Żorż: Zostaliśmy zaproszeni do North Fisha na przetestowanie nowych, zimowych smaków. Jednocześnie poproszono nas o podzielenie się opinią. Więc się dzielimy poniżej.
Michał Turecki:
Korzystając z uprzejmości restauracji North Fish, która wysłała nam zaproszenia do przetestowania zimowej oferty, zjawiłem się pewnego wieczoru w Galerii Bonarka w Krakowie. Do przetestowania była zupa pomidorowa, dorsz na ostro i stek formowany z łososia po góralsku oraz napój Tegløgg.
Szybkie zamówienie i zupy, ryby wraz z dodatkami 'jesz ile chcesz’ oraz napój były do odbioru. Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre, stek z łososia przykryty wędzonym serem i żurawiną wygląda bardzo ładnie, dorszowi na ostro przyozdobionemu serem i ostrą papryczką również nie można nic zarzucić.
Ja jednak zacząłem od zupy, posypałem ją grzankami przekazanymi w zestawie i zanurzyłem łyżkę. Od razu czuć, że wywar jest przygotowany na dużej ilości warzyw, trudno nabrać łyżkę bez marchewki. Sam smak zupy jest bardzo pomidorowy i mocno kwaśny. Widać trudno o tej porze roku zrobić z pomidorów zupę która będzie dostatecznie słodka bez użycia cukru. Zupie zdecydowanie takiego przełamania brakuje.
Zabrałem się za dorsza na ostro, po ukrojeniu pierwszego kawałka widać, że ryba mimo, że nie przygotowana bezpośrednio przed podaniem, jest soczysta. Po spróbowaniu czujemy przede wszystkim smak bardzo dobrej ryby, w tle przebija się nieco ostry sos i płatki chili, a tłem jest przyjemnie ciągnąca się i łagodząca nieco smak całości mozarella. Bardzo smaczna pozycja, ryba w panierce dużo lepiej znosi przebywanie pod lampą grzewczą od ryb pieczonych bez panierki.
I tutaj przenosimy się do łososia po góralsku. Po ściągnięciu konfitury z żurawiny na bok i odkrojeniu pierwszego kawałka widać wyraźnie, że łosoś jest nieco przesuszony. Z drugiej strony ciężko mi powiedzieć, czy stek formowany może być w ogóle podany różowy w środku, czyli tak jak tradycyjny stek z łososia smakuje najlepiej. Intensywny smak ryby, wędzoność od ładnie ciągnącego się sera i delikatna słodycz z resztek konfitury. Gdyby tylko ryba nie była tak przesuszona to byłoby wspaniale. Warto również wspomnieć, że frytki w North Fishu zawsze mi smakują, mimo tego, że również nie są przygotowywane przed każdym zamówieniem indywidualnie. Tak samo nigdy nie narzekam na smak surówki coleslaw i surówki z czerwonej kapusty.
I na koniec napój, fanem grzańców nie jestem, nie ważne czy to czerwone wino z korzennymi przyprawami czy jeszcze gorzej, czyli grzane piwo z dodatkami. Podobna awersja jak do owoców na rybach i mięsie albo pizzy. Napój smakuje dla mnie jak bezalkoholowy grzaniec, te same dodatki i przyprawy które w grzańcu powinny się znaleźć. Czuć tutaj je bardzo intensywnie i o ile aromat mi nie przeszkadza, tak za takim smakiem już nie przepadam. Spróbowałem napoju jeszcze po posiłku i kiedy lekko przestygł był dla mnie smaczniejszy. Ale wciąż nie zdecydowałbym się na niego ponownie.
Podsumowując, na dorsza na ostro bardzo chętnie wrócę – spójrzcie na kupony promocyjne które znajdziecie na tacce z zamówieniem, jest tam bardzo atrakcyjna cenowo oferta na tego właśnie dorsza na ostro w zestawie z frytkami. Na stek formowany z łososia po góralsku też mógłbym wrócić. Mimo przesuszenia ryby, smakował mi. Na zupę nie wróciłbym tylko dlatego, że brakuje jej kontry w postaci odrobiny słodyczy która złamałaby intensywną kwaśność. A na napój nie wrócę, bo to zupełnie nie moje smaki, choć wierzę, że dużej liczbie osób może smakować.
Ela Święcka:
North Fish w Galerii Krakowskiej. Ten na górze. Środowe popołudnie. Ludzi, jak zwykle, w chusteczkę, ale jak dobrze poszukać, to stolik się znajdzie. Bierzemy więc zimowe pomysły – dorsza na ostro i łososia po góralsku, z zupą pomidorową i napojem teglogg.
Rzeczone zimowe nowości były w podgrzewaczu w liczbie sztuk jeden każda. Dostaliśmy więc te dwie, które leżały tam nie wiadomo ile. Dobra, nie marudzę. Spróbujemy, to się okaże.
