Działo się, oj działo! Pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie ekipa Sumiennego Foodtruckowca zorganizowała 3 dniowy zlot food trucków. Patronowaliśmy tej imprezie i przez 3 dni zajadaliśmy się pysznymi potrawami.
Zanim przejdę do opisów potraw, kilka słów wprowadzenia.
- Oragnizatorem imprezy był Sumienny Foodtruckowiec.
- Sponsorem głównym imprezy firma ZBYSZKO COMPANY S.A., producent napojów m.in. ROKO, 3owoce, PoloCockta.
- Partnerami wydarzenia były firmy Big Star i producent piwa bezalkoholowego Lech Free.
- Patronami medialnymi wydarzenia był kanał Polsat Food Network i blog Street Food Polska.
- Wydarzenie wspierały blogi: Żółw Ocenia Nieco Pożywienia, Jaja w Kuchni i Ale Meksyk.
Wydarzenie cieszyło się ogromnym zainteresowaniem – wg statystyk z Facebooka informacja o wydarzeniu dotarła do miliona osób. Nic więc dziwnego, że przez te 3 dni przewinęły się niesamowite tłumy.
Organizator przygotował ławy i stoły, Partnerzy dołożyli krzesła i leżaki, ale i tak każdy skrawek miejsca wokół food trucków został wykorzystany przez jedzących. Bo też food trucki nie zawiodły. Jedzenie było przepyszne, a zainteresowanie ogromne, co sprawiało, że mimo możliwości handlu w nocy i codziennego dotowarowywania, gastrowozy zamykały się dużo wcześniej niż pierwotnie planowały – po prostu wyjadaliście wszystko, dzień po dniu :)
Nie przedłużajmy, zapraszam do recenzji. Na końcu wpisu znajdziecie galerie zdjęć.
Adam Ślosarski (http://myfoodtruck.pl)
Kolejny raz witam ich na zlocie, bo tylko na zlotach się pojawiają. Kiedyś świetne kiełbaski, można rzec hotdogi fusion a od kilku miesięcy kuchnia tex-mex. Mowa oczywiście o food trucku „Easy Rider”. Nie próbowałem jeszcze u nich burrito za to zamawiałem quesadille (4 kawałki tortilli sklejonej serem) z kurczakiem (18 zł) i kolejnym razem z pulled porkiem (20 zł). W każdym rodzaju „quesy” podstawowo znajdziemy 3 rodzaje sera (mimolette, mozarellę i cheddar), grillowaną paprykę oraz cebulę, w wersji z pulled porkiem dodatkowo sos BBQ i ananas. Do każdego dania dostajemy aż 3 salsy, czyli salsę verde z zielonych pomidorów, salsę fresca z kolendrą i limonką oraz ranch z prażonym boczkiem i wędzonym chipotle. Wymienione salsy i sos należą raczej do tych łagodnych, ale dla zaostrzenia smaku możemy przegryzać papryczkami jalapeno leżącymi obok na tacce (bardzo dobry pomysł oddzielenia ostrych papryczek od całego dania, dzięki czemu sami sobie ustalamy pikantność potrawy). Kurczak jak i pulled pork robione są metodą „sous-vide”, czyli metodą opartą na dłuższym gotowaniu w niskich temperaturach. Całość zatem świetnie komponuje się z wcześniej opisanymi 3 serami, mocno ciągnącymi się, wyczuwalnymi i sycącymi, a dodatkowo dużej wielkości tacka uchroni nas przed pobrudzeniem ubrania podczas konsumpcji. Podsumowując, gorąco polecam ich quesadillę a następnym razem wypróbuję jeszcze burrito z antrykotem wołowym.
W czasie trwania każdego zlotu wybieram sobie jedno miejsce, miejsce w których pokładam największe nadzieje. Nie inaczej też było w miniony weekend. Ale o tym potem. W końcu mama zawsze powtarzała, że nie będzie deserku, jeżeli nie zjem obiadu. A obiad jadłem całkiem niezły. Na początek 4 Kółka i Bułka i ich Maryna. Kiełbaski jagnięce, boczniak oraz mieszanka wędzonych serów. Bardzo smaczna, choć może dla niektórych troszkę zbyt słona kompozycja. Bałem się troszkę, że kiełbaski gdzieś znikną w tej całej mieszance, ale nie – to właśnie one grają tu pierwsze skrzypce. To bodajże czwarta kanapka, którą jadłem u chłopaków i z czystym sumieniem mogę ich polecić jako alternatywę dla klasycznego, niedzielnego… burgera.
Skoro już zaostrzyliśmy apetyt – czas iść dalej. Na pizzę do Pizza Truck. Łaziłem ostatnio troszkę po „topowych” warszawskich pizzeriach i powiem Wam, że ta pizza bez zbędnej walki bije wiele z nich na głowę. Krótkie menu – 2 mięsne, 2 wege, krótki czas oczekiwania, dobre ciasto, smaczne dodatki. To musi się udać. I udało się.
Ale skoro jesteśmy na streetfoodowym zlocie, może czas pojeść prawdziwego streetfoodu. A co może być lepszego niż zapiekanka z Zapiekanki Tradycyjne? Raczej nic – ta malutka przyczepa od swojego debitu zbiera na każdym zlocie chyba największe tłumy. Ale czemu się dziwić – jeżeli bagietki są dla nich specjalnie wypiekane, ser jest prawdziwym serem, a wędliny sami wędzą…no cóz… to brzmi jak murowany przepis na sukces. A w ten weekend dokładnie 60 cm sukcesu.
