Żorż:
Na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć pierwszy. No to… Kończy się stary rok, zaczyna nowy. To dobry czas na podsumowanie. Postanowiliśmy i my dorzucić kilka słów od siebie. Nie będzie to jednak lista Top Ten najlepszych restauracji czy food trucków. Podeszliśmy do tematu nieco inaczej i mamy nadzieję, że spodoba się Wam ten wpis.
To był dobry rok. Dobry dla mnie, bo blog rozwija się coraz lepiej, średnio odwiedza nas ponad 55 000 unikalnych użytkowników miesięcznie, dostałem swoją rubrykę w Gazecie Wyborczej, realizuję się na polu eventowym. Wielu planów (w tym wyjazdu do USA) nie zrealizowałem, bo okazało się, że zapotrzebowanie na nasze eventy food truckowe jest tak duże, że trzeba było odłożyć prywatne projekty na czas bliżej nieokreślony. A przyszły rok szykuje się jeszcze bardziej intensywnie – już w tej chwili mamy zajęte 24 weekendy i wszystko wskazuje na to, że będzie ich więcej. Odwiedzimy miasta, w których nas jeszcze nie było, odwiedzimy powtórnie sprawdzone miejscówki – wszędzie przywieziemy ze sobą najlepsze food trucki.
W tym roku oprócz eventów wspólnie z Makro i EvenThat zrealizowaliśmy jeszcze jedną dużą rzecz – pierwszą w Polsce Konferencję dotyczącą street foodu. Udało nam się zgromadzić wielu z Was w Warszawie na warsztatach zarówno teoretycznych jak i praktycznych. Ten pomysł będziemy kontynuować w przyszłym roku, bo okazało się, że zapotrzebowanie na tego typu wiedzę jest duże.
Edit: szkoda, że EvenThat nadal nie rozliczył się z nami i wisi nam ok. 20 000 zł… Zresztą nie tylko nam.
Był to też dobry rok dla polskiego street foodu. Jeśli chodzi o gastronomię to zauważyłem, że powstaje coraz więcej miejsc (zarówno mobilnych jak i stacjonarnych) z nowymi na naszym rynku kuchniami. To cieszy, bo różnorodność jest dobra. Już nie tylko burgery, ale i kuchnia tex-mex, grecka, turecka czy azjatycka są coraz częściej wprowadzane do food truckowego menu.
Mnie osobiście marzy się food truck z kuchnią wietnamską, ale taką prawdziwą, jak na ulicach Sajgonu. Czy zobaczymy wreszcie food trucka serwującego esencjonalne pho lub bun cha? Bardzo chciałbym! Kuchnia azjatycka z food trucka to coś, co mnie kręci, szczególnie zupy i dania z woka. Oby w nowym roku pojawiło się ich jak najwięcej!
A może etniczność, o której pisze niżej Mateusz przejawi się w większej ilości naszej rodzimej kuchni? Wszak golonka czy kiełbasa, o zapiekankach nie wspominając, są bardzo lubiane.
Pozostając w temacie kuchni etnicznej czy regionalnej największym odkryciem była dla mnie w tym roku Spiżarnia Warmińska. kaszanka z karpia czy lody z fois grais to coś, czego po prostu trzeba spróbować. Będąc w Olsztynie zarezerwujcie sobie czas na wizyte w tym miejscu – dawno już nie widziałem lokalu wymyślonego od A do Z z tak rewelacyjną kuchnią!
Osobiście mam nadzieję, że w nadchodzącym roku więcej będzie dobrych kanapek. Bo ten rodzaj street foodu szczególnie lubię, a ekipy takie jak Banda Kotleta, West Coast Toast, Pan Frances, BB Kings, Beef Brothers, Andrus, Food So Good czy 4 Kółka i Bułka przyzwyczaiły mnie do dobrych sandwiczy. A jak wiadomo – apetyt rośnie w miarę jedzenia :)
Michał Turecki:
Ostatni rok postrzegam jako kolejny dobry rok dla rynku ulicznego jedzenia w Polsce, trend wznoszący jeśli chodzi o ilość food trucków się utrzymuje. Pojawiły się nowe ciekawe samochody, ale dla mnie największą gwiazdą okazał się Walenty Kania. Człowiek który stara się przywrócić do łask podroby, jedną z moich największych kulinarnych miłości. Pan Walenty napisał książkę o przygotowaniu potraw z podrobów w domu, a później stanął na jednym z krakowskich placy i zaczął sprzedawać to co sam ugotuje. Oprócz genialnych kiełbas, są to oczywiście podroby w najróżniejszych formach. Powoli punkt Pana Walentego staje się marką i miejscem, które musi odwiedzić każdy fanatyk jedzenia odwiedzający Kraków.