Dorsz na ostro. Jak widnieje na WWW, jest to filet z dorsza czarnego w złocistej panierce zapieczony z serem mozzarella, pikantnym sosem, płatkami chili i papryczką piri-piri. Ryba była przesuszona. Chyba trochę za długo na podgrzewaczu. Mimo to, była nieźle doprawiona. Pikantna, ale w granicach gastronomicznej normy uniwersalności dostosowanej do klienta wszelkiego. Dla małego dziecka ryba będzie za ostra, ale już nastolatkowi posmakuje. Panierka i przyprawy nie zabiły smaku ryby. Szału nie było. Po prostu da się zjeść. Świeżo przygotowana pewnie jest lepsza.
Łosoś po góralsku, czyli stek formowany z oryginalnego łososia norweskiego serwowany z wędzonym serem i konfiturą żurawinową. Słowo klucz w tym przypadku to „formowany”. Kawałek, który dostałam, złożony był z odpadków – mięso wymieszano ze zbyt dużą ilością podskórnego tłuszczu. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia po zsunięciu wszystkiego z ryby. Tych brązowych pasm było tam zdecydowanie za dużo. Pod szczelnym przykryciem z sera (który nawet pachniał jak oscypek, choć oczywiście nim nie jest) i mnóstwem gorzko-słodkiej żurawiny, był niejadalny stek. Nieświeży. Tym jestem ogromnie zdziwiona. W North Fishu jadam od czasu do czasu i nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się dostać czegoś takiego. Ryba ma smakować rybą, ale nie może śmierdzieć portem! Ser i żurawina nie były w stanie zakamuflować tego zapachu. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie.
Dodatki. Ziemniaczki – jak zwykle loteria, te już wysuszone wymieszane z dorzuconymi później. Oba moje były ok., Jakuba już gorzej. Pęczak – zupełnie niedoprawiony. Właściwie, to nawet nie było czuć smaku kaszy. Żadnego smaku. Warzywa na parze – w sam raz. Fasolka szparagowa – twarda i sucha.
Zupa pomidorowa – przygotowana na bazie warzywnego bulionu, naturalna, rozgrzewająca zupa z warzywami i chrupiącymi grzankami. Gorąca – tak. Rozgrzewająca – w życiu. Fatalna. Jak z podrzędnego przydrożnego baru. Jedyny wyczuwalny smak to kwaśny. Nawet posmaku pomidorów nie było czuć. Prędzej koncentratu.
Teglogg, czyli bezalkoholowy i rozgrzewający napój z cynamonem, kardamonem, goździkami i pomarańczą, inspirowany tradycyjnym napojem winnym popularnym w całej Skandynawii. Wolę oryginał. W ciepłym winie te wszystkie dodatki smakują zdecydowanie lepiej. A tak na poważnie – jeśli ktoś lubi słodko-kwaśne napoje z korzennymi przyprawami w wersji bezprocentowej może śmiało po ten napój sięgnąć.
Żorż:
North Fish to właściwie jedyne miejsce, w którym praktykuję jedzenie spod lamp. Co prawda nie jadłem w restauracjach w innych miastach niż Kielce, ale w Galerii Echo nigdy (a jadam w North Fishu już kilka lat) ale to nigdy chyba nie trafiłem na zleżałe jedzenie. Albo mam takie szczęście, albo w kieleckim NF jest tak duża rotacja ludzi, że po prostu jedzenie nie leży nigdy zbyt długo. Obserwując food court obstawiam to drugie.
No dobra, pora jeść. Dorsz na ostro:
Dla mnie bomba. Ryba jest soczysta, oblana dokładnie serem z płatkami chili. Te ostatnio w połączeniu z sosem oraz papryczką piri-piri dają całkiem przyjemną pikantność. Dla chiliheada będzie ona niezauważalna, ale dla osób które na codzień nie używają zbyt ostrych przypraw wyraźna. Dla mnie – idealna. Do tego frytki, które NF ma po prostu świetne, a także (pierwszy chyba raz) kilka surówek. Zwykle praktykuję tam minimalizm: ryba-frytki-jedna surówka. tym razem poszedłem na całość i spróbowałem kilku innych. Cieciorka w ayvarze – kapitalna. Z białej kapusty – bardzo dobra. Ostatnia, której nazwy nie zapamiętałem – rewelacja: kasza, czerwona cebula i konserwowy ogórek. Doskonała.
Łosoś po góralsku:
Fanem żurawiny chyba nigdy nie zostanę. Raz na ruski rok oscypka z grilla z nią zjem i starczy. Wiec łososia po góralsku wspaniałomyślnie odstąpiłem żonie, zaznaczając, że i tak uszczknę trochę do recenzji. Ryba była świeża, soczysta, wędzony ser bardzo mi tutaj pasował. Nawet żurawina mi nie przeszkadzała. Ale dorsz smakował mi zdecydowanie bardziej.
