Jeden dzień. Tyle czasu spędziliśmy w Niemczech. Jeden dzień w uroczym miasteczku Binz:
To taka typowa nadmorska miejscowość wypoczynkowa. Po kilku godzinach, załatwiwszy sprawy, które nas tam przygnały, wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy z powrotem do Polski. No ale być w Niemczech i nie zjeść wursta? Niemożliwe. Zatrzymaliśmy się więc w miejscowości Greifswald gdzie postanowiliśmy nabyć jakieś napoje na dalszą drogę oraz żelki Haribo. Traf zrządził, że na parkingu stały dwa food trucki. A właściwie food truck i buda z przerobionej przyczepy. W food trucku sprzedawano kurczaki z rożna i golonki.
Niestety, golonki zostały dwie i wyglądały, jak Andrzej Lepper po solarium, więc nie ryzykowałem. Za to budka prowadzona przez Azjatów przyciągnęła naszą uwagę, bo oprócz dań azjatyckich w ofercie mieli także kebab i klasykę niemieckiej kuchni.
Staliśmy chwilę, zastanawiając się, co by tu zamówić. Rozum mówił „weźcie coś chińskiego”, ale serce skłaniało się do kebaba. Ostatecznie zamówiliśmy bratwursta, schweineschnitzel i colę. Za całość zapłaciliśmy 8 4 euro.
Bratwurst podany został z musztardą i keczupem oraz kawałkiem kebabowego pieczywa. Niesamowicie suchy, wysmażony we frytownicy na wiór. Jeszcze mnie otrząsa.
Sznycel podano w panierce, z pieczywem jak wyżej i surówką.
Mięso to klasyczny schabowy, dość soczysty, bo panierka uchroniła go przed nadmiernym wysuszeniem. Surówki zaś to pomieszanie surówek serwowanych w kebabie i takich, jakie dostaniecie do dań w barach azjatyckich. I sos do kebaba :)
Tanie to wszystko jak barszcz, ale trzeba naprawdę być zobojętniałym na smak, żeby się żywić czymś takim.
Weszliśmy do marketu obok, żeby nabyć napoje na drogę.
A tam mały food court. Dwie restauracje. W jednej ryby na wszelkie sposoby, w drugiej niemiecka kuchnia. Ryby odpuściliśmy, ale stoisko Schlemmerland skusiło nas do podejścia bliżej.
Ulegliśmy. Musieliśmy spłukać posmak, jaki został po jedzeniu w chińskiej budzie. Zestawy odpadły na starcie, bo nie zmieścilibyśmy, ale pojedyncze pozycje? Czemu nie!
A więc zamawiamy. Berliner Bratwurst z wołowiny za 2,50 euro, Frikandel Spezial za 2,50 euro i Chili Hot Dog z putenbratwurst, czyli kiełbaską drobiową za 2,90 euro.
Berliner Bratwurst okazał się przepyszny. Smakował tak, jak smakować powinna dobra wołowa kiełbasa. Soczysty, z chrupiącą skórką, mięsny. Do tego niemiecka, lekko kwaskowa musztarda i słodkawy keczup. Zdecydowanie warto było go zamówić.
Frikandel Special to wałek z mielonego mięsa, wrzucony na głęboki tłuszcz. Podano go oczywiście z bułką, a w rynience, w której leżał znalazły sie także: cebulka, majonez i keczup curry.
Bardzo smaczne mięsko, dobrze doprawione, w chrupiącej otoczce. Idealnie komponowało się z sosami i surową, drobno siekana cebulką. Kolejny sztos.
Na koniec zostawiłem Chili Hot Doga. Nie jest to amerykański chili dog, czyli hot dog z dodatkiem chili con carne, „chili” w nazwie oznacza drobno skrojone, pikantne papryczki. Do tego sosy – majonez i keczup curry oraz słodka duszona cebulka i piklowe ogórki. Co ciekawe, hot dog podany jest w ŚWIEŻEJ bagietce. Bułka jest miękka, ale skórkę ma chrupiącą. Wbrew pozorom doskonale smakowała. Naprawdę nie przeszkadzało nam, że nie była ani grillowana ani w jakikolwiek sposób zagrzana. Kiełbaska drobiowa także świetna. Ten hot dog był chyba najlepszy z całej trójki. Zdecydowanie warto powtórzyć.
Podsumowując: w Niemczech wursty i schnitzle warto jednak zamawiać u Niemców. W sierpniu wybieram się ponownie i postaram się zjeść jak najwięcej klasyki niemieckiego street foodu.