Dla mnie ważnym wydarzeniem było również pojawienie się w Krakowie food trucka Real Greek. Polsko-grecka załoga oferuje tradycyjnego gyrosa wieprzowego w picie oraz souvlaki, najbardziej chyba charakterystyczny grecki street food. Trzeba przyznać, że znają się na tym co robią a pita gyros w ich wykonaniu to wielkie kulinarne przeżycie.
Kolejny już rok prognozuję zmniejszenie się ilości miejsc oferujących burgery. Ilość burgerowni powoli osiąga granice absurdu, burgera można zjeść praktycznie na każdym kroku, problem w tym, że część z tych burgerowni nastawiona jest na szybki zysk, a nie karmienie ludzi dobrym jedzeniem. Te burgerownie znikną równie szybko jak się pojawiły, ten trend już ma miejsce. Co będzie modne? Myślę, że rok 2016 będzie należał do kuchni tex-mex i meksykańskiej. W Krakowie są już 3 food trucki z kuchnią z tamtego rejonu świata – jeden z nich wprawdzie wyemigrował do Warszawy, ale mam nadzieję że wróci. Wydaje mi się, że burrito może w tym roku zacząć zagrażać pozycji burgera. Pojawia się też coraz więcej lokali oferujących azjatyckie pierożki na parze, myślę że to może być kolejny ważny trend roku 2016. Życzyłbym sobie również, żeby zaczęło się pojawiać więcej lokali i samochodów mających w swojej ofercie zupy. W Krakowie drugi lokal, którego menu oparte będzie na zupach otworzy się już w styczniu i nie mogę się tego wydarzenia doczekać.
Życzę wszystkim właścicielom lokali gastronomicznych, żeby najskuteczniejszą reklamą dla nich był marketing szeptany po tym jak klient zje u nich coś dobrego. Życzę wszystkim food truckowcom żeby pogoda na zlotach dopisywała i żeby klienci nie bali się próbować nowych rzeczy które dla nich przygotujecie. Wszystkiego foodtruckowego w Nowym 2016 Roku, oby był jeszcze lepszy niż ten który się właśnie kończy.
Do zobaczenia na zlotach Street Food Polska.
Marcin Malinowski:
Żorż poprosił nas o napisanie kilku słów o nieubłagnie kończącym się 2015 roku – tak że jeżeli kogoś to interesuje, poniżej klika słów ode mnie. Czy coś nowego, dobrego ten rok nam przyniósł? Wydaje mi się, że tak. I to sporo. Przede wszystkim widać powoli zmieniającą się świadomość konsumencką. Coraz mniej widać kolejek przy obskurnych budach z podejrzanym mięsem, w postaci kurczaka zmielonego razem z kurnikiem, coraz mniej zachwytu słychać nad wołowym burgerami zrobionymi z mrożonej wieprzowiny i co najważniejsze – dla nas, czyli konsumentów – konkurencja na lokalnym rynku streetfoodowym robi się tak duża, że zarówno lokale jak i food trucki zakładane bez żadnego ładu i składu zamykają się szybciej niż otwierają.
Wspaniałe również jest to, że coraz bardziej interesują nas lokalne kuchnie z całego świata. Tak naprawdę w Warszawie znajdziemy przynajmniej jeden lokal serwujący prawdziwe, oryginalne dania z każdej możliwej kuchni. Wiele z tych lokali odniosło przy tym niemały sukces podbijając serca miejscowych foodies i zjednując sobie rzeszę stałych klientów.
Wspominałem już o rosnącej świadomości konsumenta. Ale co tak naprawdę się z tym wiąże. Ano wiąże się z tym fakt, że potrawy kilka lat temu ogólnikowo uważne za awangardowe…lub po prostu za coś paskudnego zaczęły pojawiać się coraz częściej w kartach, nie raz stając się specjalnością restauracji. Wszak mało kto kilka lat pomyślał, żeby wybrać się grupą znajomych na obiad złożonych z samych podrobów. A teraz ? Policzki wołowe znajdziemy w większości restauracji, a coraz częściej spotkamy w nich również mnóstwo innych rzeczy, które dawno temu gościły na naszych stołach, a teraz ciężko dostać je nawet u wyspecjalizowanych rzeźników.
