W ostatnią niedzielę siedzę w mieszkaniu i szukam w internecie gdzie by tu iść ze znajomymi na obiad. Przez przypadek trafiłem na wydarzenie na Facebooku organizowane przez California Diner „Wielka uczta – płacisz 25 zł i jesz ile chcesz w godzinach od 14 do 18”. Sprawdziłem opinie, ludziska zachwalają, czyli można iść. Zebraliśmy się ze znajomymi i ruszyliśmy. Lokal jest niewielki, mieści się w nim 6 stolików. Obsługa jest miła, żartuje sobie i rozmawia z klientami. Przyszliśmy przed czasem w obawie, że nie złapiemy miejsc siedzących to siedzimy, zamawiamy piwko i czekamy na rozpoczęcie Wielkiej Uczty. Przed udaniem się tam zrobiłem mały wywiad i dowiedziałem się że jeden z właścicieli mieszkał przez większość życia w Kalifornii i tam się nauczył fachu. Stamtąd też sprowadza wszystkie przyprawy stosowane w lokalu.
Przed samą ucztą każdy z gości dostał po czarce esencjonalnego rosołu. Wyrazisty w smaku, o odpowiednim kolorze (widać że mięso na wywar nie pochodzi z marketu), doprawiony świeżą nacią pietruszki. Pachnął tak…domowo? Idealnie rozgrzał nasze żołądki by przygotować je na to co miało nadejść. A miało nadejść sporo.
Pierwsze na szwedzki stół wjechały burrito. Porządne, napakowane grillowanym mięsem z kurczaka, fasolą, papryką, salsą a pokryte gęstą śmietaną i świeżą kolendrą. W smaku wyraziste, mięso nie przesuszone. Placek trzymał wszystko razem i się nie rozpadał. Porządny wstępniak. Takie 9/10. Cena burrito w menu to 19 złotych.
Potem przyszła kolej na makarony, podane na dwa sposoby, tradycyjny makaron z sosem pomidorowym z klopsikami oraz oryginalna carbonarra. Ja spróbowałem tej drugiego gdyż osobiście mam do niej słabość. Boczku było dużo tak samo jak parmezanu a jajko wszystko ładnie sklejało. Widać moc leży w prostocie. Mocne 10/10. Osobiście nie miałem się do czego przyczepić. Natomiast zacząłem mieć wątpliwości czy dotrwam do deseru. Jeżeli chodzi zaś o makaron z sosem pomidorowym to osobiście go nie próbowałem ale po reakcji znajomych co siedzieli obok wnioskować mogłem że też nie mają mu nic do zarzucenia. W menu carbonarra kosztuje 18 złotych a makaron z klopsikami 17 złotych.
Jako trzecia pozycja wjechała na stół wielka taca frytek steak house z serem oraz gar chilli ze świeżą kolendrą. Tutaj już nałożyłem sobie mniejszą porcję, gdyż zapowiedziano, że będą jeszcze burgery i żeberka w sosie barbecue. Nie wspominając o deserze. Frytki były chrupiące, ser wyrazisty w smaku i co najważniejsze było go dużo. Samo chilli mogłoby być trochę bardziej wyraziste w smaku. Brakowało mi w nim jakiegoś dominującego akcentu. Całość oceniam na 8/10. Tego dania (jeszcze) nie ma w menu.
Chwila przerwy na złapanie oddechu i poluzowanie pasa i oto one, żeberka barbecue, o których czytałem że są niebiańskie. Szczerze mówiąc przyszedłem tu głównie dla nich. Żeberka aromatyczne, mięsko odchodzi bez problemu delikatnie od kości. W smaku wyraziste i soczyste. Sos barbecue idealnie się z nimi komponował. Słodkawy, z nutą wędzonki, nie trącał octem co ma miejsce w większości sosów tego rodzaju serwowanych w knajpach. Czuć było że przygotowujący go kucharz wiedział co robi. Wyczułem też w żeberkach Jacka Danielsa. Osobiście byłem w niebie, nie wiem kiedy, ale okazało się że pochłonąłem jeszcze dwie porcje tego cuda. Danie tej potrawie mniej niż 10/10 oznaczałoby, że jestem świnią i nie znam się na jedzeniu. A się znam! Potem się dowiedziałem od właściciela, że żeberka marynują się 48 godzin i dlatego są takie kruche. Koszt żeberek w menu to 27 złotych. Niestety zapomniałem robić zdjęcia i przypomniałem sobie o tym jak już na talerzu zostały tylko kosteczki.
Talerze się piętrzyły, a my jedliśmy dalej. Nadeszły burgery. Dowiedziałem się, że pieczywo na burgery pochodzi z piekarni specjalizującej się w tradycyjnym wyrobie pieczywa, a mięso to porządny Angus pochodzący od znajomego rzeźnika. Warzywa też, z tego co mi wiadomo, są wybierane przez właścicieli z okolicznych gospodarstw. Sosy w burgerach są na bazie jogurtu naturalnego lub majonezu własnego wyrobu. Co do smaku burgera to nie jest on niższy niż w innych daniach. Mięso jest soczyste, różowawe w środku, warzywa świeże i chrupiące. Tak samo bekon. Nie smakuje jak bekon z marketu. Ser skleja wszystko razem. Sos wyrazisty, ale nie nachalny, ładnie komponuje się z innymi składnikami. Bułka chrupiąca z wierzchu, a miękka w środku, ładnie trzyma całość i nie rozpada się. W menu cena hamburgera z bekonem to 18 złotych.
Wszyscy siedzieliśmy już opchani pysznym jedzonkiem do granic możliwości, gdy na stół wjechały one – ciasta! Jedno to była tarta z owocami i domowym budyniem oraz sosem jabłkowym, a druga to szarlotka z kruszonką. Jak powszechnie wiadomo człowiek posiada oddzielny żołądek na deser, tak więc wszyscy ruszyliśmy po solidne porcje. Najpierw tarta. Ciasto kruche ale nie łamliwe, nadzienie delikatne (idealnie balansowało wyraziste smaki poprzednich potraw), konsystencja nadzienia coś pomiędzy sernikiem a gęstym budyniem. Do tego winogrona oraz kiwi dla nuty kwaskowatości. Potem przyszedł czas na szarlotkę. Kruszonka nie za słodka, nadzienie to budyń robiony przez właścicieli, jabłka w dużych kawałkach, rozpływające się w ustach, solidnie doprawione cukrem i cynamonem. Zjadłem 3 kawałki. Idealne zakończenie tego rytuału obżarstwa. Solidne 10/10.
Podsumowując. Najedliśmy się strasznie. Jedzenie było naprawdę wysokiej jakości i robione z pasją. A co najważniejsze było smaczne i w dużych porcjach. Od właściciela dowiedziałem się że planuje organizować podobne Wielkie Uczty co miesiąc. Z całym sercem mogę polecić ten lokal. Obsługa jest świetna a jedzenie genialne. Właściciel też chętnie opowiada o tym jak konkretne danie jest przygotowywane. Widać i słychać że kocha to co robi i chce, by ludzie mogli zjeść coś smacznego i co nie wywróci ich portfela na drugą stronę, a będzie przy okazji świetnej jakości. Całość kosztowała mnie 25 zł + 18 zł za napoje.
Lokal mieści się przy ulicy Subisława 24, 80-354 Gdańsk.
Facebook: https://www.facebook.com/California-Diner-766078450131950/
Michał „Święty” Świętochowski