Najlepszy europejski street food na European Street Food Awards 2022 w Monachium - Street Food Polska
close
Najlepszy europejski street food na European Street Food Awards 2022 w Monachium

Najlepszy europejski street food na European Street Food Awards 2022 w Monachium

0udostępnień

To były trzy dni zajadania się najlepszym europejskim street foodem. I mimo iż wszystkiego spróbować nam się nie udało, to kilka dań zrobiło na nas naprawdę duże wrażenie. Ponieważ materiału jest dużo, nie przedłużam.

Ela Święcka: Skandynawia umie w renifera, a Senegalczycy z Berlina – w wege najwyższych lotów. Tegoroczna edycja European Street Food Awards obfitowała w ciekawe smaki i koncepty kulinarne. W Monachium stawiło się 15 ekip, które pokazały naprawdę fajną kuchnię. Królowało mięso w najróżniejszych odsłonach, ale moje serduszko na równi skradli Islandczycy swoim hot dogiem z gęsiną i reniferem oraz senegalskie curry.

Zaczniemy od sztosów. Pierwszym była gęsina od Sillikokkur z Islandii. Ale gęsina to nie byle jaka, bo dzika i właściciele trucka sami na to ptactwo polują. A to oznacza, że w trakcie jedzenia trzeba uważać, bo w mięsie może trafić się śrut. Podczas finałów serwowali dwie opcje – burgera z gęsiną i hot doga z gęsiną i kiełbaską z mięsa renifera. I obie te pozycje były przepyszne. Samo mięso z tych dzikich ptaków – soczyste i wyraziste w smaku. Natomiast połączenie go z doskonałą kiełbaska z renifera, sosem majonezowym z odrobiną Srirachy i orzeszkami w wasabi, a wszystko to włożone do ziemniaczanej bułki – to był majstersztyk. Gruszka i chutney z rodzynek dopełniały całości. Smaki idealnie zgrane i, mimo zestawienia ze sobą dwóch mięs, całość była zaskakująco lekka. Spora w tym na pewno zasługa delikatnego pieczywa, które po prostu było naturalnym tłem dla pierwszoplanowych składników. Jakież to było pyszne! 

Żorż: Noooo… dobre to było! Sztos! Bardzo chętnie zjadłbym obie pozycje jeszcze raz. I naprawdę miałbym problem, żeby wyróżnić jedno z tych dwóch dań. Może jakby mi ktoś przystawił pistolet do głowy i kazał wybierać, to wskazałbym burgera… ale nie jestem pewien.

Ela Święcka: Awa Events to wspomniana we wstępie ekipa z Senegalu, reprezentanci Niemiec. W menu mają głównie opcje wege, choć i mięsne się zdarzają.

Jak dla mnie ich numerem 1 jest wege curry z pochrzynu (takie bulwiaste pnącze, popularne w kuchni afrykańskiej), słodkich ziemniaków, warzyw i imbiru. Do tego dobrze ugotowany ryż. Nie ma w tym daniu żadnych alternatyw mięsa. Po prostu warzywa i przyprawy. A ile w tym jest smaku, wyrazistości i przyjemności z jedzenia… 

Kolejne świetne bezmięsne danie – szpinak z pieczarkami i pomidorami. Tę potrawkę wybraliśmy z kuskusem i to połączenie było strzałem w przysłowiową dziesiątkę”. Do tego słodziutkie frytki z plantana z miodem. A na koniec jeszcze fataya – nadziewane wołowiną pierożki. Idealnie doprawione i soczyste. Jeśli gdzieś traficie na Awa Events, to bez wahania jedzcie! Nie zważając na to, czy jesteście wege, czy nie. Bo to jest kwintesencja szczerej, płynącej z serducha kuchni. I do tego szansa na spotkanie z kuchnią afrykańską, która u nas jest zupełnie nieznana.