Podoba mi się również, że coraz więcej osób zaczyna bawić się kuchnią. W samej Warszawie bez problemu znajdziemy mnóstwo miejsc, gdzie spring rollsy ze śledziem nikogo nie dziwią, ba – są przysmakiem ( tutaj może troszkę przesadziłem, ale w tajemnicy powiem Wam, że jedliśmy takie łakocie i jak nie w przyszłym, to w 2017 będzie to hit na skalę światową ), a zupa krem z kiszonych pomidorów stoi na równi z tradycyjną pomidorową. Założę się, że Mateusz wspomni coś o kiszonkach, dlatego ja tego tematu nie poruszam. Kiszonek pod każdą postacią próbujemy wszędzie i uważam, że jest to trend, na którym powinniśmy się skupić w nadchodzącym roku. Gdyby wszędzie podawali takie kimchi, jakie potrafi nam zrobić kolega Bitos… Skoro już wspomniałem o koledze… serdecznie chciałem podziękować wszystkim gastro i już nie tylko gastro znajomym, z którymi przejedliśmy w tym roku ogromne ilości jedzenia. Oczywiście zdarzały nam się lepsze i gorsze wyjścia, jednak potwierdza to tylko tezę, że nic tak nie integruje jak wspólne jedzenie.
I to właśnie powinien być główny trend nadchodzącego 2016 roku. Gotujmy w domu, ale bawmy się i raz na jakiś czas zbierzcie się grupą znajomych do restauracji, zamówcie całą kartę i wyjadajcie sobie nawzajem z talerza. Tylko tak zwiększymy swoją świadomość kulinarną i tylko tak sprawimy, że zapomnimy o nieudanych kulinarnych wyjściach. Smacznego w nowym roku !
Mateusz Suchecki:
Mijający właśnie rok nie był jakimś szczególnie przełomowym rokiem dla Polskiej gastronomii. Fakt, wydarzyło się wiele dobrego – pokazującego jak szybko gonimy świat a zwłaszcza Europę Zachodnią, do której wciąż jeszcze nam odrobinę brakuje. Nie martwcie się, skutecznie depczemy jej po piętach! Przewodnik Michelin dalej ma nas w głębokim poważaniu, Gault&Millau zbiera wszystkie laury i trzęsie polskimi restauratorami, budki ścinające cienkie plastry MOMu a następnie wkładające je w tortille (tfu) otwierają się równie natrętnie jak w zeszłym roku. Zamknęło się kilka burgerowni (dziękuję), kilka otworzyło (przepraszam). A warszawscy (i nie tylko – Żorż) foodies są spotykani na każdym kroku, błyskający fleszami i wcinający coraz to bardziej wymyślne dania. Nie będę wchodził w poszczególne wydarzenia oraz ich wpływ na obecną sytuację, ponieważ mnogość tych czynników sprawiłaby, że normalny konsument mógłby się pogubić, a na tym nam nie zależy. Opowiem Wam o kilku kwestiach z perspektywy zawodowego kucharza, entuzjasty kuchni azjatyckiej i wielbiciela podrobów z dziczyzny.
Najbliższą mojemu sercu sprawą jest otwieranie się kuchni etnicznych, tendencję tę obserwujemy od jakiegoś czasu zwłaszcza w Warszawie, ale i kilku innych większych miastach Polski. Jeżeli tylko bardzo chcemy, bez problemu znajdziemy kuchnię uzbecką, japońską, kaukaską, ukraińską, koreańską, wietnamską, czeską czy meksykańską. Fakt – często ich jakość nie jest zadowalająca, brakuje smaku, który pamiętamy ze wspomnień, ciepła i aromatu ale uśmiechy gotujących rekompensują nam wszystkie niuanse. A kuchnie te bywają naprawdę autentyczne i udaje się znaleźć kilka perełek.
Wypasione kanapki odnalazły swoje zasłużone miejsce, a oczy wszystkich zwrócone są na Koszykową obserwując sukces chłopaków, którzy mają grono wielbicieli. Gratki dla nich robią naprawdę dobrą robotę. Zwłaszcza jeżeli produkt idzie w parze ze smakiem i uśmiechem.