Na początku tekstu obiecałem Wam pewne miejsce. Ja o tym miejscu słyszałem już od jakiegoś czasu, ba, nawet załapałem się na testy dwa dni wcześniej. Ale jak wypadli i o kim mowa? Mowa o absolutnej nowości – Viet Street Food. Koncept dwójki Wietnamczyków odpowiedzialnych za nieistniejące już menu degustacyjne w Pho14 ( obecnie WawPho). Skoro tam potrafili karmić jak nikt inny, ciekawiło mnie jak poradzą sobie na zlocie. W menu zarówno w piątek, sobotę, jak i niedzielę na stałe zagościły wietnamskie bahn mi do wyboru z pasztetem, boczkiem i bodajże tofu. Do tego każdego dnia inna zupa. Zup nie jadłem, więc się nie wypowiem. Ale kanapki na tyle mi zasmakowały, że kilka ich zjadłem. Idea jest prosta – bierzemy bagietkę, smarujemy ostrym majonezem, do środka wkładamy pasztet lub boczek, na to marynowana marchewka, dużo świeżej kolendry i sriracha. Przepyszne, a zarazem proste jak budowa cepa. W teorii do gustu bardziej powinien przypaść mi boczek, ale w praktyce okazało się, że spędziłem weekend objadając się wietnamskim pasztetem. I będę się nim nadal objadał ilekroć dowiem się, że można ich gdzieś trafić.
Do tego co pisali koledzy mogę dodać niewiele. Jedzenie było pyszne, a mnie udało się odwiedzić większość food trucków. W Viet Street Food oprócz banh mi zjadłem także bang gio, śniadaniowy przysmak z Wietnamu. Zawinięta w liście bananowca kula z ryżowego ciasta na pierwszy rzut oka przypomina naszą pyzę. Tym bardziej, że faszerowana jest mielonym mięsem i grzybami:
W smaku jednak kompletnie od pyzy inne. Ciasto jest delikatne, mniej wyraziste, dzięki czemu idealnie czuć smak nadzienia. Chętnie zjadłbym tego więcej. Podobnie jak śniadaniowej zupy, której nazwy nie pamietam, a która była bardzo aromatyczna i sycąca. Znalazły się w niej zioła, prażona cebulka i wałeczki z mięsa zawinięte w liście. No i oczywiście makaron.
Skoro jesteśmy przy zupach, to nie sposób nie wspomnieć o bun suon doc ming z wietnamskim rabarbarem i żeberkami:
oraz kolejnej ze szparagami, grzybami i wołowiną:
Była też pho, którą jadłem wspólnie z Bilguunem, a zobaczycie to na filmie, który powstał z 3 dni kręcenia na evencie.
W Na-Żartym zjadłem frytki i kanapkę reuben:
Doskonałe połączenie wołowiny, sosu rosyjskiego i kiszonej kapusty dało mi dużo radości z jedzenia. Chętnie powtórzę to w lokalu.
W Momo były oczywiście pierożki i mango lassi:
W Zapchaj Mordor świetna kanapka ze stekiem:
W Bart Burgerze zjadłem pysznego burgera. Nazywał się Bart Burger i w składzie miał m.in. ostre papryczki i sos BBQ, co sprawiało, że całość smakowała doskonale, a smaki idealnie się przenikały:
W trucku Gold Digger specjalnością jest burger Golden Bacon i muszę przyznać, że smakuje świetnie:
Skoro jesteśmy przy burgerach, to na zlocie debiutował truck Burger Bandits. Chwalą się, że ich burgery robione są z siekanych steków i muszę przyznać, że faktura mięsa i smak odbiegają od dotąd przeze mnie jedzonych. Polecam, bo naprawdę warto:
Przystanek Sushi nazywa się obecnie Przystanek Ogień i Dym. Sushi w ofercie mają, ale skupiają się głównie na daniach na gorąco:
Zacząłem od Buta Tatsu, czyli wieprzowiny z kimchi zawiniętej w tortillę. Pikantne i wyraziste danie bardzo mi smakowało:
Następna była zupa Tom Kha:
I Pad Thai z kurczakiem:
A na koniec sushi z gravlaxem:
Odwiedziłem tez food trucka My Little Thailand, gdzie zjadłem wieprzowinę w paście chili i zrozumiałem, co to znaczy kiedy kucharz nie idzie na łatwiznę i nie stosuje w kuchni zamienników, tylko działa z oryginalnymi produktami:
W Fit Fat Food Truck skusiłem się na krewetki, bo wiem, że robią je dobrze. Tak było i tym razem:
W Pot Spocie z przyjemnością jadłem zupy:
A w Flammaster udało mi się wreszcie skosztować alzackich podpłomyków i bardzo mnie to ucieszyło, bo są świetne:
Był przesłodki chocko kebab:
Wpadłem też do BB Kings. Ich T-Bone to już legenda:
Ale na mnie największe wrażenie zrobiła wątróbka. Najpierw podgrillowana, a następnie duszona w sosie z żeberek i wędzona w śmietanie. Sztos.
Langoshe od Lubish Langosh jak zwykle pyszne:
Podsumowując: to były 3 dni kulinarnego hedonizmu. Bardzo dziękuję organizatorowi, sponsorom i partnerom, blogerom i Polsat Food Network, a przede wszystkim food truckom i Wam, że byliście. Do zobaczenia niebawem. W ten weekend widzimy się w Łodzi, za dwa tygodnie w Krakowie, a w Warszawie będziemy wkrótce. W tym samym miejscu. Na koniec jeszcze obiecana galeria zdjęć.
P.S. Niebawem dostępny będzie film z imprezy.
Foto: własne oraz Elżbieta Święcka.