Żorż: Błogosławię chwilę, kiedy Ela stwierdziła kategorycznie: bierzemy to! Bo muszę ze wstydem przyznać, że kiedy po wejściu na plac zobaczyłem ten namiot i ludzi robiących jakieś warzywa, to pomyślałem „nic tu dla mnie nie ma”. I popełniłbym wielki błąd! Bo to co zaserwowali nam Senegalczycy zrobiło mi taki bałagan w głowie… To było moje pierwsze spotkanie z tą kuchnią i mogę tylko podpisać się pod tym, co napisała Ela. Chociaż chyba i tak najbardziej smakowały mi pierożki.

Ela Święcka: Trzeba przyznać, że kraje Północy świetnie wykorzystują mięso renifera w streetfoodzie. Trzy różne ekipy zaserwowały to mięso i każda jego wersja czymś się wyróżniała. Oprócz Islandczyków „kiełbaski z Rudolfa” z colesławem na jogurcie, marynowaną borówką amerykańską i pietruszką zaserwował truck Kusmiku z Finlandii. Oni akurat mieli sporego pecha, bo większość ich towaru wylądowała gdzieś w Holandii zamiast w stolicy Bawarii. Ale z tego co mieli na stanie, wycisnęli maksa, bo ich kiełbaski były bardzo wyraziste. Sam smak mięsa renifera chyba najbardziej zbliżony jest do mięsa jelenia. Miłośnikom dziczyzny na pewno przypadnie do gustu.

Żorż: Ja jeszcze dodam, że poczęstowali mnie kapitalnym likierem o nucie lukrecji. Świetnie się komponował z kiełbaskami.

Ela Święcka: Kończąc wątek reniferów, szybko zaglądamy do trucka Liverten z Norwegii. Ich droga na finał okazała się pełna niespodzianek, w co trzeba wliczyć pękniętą oponę, więc na plac Sugar Mountain wjechali praktycznie po pierwszym dniu festiwalu. Do zjedzenia zaproponowali dwie opcje: porcję degustacyjną z kawałkami ściętego mięsa i plasterkami kiełbaski z renifera i tortillę wypełnioną mięsem, dodatkami i sosami. I przyznaję, że ta druga opcja byłą zdecydowanie ciekawsza, bo stosunkowo suche mięso w połączeniu z wilgotnymi dodatkami zyskiwało drugie życie.

Żorż: Samplerek bardzo przypadł mi do gustu, chociaż faktycznie mięso w kebabie naprawdę smakowało zdecydowanie lepiej niż solo. Natomiast kiełbaski bardzo mi podeszły smakowo i to raczej je wybrałbym niż kebaba.

Ela Święcka: Ekipa, na którą warto zwrócić uwagę podczas podróży po Bułgarii to Bar „Samar”. Kanapki z szarpaną wieprzowiną to ich specjalność. Co prawda widok pieczywa, w które wkładają mięso, nasunął skojarzenie z pewnym polskim wynalazkiem pod tytułem kebab w bułce zapychającej tak, że po trzech kęsach nie masz ochoty dalej jeść. Ale efekt końcowy był zaskakująco pyszny. Pieczywo zupełnie nie dominowało świetnie przyprawionego mięsa, a sadzone jajko pasowało do kanapki idealnie. Do tego zamówiliśmy niepozorną przekąskę – grillowany ser z dodatkiem trufli i cebulowym chutneyem. Jasny, delikatny, gorący ser w połączeniu z delikatnie kwaskową cebulką to było to.

Żorż: Ojjjj… Dobre to było! Mięsko soczyste i dobrze doprawione, dodatki w punkt, a chlebek również bardzo mi posmakował. Zjadłbym znowu.

Ela Święcka: Wszystkiego na placu przejeść się nie dało, ale spróbowaliśmy jeszcze kilku pozycji. Na uwagę na pewno zasługuje pizza od Łotyszy z Vinkalni. Ciasto w stylu napoletany, dobrej jakości włoskie składniki, ale przede wszystkim show robione przez pizzera, który z ciastem potrafi zrobić chyba każdą ewolucję oraz przemili ludzie. To zestawienie zdecydowanie przemawia za tym, żeby ich pizzy spróbować.

Żorż: Pizza dobra, ale show jaki robili wokół niej… To już osobna bajka. Warto było się im przyglądać. I warto było spróbować tej pizzy.

