Yakima w stanie Waszyngton. Red Robin ma obecnie siedzibę w Greenwood Village w stanie Kolorado, a od 2015 roku ma 528 lokalizacji, w tym 429 firmowych i 99 franczyzowych.
Oryginalny Red Robin stał na rogu Furhman i Eastlake Avenue E. w Seattle, na południowym krańcu mostu uniwersyteckiego. Budynek ten pochodził (bo już go wyburzono) z 1940 roku i początkowo nazywany był Sam’s Tavern. Właściciel, Sam, śpiewał amatorsko w kwartecie i często słychać było jego wykonanie piosenki „When the Red, Red Robin (Comes Bob, Bob, Bobbin ‚Along)”. Tak bardzo polubił ten utwór, że ostatecznie zmienił nazwę lokalu na Sam’s Red Robin. W 1969 roku lokalny przedsiębiorca z restauracji w Seattle, Gerry Kingen, kupił restaurację i rozbudował ją. Firma wyrzuciła imię „Sam’s” w nazwie i nazwała się po prostu Red Robin. Pierwsza restauracja miała 1200 stóp kw. (110 m kw.). Było to ulubione miejsce spotkań studentów University of Washington. Kingen przez kilka lat utrzymywał specyfikę tawerny, ale później dodał hamburgery do menu, dając fanom 28 różnych burgerów do wyboru, a sprzedaż wzrosła gwałtownie. Po 10 latach zdecydowali się na sprzedaż franczyzy, dzięki czemu lokale Red Robin pojawiły się w całych Stanach.
Bardzo mnie ta sieć ciekawiła, więc po powrocie do Chicago namówiłem Maćka, byśmy tam wpadli.


Zamawiamy. Jak pisałem wyżej, bardzo mnie kusiły ich burgery. Jeśli wejdziecie na stronę RR (link na końcu), to sami zrozumiecie. Burgery wyglądały wprost prześlicznie, nie jak sieciowe, tylko jakby wyszły spod ręki kucharza w slow foodowym burger joincie. No ale wiadomo, reklama. Takie zdjęcia robi się do menu, żeby ściągnąć gości. Zobaczymy, jak w rzeczywistości. I wiecie co? To pierwsza sieć, w której burgery wyglądają tak jak na zdjęciach reklamowych! Mało tego, okazało się, że bez problemu wysmażą mi bugsa na lekko krwistego!
Zacznę jednak od czegoś, co prawie spowodowało odejście Maćka od stolika, albo nawet z tego świata. Żałujcie, że nie widzieliście jego miny, kiedy wylądowała przede mną szklanka z cream soda. Pomarańczowy, słodki gazowany napój z lodem i… bitą śmietaną. Brzmi dziwnie? Bo to jest dziwne, można nawet wziąć colę z bitą śmietaną. A jak smakuje? Dla mnie bomba. Serio. Bardzo słodkie, ale pyszne. Przynajmniej, dopóki nie rozpuścił się lód. Na ciepło już ciężko to wypić.


A teraz burgery. Maciek wybrał dla siebie Chili Chili Cheeseburgera (11.69$ bez podatku) z surówką. Klasyczna, sezamowa miękka bułka, ser cheddar, chipotle mayo, czerwona cebula i chili con carne. Pyszny, wyrazisty i bardzo sycący burger.


Dla siebie wybrałem Smoke & Pepper Burger (14.49$ bez podatku). Bułka brioszka, za którą normalnie nie przepadam, w tym przypadku okazała się doskonała. A w niej pół funta (ok. 226 g) soczystego, wysmażonego lekko krwiście Angusa, bekon z czarnym, grubo mielonym pieprzem, wyrazisty cheddar, koperkowe ogórki piklowe i keczup Smoke & Pepper. Lekko wędzony aromat, mocny smak i duża soczystość. Burger idealny.




Bardzo dobre frytki stekowe były świetnym uzupełnieniem. Wstałem od stołu zadowolony i najedzony.
Podsumowując: Red Robin to jedna z tych sieci, do których chce się wracać. Jedzenie smakuje tam jak w dobrej knajpie, a nie sieciówce z wysmażonymi na wiór kotletami. Jeśli spotkacie ich na swojej drodze – wejdźcie. Burgery naprawdę są pyszne. Przy następnej okazji sięgnę także po inne dania.
Red Robin. Gourmet Burgers and Brews – http://www.redrobinpa.com/menu-type/gourmet-burgers/
Partnerami wyprawy są:

Polsko – Słowiańska Unia Kredytowa.

Patronat medialny nad wyprawą objął Dziennik Związkowy z Chicago.
