Próby, próby, próby. Poprzedni sezon obfitował w pierwsze nieśmiałe podejścia do wprowadzenia ramenu na rynek food trucków. Zaczęło się od Bruno Bustaurant, który karmił we Wrocławiu już wczesną wiosną (a nawet zimą) swoimi wariacjami ramenu.
Ramen z Bruno Bustaurant (Wrocławskie Podróże Kulinarne)
Tutaj recenzja Piotra z Wrocławskich Podróży Kulinarnych a nasza opinia była taka, że wiele wspólnego ze sklejającym usta umami to nie miało ? Ot, bulion z dodatkami, ale najważniejsze, że przełamali niemoc i zostali pionierami wśród restauracji na kołach.
Bruno długo nie czekał na konkurencję. Na kolejnym zlocie we Wrocławiu warszawska ekipa Przystanku Sushi przygotowała swoją wersję, która też została ciepło przyjęta przez niezbyt jeszcze wyrobioną ramenowo klientelę.
Oczywiście uzyskanie jajka ajutsuke w warunkach polowych jest niemal niemożliwe, zatem tego nie ocenialiśmy. W tej wariacji pozostałe dodatki były już bardziej prawilne, ale nadal bulion poza tłuszczem zawierał niewiele kolagenu i głębokiego smaku.
Kolejna okazja nadarzyła się w maju podczas Street Food Polska Festivalu pod Galerią Łódzką.
Wersja wege oraz z grillowanym (sic!) boczkiem były już bardziej esencjonalne, ale tym razem makaron bardziej zmierzał w stronę włoskich klimatów.
Wtem pod koniec wakacji pojawiła się nowa ekipa. W sumie to nie nowa, ale z nową marką i bardzo ciekawym logo – Mam Ramen. I zadebiutowała na zlocie pod Stadionem ŻarcioNarodowym.
Wiedzieliśmy, że bardzo im zależy, wiedzieliśmy, że się mocno przygotowali i wiedzieliśmy, że tuż przed samym eventem musieli robić wywar od nowa. Zabrakło czasu, ale nie determinacji.
Mogło pójść lepiej, ale porażki nie było. Znów dodatki okazały się bardzo przyzwoite, więc i tym razem daliśmy kredyt zaufania i stwierdziliśmy, że będziemy trzymać kciuki.
Widzicie to jajko? Czyli jednak da się
Sezon powoli się kończył, wypadało podsumować wszystkie starania.
Niestety nie natrafiliśmy na żaden stuprocentowy wywar, który w połączeniu z makaronem moglibyśmy nazwać ramenem – nawet tego gorszego sortu. Natomiast zaobserwowaliśmy, że każda ekipa miała swój własny pomysł na danie, nie żałowała składników i bez wyjątku zasłużyła od nas na ogólną pochwałę za odwagę.
Zapadliśmy w ramenowy sen zimowy budząc się jedynie na wizyty w stacjonarnych ramen barach i czytając recenzje szamiarek na temat wyższości jednych nad drugimi (tudzież wpisy troll-blogerów, którzy nie mogli dotrzeć do niektórych lokali) i nadal czekaliśmy na makaronowe pierwiosnki.
Aż do przedwczoraj.
Na gruzach Stadionu Dziesięciolecia zameldował się kolejny nowy food truck – Akita Ramen – karmiący gości festiwalu Slow Fashion. Tym razem świetni ludzie z Trójmiasta i to z niezłym dorobkiem. Bowiem od startu w ubiegłym roku nieprzerwanie gotujący ramen i uparcie pracujący nad jego smakiem.
Zamówiliśmy dwie propozycje. Pierwsza – Tokyo Ramen – z boczkiem chashu, olejem sezamowym i sezamem (23 złote), normalnie uzupełnioną o shitake i szpinak.
Od razu uderzył w nas głęboki i niespodziewany smak. Poczuliśmy to. To, czyli umami. To, co jest kwintesencją ramenu, pięknie podkreśloną delikatnym chashu i gorącym długim makaronem. Dla mnie dodatkowo fajnie zaakcentowanym podduszonym pok choy’em.
A więc stało się. Mamy pierwszy mobilny ramen!
Drugiemu daniu też nie brakowało niczego, choć tu smak był nieco bardziej subtelny, podkreślony czosnkiem.
Sapporo Ramen – w cenie 24 złotych z górą dodatków takich jak chashu, takuan, cebulka, kukurydza, kiełki, sezam, czosnek czy masło.
Porcje solidne, prawie pół litra gęsto upakowanej miski.
Musimy przyznać, że dzięki Akicie poprzeczka na ten sezon została umieszczona bardzo wysoko. Mamy nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej i że w nadchodzących miesiącach zbliżymy się do prawdziwego ramenowego ideału. Z jajkiem
Ja się już nie mogę doczekać.
MamRamen – https://facebook.com/akitadobrenoodle