Ela Święcka: Porcobrado to z kolei włoski koncept również bazujący na wieprzowinie. I to tej włoskiej. Z okolic toskańskiej Cortony. Fani wędlin rodem z Italii wiedzą, co za cuda z tych świnek mogą powstać. Porcobrado to potężna marka, którą znajdziemy w Mediolanie, Rzymie, Florencji i w Como, nad jeziorem o tej samej nazwie. Co do samych kanapek – bardzo smacznie zrobione mięso, ciekawe dodatki i, przede wszystkim świetne, pszenne pieczywo. Ale gdybym miała wybierać, czy jeszcze raz zjeść kanapkę od Bułgarów czy od Włochów – stawiam na tych pierwszych.

Żorż: No… Tu bym się z Elą kłócił. Bo o ile kanapka od Bułgarów była świetna, o tyle Włosi mnie pozamiatali. Smakowało mi w tej kanapce wszystko, od pieczywa przez dodatki po świetne mięso. Dokładnie mój smak. Bardzo żałuję, że nie spróbowałem kanapki z samym mięsem bez dodatków.

Ela Świecka: W ramach statystyki – spróbowałam też ghorme sabzi, czyli narodowego dania Iranu. Kuchnię tego regionu promuje duński truck Koku. Wymienione danie to potrawka na bazie wołowiny i czerwonej fasoli z ryżem. Mocno aromatyczna, bardzo poprawnie zrobiona, lekka, ale w całości nie było nic na tyle zapadającego w pamięć, by sięgnąć po to danie raz jeszcze.

Podobnie było z włoskimi piadami, z którymi do Monachium przyjechali Szwedzi. Wszystko dobrze skomponowane, wszystko poprawne i… tyle. Tutaj też zabrakło jakiegoś spajającego całość akcentu. Za to ten samochód! Chcę takiego chevroleta! Jeździ z tą samą prędkością co mój, ale jest do tego jakieś trzy razy większy.

Żorż: Fakt, piadiny zawiodły. Smak mięsa ginął wśród dodatków. Spróbowane, zapomniane.

Ela Święcka: Na koniec zostawiam Thai Moving Noodles ze Szwajcarii. Ponieważ kuchnia azjatycka jest jedną z moich ulubionych, ba, „siedzę” w niej na co dzień – oczekiwania miałam wygórowane. Pierwszy dobry prognostyk – dwie pozycje w menu. Drugi promyk nadziei – robią to jedzenie Azjaci. Bierzemy obie michy klusków: mięsne z wołowiną i wege. Przyprawy stojące przed truckiem poszły jednak w ruch. Szeroko pojęta kuchnia azjatycka ma to do siebie, że jest wyrazista, aromatyczna i dobrze doprawiona. A kuchnia tajska w szczególności nie znosi nijakości. A tu niestety obie wersje były bardzo „ugrzecznione”, delikatne, bez szczególnego wyrazu. Mięsny wywar bronił się nieco lepiej niż wege, ale niedosyt pozostał.

Podsumowując, to był weekend wielkiej wyżerki. Różnorodnej, ciekawej i inspirującej. Część dań była obłędnie pyszna, niektóre przygotowane zbyt ostrożnie, może z uwagi na nieznane kubki smakowe monachijczyków. Ale jednak takie imprezy są warte robienia i odwiedzenia. Zawsze dają ciekawe doświadczenia (nie tylko ludziom z branży) i uruchamiają ukryte pokłady kulinarnej kreatywności. Ja po rtym finale wiem jedno – renifera na najbliższy rok mam dość, a wege rodem z Senegalu na pewno będę szukać przy okazji najbliższego wypadu do Berlina.

Żorż: Amen. A poza tym najważniejsze, że ekipa Pastrami Summer z Leszna wygrała w kategorii „best sandwich”, a Złote Paluchy Churros miały najdłuższą kolejkę przez wszystkie trzy dni, więc wracaliśmy do domów szczęśliwi.

Wiedeń na jeden dzień. Kanapki, wursty, sznycle i desery.

Nie tylko piernikami Toruń stoi. Pierogarnia Stary Młyn w Toruniu i piecuchy.

Dodaj komentarz