Ela Święcka: Oni czynią zło. Serio. Nie da się tego ująć inaczej. Po prostu jak spróbujesz ich curry, to zapomnisz o wszystkich, jakie do tej pory jadłeś. Przyjechali do Krakowa na majowy Street Food Polska Festival i rozbili bank. To było obłędne. Rzadko podczas jednego zlotu próbuję wszystkich pozycji z menu, ale tym razem niewiele zabrakło do etapu wylizywania talerzyków z otrębów.
Na co dzień stacjonują w stolicy, ale po Polsce jeżdżą chętnie. To napawa wiarą, że gdzieś ich na pewno spotkacie. Bo warto, oj warto. W ramach startera o poranku zafundowaliśmy sobie czerwone curry z wołowiną. Wersja „bardziej ostro niż normalne” okazała się (dla nas!!!) przyjemnie pikantną. Tak w sam raz, bo było to przyjemnie rozchodząca się po organizmie „grzanie”, a nie substancja wypalająca kubki smakowe i mózg za jednym zamachem. Śniadanie idealne – mięso mięciutkie, warzywa jędrne, orzechy chrupiące. Czerwone sos był taki, jak lubię – mocno kokosowy, aksamitno-kremowy i wyrazisty.
Zielone curry z krewetkami okazało się równie przyjemne w smaku. Drugi biegun ostrości, ale aromat i smak – bajka. Krewetki zrobione w punkt, soczyste, po prostu takie, jak powinny być. Sos – jak wyżej – aksamitnie boski, kremowo delikatny i obłędny w smaku. I świeże zioła na wierzchu… Rozmarzyłam się.
Kurczak, też w czerwonym curry – bez zarzutu. Świeżo, lekko, soczyście i łagodnie. Fanom drobiu na pewno przypadnie do gustu.
W menu jest też jedna pozycja niemięsna. I to był dla mnie hicior. Warzywne żółte curry było po prostu przefantastyczne. Brokuły i papryka nierozgotowane i chrupiące. Lekko słodkawa marchew. Tu wszystko grało. Konsystencja i smak sosu świetnie korespondowały z warzywami. Warto, nawet jak jesteście zagorzałymi miłośnikami schabowego. Jeśli tylko będziecie mieć okazję, koniecznie spróbujcie tej wersji.
Żebro po tajsku to obowiązkowa pozycja dla mięsożerców. Pokrojone w kostkę kawałki mięsa zanurzone są w aromatycznym, ciemnym sosie (jest go całkiem sporo). Różnica w stosunku do tych żeberek, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, to nie tylko forma, ale też smak. Bo tu, wgryzając się w soczyste, rozpływające się w ustach kawałki, najpierw czujemy smak sosu, a potem mięsa. Takiego naprawdę dobrego mięsa – delikatnego i najzwyczajniej w świecie smacznego. Sos nie dominuje całego smaku. I to mi się w tym daniu podoba. Do tego odrobina świeżej kolendry i ryż i mamy świetny lunch.
O ryżu osobno. Co tu dużo mówić – dobra robota. Fajnie klejący i, co rzadko się zdarza, nierozgotowany. Przyjemnie się go jadło po wymieszaniu z sosem. Ryż podany do curry może to danie świetnie uzupełnić albo pogrążyć. W przypadku Curry Gang to zestawienie na najwyższym poziomie.
Curry Gang robią robotę. Jeśli chcecie spróbować namiastki tajskich przysmaków nad Wisłą, koniecznie ich odwiedźcie i wypróbujcie. Najlepiej wszystko. Bo każda z opcji jest smakowicie wyważona i daje ogromną frajdę z jedzenia.
Michał Turecki: Dopiero poznaję kuchnię azjatycką, nie mogę powiedzieć, że jej nie lubię, bo tak naprawdę nie wiem jak ona smakuje. Nie mówię tu o daniach z barów polsko-wietnamskich, czy polsko-azjatyckich, bo te z prawdziwą kuchnią tamtego rejonu świata wspólnego mają od niewiele, do nic. Choć i w takich miejscach zdarza mi się jeść, to mam świadomość, że po prawdziwe azjatyckie jedzenie, należy się udać zupełnie gdzie indziej. Azjatycka kuchnia jest jak sam kontynent, niesamowicie bogata i różnorodna. Smaki przenikają się podobnie jak kultury. Jednym z dań z tamtego rejonu świata, które w ostatnim czasie szczególnie zwróciło moją uwagę było curry. Bardzo przyjemnym zbiegiem okoliczności, na ostatnim zlocie Street Food Polska pod Galerią Kazimierz, pojawił się nowy food truck z tajskim curry w kilku wersjach, a także kilkoma innymi daniami. Nie byłbym sobą gdybym nie spróbował. Udało się z dwoma wersjami curry: z wołowiną, oraz z krewetkami. Była również okazja żeby zatopić zęby w tajskich wieprzowych żeberkach.