Zaraz za tym łączy się idea propagowania podrobów, które przeżywają swoją drugą młodość, nie jadłeś/aś jeszcze: ozorków, policzków, jąder, uszu, śledziony i flaków? Jesteś looser i kulinarny ignorant. Tutaj opcja streetfoodowa czy fine dinningowa jest dowolna, lubimy podroby.
Kuchnia warszawska zaczyna wracać do łask, słyszeliśmy juz o pyzach z Różyca, flakach po warszawsku, cynaderkach i prawdziwych serdelkach, jest kilka miejsc, coś się zaczyna dziać, ale wciąż jest to nisza na rynku, którą można by było lepiej zapełnić.
Warto wspomnieć kilka słów o ramenie, który to zawładnął umysłami Polaków. 5 miejsc w Warszawie i jedno w Poznaniu sprawia, iż możemy mówić o trendzie. Zwłaszcza, jeżeli w jednym z tych miejsc 50 porcji klusek sprzedało się dokładnie w 9 minut. Inwestorzy i pasjonaci zacierają dłonie. Cieszę się niesamowicie, ale wiem, że spowoduje to wysyp lokali, które to tej ciężkiej sztuki nie ogarną.
Od kilku lat powtarzam, że fermentacja jest naszym dobrem narodowym, które powinniśmy szerzyć i wykorzystywać. Otworzył nam oczy Zachód, który zaczął kisić wszystko i wszędzie. W londyńskich restauracjach chodzi powiedzenie: „ukiś buta, podaj na stół, a gość się zachwyci”. Skoro robią to najwięksi europejscy szefowie kuchni, robimy to i my. Bardzo blisko od kiszonek do kimchi, którego to smak większość osób zna, ale znalezienie tak naprawdę dobrego w Warszawie – graniczy z cudem. I chodź w przeciągu roku spróbowałem około 30 rodzajów kimchi, tylko jeden od osoby prywatnej nadaje się do jedzenia. Ba! Zajadała się nim moja cała rodzina na święta Bożego Narodzenia. Polakom pasuje ten smak ze względów przyzwyczajenia i warto go propagować. Co więcej, miałem okazji próbować polskich tradycyjnych produktów kiszonych metodą kimchi z dodatkiem staropolskich przypraw i była to bomba, poczekajmy jeszcze chwilę na boom.
Uwędziliśmy już pomidory, czekoladę, ogórki małosolne, krew, kamienie i piwo. Chyba powoli mamy dosyć, chociaż nie wątpię, że dalej sprzedaż sianka dla królików w sklepach zoologicznych będzie wzrastać.
Powoli pojawia się coraz to więcej gastropubów, które zawędrowały do nas z Wielkiej Brytanii, dobry napitek ze smacznym jedzeniem to wspaniały pomysł także kibicuje tej idei.
Multitapy, crafty, festiwale kto zna ten pija, wie i chodzi. Nie neguję ale i nie uczęszczam.
Mięso właściwej jakości jest wychwalane i wręcz kultywowane, sklepy kroją, grillują i edukują. Podobnie jest z rybami i owocami morza. Targi, zjazdy i festiwale. Nareszcie produkt sam w sobie osiąga właściwe miejsce w drabinie gastronomicznej.
Jaki będzie 2016? Jestem przekonany, że będzie to rok świadomości i popytu. Polacy mają coraz większą wiedzę i orientację gastronomiczną, sporo jeździmy dostrzegając różnice w innych krajach, których następnie wymagamy w naszym rodzimym. Zapewne moda na gastronomię jeszcze nie minie, to złoty czas dla wszystkich w branży. Idące za tym przemiany mogą nam wyjść tylko na plus. Stawiam na slow-street-food, który pojawia się na ulicach oraz przypatrywanie się wschodowi, z którego wiedzy i pomysłów czerpie cały świat.
Tyle od nas. Chcieliśmy życzyć wszystkim foodies, kucharzom, food truckowcom, Czytelnikom – wszystkim, którym jedzenie sprawia przyjemność – życzyć, by ten nadchodzący rok obfitował w kulinarne WOW! Dziękujemy, że jesteście!
A Wy, drodzy Czytelnicy? Jaki był ten rok w Waszej opinii i jakie mody przewidujecie na nadchodzący? Piszcie w komentarzach, chętnie poczytamy.