Zupa:
Mojej żonie smakowała bardzo, ja podzielam pogląd Michała, że przydałoby jej się nieco słodyczy. Choć podobała mi się nutka ostrości gdzieś w tle. Więc w sumie – pół na pół. Zjadłem bez przykrości, ale tej słodyczy jednak mi brakowało. Na pewno porcja jest sycąca i stanowi pełnoprawne danie obiadowe, a nie jest tylko dodatkiem.
Tegløgg.
Na pewno rozgrzewa i na pewno jest to napój zimowy. Jednak dla mnie za dużo korzeni w smaku. I znowu zgodzę się z Michałem – to trochę taki grzaniec bez alkoholu. Fanem nie zostanę, takie smaki po prostu albo się uwielbia albo nie.
Podsumowując: ryba znowu nie zawiodła. Frytki także. Przy okazji spróbowałem kilku ciekawych surówek, których następnym razem będę szukał. A dorsz mógłby zostać w stałym menu, podszedł mi bardzo i pewnie zamawiałbym go na zmianę z miruną z prażoną cebulką.
Arek Tysiak:
Nie mogłem odebrać. No nie mogłem. Latałem akurat po magazynie, gdy zadzwonił Ojciec Założyciel, a że w biurze telefon leżał, nijak usłyszeć nie mogłem, a słowem dobrym chciał mnie uraczyć i uraczył. Na messengerze. North Fish blisko masz? A mam. Kupony chcesz? Pewka. Ślę. Nic więcej mi na poprawę humoru nie trzeba było. Przyszedł piątek, wraz z nim zaprzyjaźniony pan listonosz. Obszerna koperta, a w środku zaproszenia do jednej z sieciówek do której jednak rzadko, naprawdę rzadko zaglądam, choć ma ciekawą, bo rybną ofertę. Ruszyli teraz z akcją Vinter i ciekawymi, rozgrzewającymi obiadami. Do wyboru dorsz na ostro lub łosoś po góralsku w zestawie z zupą pomidorową i tajemniczo brzmiącym napitkiem, zwanym Tegløgg. Wiecie co jest najlepsze? Mogłem zjeść obydwa przysmaki. Całe szczęście degustację rozbiłem na dwa dni i już teraz mogę powiedzieć, że był to bardzo dobry ruch z mojej strony, gdyż oba skubańce są syte.
Poniedziałek. Wstałem kompletnie strupiały, połamany jak cholera, zmęczony po weekendzie w który przecież się w ogóle nie doprawiłem, a mimo to mnie zniszczył. W pracy klasyka – szybciej, więcej, mocniej! Zdecydowanie potrzebowałem dodać sobie sił, choć na wieczór. North Fish miał mnie zbawić. Wybiła 16:00, wolność. Szybka droga do domu, prysznic, małe sprzątanie, trucht na pociąg, bo nigdy nie mogę wyjść z zapasem czasu, tylko latam potem z wywieszonym jęzorem. Jeszcze przesiadka w tramwaj i oto mym oczom ukazała się Galeria Łódzka. Machinalnie kieruję się na food court, tam jest dobro. Oto staję przed North Fish. Obsługa przyjęła kupon i ruszyła szybko z realizacją zamówienia. Dobrałem też numer Epicure Magazine, czekający na gości przy kasie. Fejm się zgadza. Dorsz na ostro, pomidorówa i Tegløgg lądują po chwili na tacy. Dodatki? Ile dusza zapragnie. Wrzucam porcję frytek i łychę kaszy pęczak z warzywami. Stoliki pozajmowane, więc siadam przy ogromnym blacie, który ciągnie się po sporym łuku. Patrzę na danie, ono już wie, że ma przechlapane i zaraz rozgniotę je zębami na miazgę, dorsz wręcz drży, a frytki wieją z talerza na tacę. Chyba mam zbyt zamaszyste ruchy, jak wicepremier Terkowski w „Karierze Nikosia Dyzmy”. Swoją drogą, North Fish, jako jedyna znana mi sieciówka ma frytki z ziemniaków w skórce. Bardzo dobrze to wygląda, a klient ma pewność, że otrzymał kawałki pyry, a nie jakiejś breji kartoflanej. Próbuję kaszy, naprawdę smaczna, ale to nie ona jest dziś bohaterem. Przyglądam się dorszowi. Spory płat w złocistej panierce, na górze zapieczona mozzarella, spod której wypływa odrobina sosu i papryczka piri-piri, jako ukoronowanie. Uwielbiam na ostro! Próbuję samej ryby, dziabiąc ją widelcem na brzegu. Delikatna, soczysta, taka jaką lubię. Przesuwam widelec dalej, by spróbować całości, już z całą koroną. Kremowy smak sera idealnie łagodzi pikantność sosu oraz płatków papryczki chili, które właśnie ukazały się moim oczom. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że gdzieś wcześniej czułem smak tego sosu. Właściwie przychodzi mi na myśl ten ostry amerykański ze stacji, tylko tutaj jest zdecydowanie bardziej łagodny, nie pali mi języka, nie wgryza się szatańsko w kubki smakowe. Nie to co czekająca mnie papryczka. Ściągam ją z góry i zjadam na raz. Robi mi się ciepło, oj ciepło.