Zielone curry z krewetkami interesowało mnie najbardziej, z opisu wynikało, że będzie dokładnie w moim guście. Miało nie być przesadnie ostre, za to diabelnie aromatyczne. I takie właśnie było. Po spróbowaniu pierwszej łyżeczki z delikatną i przygotowaną w punkt – nie przegotowaną krewetką, szeroko się uśmiechnąłem. Tak właśnie wyobrażałem sobie smak prawdziwego curry. Ryż idealnie wchłaniał lekko pikantny sos, a delikatnie chrupiące warzywa wprowadzały do całości dania jeszcze więcej smaku. Fantastyczne danie które mógłbym jeść codziennie i długo by mi się nie znudziło.
Odważyłem się spróbować ostrego, czerwonego curry z wołowiną, choć nie jestem fanem przesadnie ostrych rzeczy i zostałem miło zaskoczony. Ostrość owszem była, ale na absolutnie akceptowalnym poziomie. I co dla mnie najważniejsze, nie była to ostrość tępa, danie nie było tylko i wyłącznie pikantne, było niezwykle bogate w przenikające się nawzajem smaki i aromaty. Wołowina była cudownie miękka i idealnie kontrastowała z warzywami. Świetne.
Na koniec spróbowałem tajskich żeberek i te dla mnie były najsłabsze, co nie znaczy że niesmaczne. Tak jak już wspominałem, ekspertem od azjatyckiej kuchni nie jestem, jestem pewien, że danie było przygotowane zgodnie ze sztuką, dla mnie jednak brakowało w nim czegoś, czego nie potrafię do końca zdefiniować. Sos był aromatyczny, mięso było idealnie miękkie, jednak smakowało jakby było nieco za krótko marynowane. Przy najbliższej okazji spróbuję Tajskich Żeberek raz jeszcze żeby się przekonać, czy to faktycznie nie mój smak, czy może po prostu coś poszło nie tak.
Podsumowując, z całego serca polecam Curry Gang, to autentyczne tajskie jedzenie, przygotowane na najwyższej jakości składnikach, z wiedzą, sercem i ogromną dbałością o każdy szczegół, które czuć w każdej łyżce ich dań. Będę odwiedzał przy każdej nadarzającej się okazji.
Żorż: Nie ukrywam, że na Curry Gang bardzo czekałem z lekką… obawą. Znam Sebastiana z Warszawy i wiem, że w tajskiej kuchni „siedzi” od lat. Ale wiem też, że jest maniakalnym miłośnikiem kapsaicyny. To co dla niego jest przyjemnie pikantne – wypala w asfalcie dziury, więc nieco się bałem, że jego curry także będzie siało śmierć i zniszczenie. Na szczęście w Krakowie ta ostrość była na „poziomie europejskiego turysty w Tajlandii”. Więc piekło przyjemnie, ale nie zabijało.
Na start czerwone curry z wołowiną. Niesamowite, smaki się przenikają, a jednak czuć każdy z nich z osobna. Dominuje świeżość i lekka pikantność.
Następnie wjechało zielone curry z krewetkami. Lekkie, rześkie, cytrusowe. Nie ma się co rozpisywać, kto jadł ten wie, kto nie jadł niech żałuje i szuka okazji by spróbować.
Czerwone curry z kurczakiem to łagodniejsza wersja curry z wołowiną. Łagodniejsza w smaku mięsa, nie sosu. Bo pikantny sos idealnie do kurczaka pasował.
Curry warzywne rozwaliło system. Tak dobrego połączenia chrupiących warzyw i lekkiego sosu oraz idealnie ugotowanego ryżu nie jadłem już dawno. Dla mnie bomba.
Żeberka po tajsku bardzo mi smakowały, lubię słodycz w mięsie, a tutaj była nienachalna, delikatnie cytrusowa. Mięso mięciutkie, zjadłem z przyjemnością.
I jeszcze deser. Jak lubicie słodycz owoców (liczi i mango) i tapiokowe kuleczki to będziecie zadowoleni. Ja byłem, chociaż porcja mnie pokonała.
Podsumowując: bardzo mnie cieszy pojawienie się na street foodowym podwórku Curry Gangu. Takiego tajskiego street foodu chcemy i taki lubimy. Tak trzymać!
Curry Gang – https://www.facebook.com/CURRY-GANG-132720677379751/