Od jakiegoś czasu zaglądam na SFP i nie widzę, żadnych nowych recenzji z Trójmiasta… To, że dzika północ raczej za często nie gości na mapie Street Food Polska nie znaczy, że żywimy się tylko śledziami albo burgerami z Carmnika (no, macie jeszcze rewelacyjny Surf Burger no i Wurst Kiosk – Żorż). Jest tu nieco kulinarnych ciekawostek, w tym… Gdynianka.
Jako, że to moja pierwsza recenzja, to szybko się przedstawię, by było wiadomo na kogo ewentualnie winę zrzucać, gdy się okaże niezjadliwe. Adam Szostek – miły i kulturalny młody człowiek, wyróżniający się brakiem zarostu i tym, że nie cierpi brukselki. Szczególnie cenię sobie wykwitną kuchnię serwowaną z rowero-wózków możliwie jak najdalej od Polski w kierunku wschodnim (ale nie tylko). Kulinarna partyzantka w takowych miejscach doprowadziła mnie do faszerowanych nietoperzy, wódki na myszach, sfermentowanych krabów* i zapiekanki na starym centralnym w Warszawie. To ostatnie było najgorsze.
Przechodząc do meritum – może to mało nawiązuje do kuchni Azji, którą sobie wysoko cenię, ale na pierwszy ogień idzie Pizza. Celowo przez duże „p” ponieważ nie jest to jakaś tam pizza, lecz coś z czego większość gdynian jest dumna. Pizza z Gdynianki. Ta maleńka pizzeria na ul. Świętojańskiej 65 od prawie 30 lat cieszy się niesłabnącą kolejką do kasy, trwającą od 11 do 19.
I tyle – bez zamówień na telefon, późnych godzin otwarcia, pracujących niedziel, zniżek dla studentów i dwóch pizzy w cenie jednej. Nie ma po co, i tak wszyscy są zachwyceni, a samo przejście obok lokalu (czasem przebicie się przez osoby czekające na ulicy) powoduje, że chce się zatrzymać na szybką szamę.
Trafiając tam zaraz po otwarciu udało mi się załapać na stolik, co przy fakcie, że są tylko trzy, można uznać za mały sukces. Menu nie zmieniło się zbytnio od czasów, gdy ledwo sięgałem do lady, prosząc o dwie pizze i średnią kolę z dyspozytora (zawsze chciałem dużą, ale w latach 80-tych to nie przechodziło). I tak też w ofercie jest pizza serowa (8 zł), cebulowa (9 zł), z pieczarkami (9 zł) i cztery mieszane, w kombinacjach z salami, szynką, porem i kiełbasą. Jeszcze kilka lat temu wybór był okrojony do pierwszych trzech czy czterech. Z sentymentu do dziecięcych lat poprosiłem o cebulową i po kilkunastu minutach, gdy przy kasie powoli tworzyła się kolejka, mogłem odebrać śniadanie. Placek zostaje od razu polany sosem pomidorowym, ląduje na papierowej tacce, po czym można go doprawić tymiankiem oraz pieprzem ziołowym, stojącymi przy kasie. I tyle jeśli chodzi o dodatki. Nie liczcie na 50 kosmicznych kombinacji sosów, oliwy i innych uznanych dodatków. Nie liczcie i tyle.
Sam placek nieco odbiega od przyjętego kanonu pizzy margheritty i rodowity mieszkaniec Włoch miałby prawo do marudzenia pod nosem, tak jak marudzi na korki w Rzymie. Podstawą jest drożdżowe, puszyste, chrupiące na rantach ciasto, na którym bezpośrednio lądują dodatki, w moim wypadku dużo cebuli, przykrytej ciągnącym się serem, pod którym takowa lekko się poddusza, tracąc nieco ostrości, lecz pozostając chrupka. Doskonały, robiony przez właścicieli sos (sam byłem świadkiem jak kucharze z innego lokalu pytali się o przepis) tymianek oraz pieprz ziołowy podkreślają całość i idealnie zgrywają się z plackiem. Jak na późne śniadanie porcja jest doskonała, na obiad polecałbym mimo wszystko dwie (w sumie zawsze polecałbym dwie…).
Podsumowując – jest doskonale, a pizza tak jak smakowała dwadzieścia lat temu, tak smakuje dziś.
Pewnie w sporej części dlatego Gdynianka znalazła się w pierwszej trójce najlepszych restauracji
w Gdyni. I pewnie nie raz się jeszcze znajdzie.
Aha, artykuł nie jest sponsorowany, serio :)
Sentymentalną podróż odbył Adam Szostek.
* O tych i innych kulinarnych wybrykach można poczytać na longandroll.blogspot.com