Po rozprawieniu się głównym daniem, przyszedł czas na pomidorową. Wsypuję do niej grzanki, które są podawane w osobnym pojemniczku. By nie poranić podniebienia, odczekuję chwilę, by nasiąknęły zupą. Pierwsza łycha kieruje się do ust. Druga. Pomidorowa przypomina mi nieco smak dzieciństwa, a dokładniej smak tej zupy jeszcze z czasów przedszkola. Nie, nie. To nic złego! Lubiłem ten smak. Delikatnie pomidorowy, ewidentnie doprawiony startą marchewką, zagęszczony odrobiną śmietanki. Z dna wybieram paski warzyw. W oczy rzuca mi się marchew i zapewne pietrucha. Wyjadam zupę do ostatniej kropli. Bardzo mi przypasowała.
Fenomenem stał się dla mnie Tegløgg. Smakuje jak…porządny grzaniec, tylko oczywiście nie zawiera alkoholu i posiada herbaciany aromat. Wyraźnie wyłapuję w aromacie goździki oraz cynamon. Wypijam go kilkoma haustami. Wiecie co czuję? Z jednej strony radość, bo pełny brzuch, a z drugiej, ogromną falę ciepła, rozchodzącą się po całym ciele. Zdecydowanie menu idealne na zimę. Schody, tramwaj, pociąg, dom.
Środa. Wróciłem z pracy. Organizm się broni. „Stary, nie idź tam, zamarzniesz”, ale obowiązki wzywają, podszeptując do ucha „No jedź, zjedz, Ojciec Założyciel pogładzi Cię za to po czuprynie”. Jadę. Trafiam na miejsce dosyć późno, tym razem grubo po dobranocce. Dzieci już grzecznie udają się do łóżeczek, a ja realizuję kupon na drugą opcję – łososia po góralsku. Czekam na realizację kilka minut, by otrzymać gorący, przecudnie pachnący stek z łososia, pokryty zapieczonym serem i konfiturą żurawinową. Połączenie sera na gorąco z żurawiną stosowałem nie raz – na rybie, właśnie miałem swój pierwszy raz. Łosoś z założenia jest rybą pyszną, choć trzeba go ją dobrze przyprawić, by nie była mdła. North Fish zrobił to genialnie i zamiast faszerować rybę toną soli, po prostu zastosował słony, nieco pikantny ser i złamał go słodkością. Dla mnie bomba! Muszę przyznać, jak sam robiąc łososia zazwyczaj go przeciągnę, tak ten był idealnie soczysty i cudownie ulegał widelcowi. Nieco w gębie!
Do zestawu z rybką znów miałem fryty wraz z kaszą, a dopiero po daniu głównym ruszyłem zupę. Byłem pełen i to do tego stopnia, że nie mogłem wcisnąć w siebie Tegløgg. Co zrobiłem? Zabrałem go ze sobą na spacer go galerii handlowej, upłynniając stopniowo. Jeszcze tylko Empik, zakup ostatniego Stalkera od pana Gołkowskiego, literacka uczta w drodze powrotnej i dom.
Czy North Fish karmi dobrze? Powiem tak – przekonał mnie do siebie skutecznie, uwiódł rybą, pomidorówką, dał odkryć smak Skandynawii w gorącym napoju. Teraz ostrzę sobie zęby na ofertę kanapkową, która jest dostępna w mega cenie. Ale co wygrało? Dorsz na ostro czy łosoś po góralsku? Arku, nie trzymaj nas w niepewności. Jako miłośnik ostrego żarcia powiem krótko – łosoś. Smakował mi bardziej, ale i dorszem nigdy nie pogardzę. Nie potrafię wystawić dokładnej oceny, gdyż zasadniczo nie ma drugiej takiej sieciówki, jak właśnie North Fish, lecz spróbuję. Dorsz dostaje ode mnie 8/10 za naprawdę fajną formę podania, dawkę kapsaicyny i smak ryby, za to łosoś dzierży 9,5/10. Po prostu go kocham i jedyne czego mi w nim zabrakło to dawki pieprzu. Tak, naprawdę świetny. Biegnijcie do North Fish, jedzcie do pełna i spieszcie się, oferta jest limitowana.
Adresy restauracji North Fish znajdziecie tu: http://www.northfish.pl/20/restauracje