Dzisiaj ostatni wpis z mini – przewodnika po Zakopanem.
Między Krupówkami a Bąkową Zohyliną stoi sobie drewniany pawilonik.
Postanowiliśmy zajrzeć i sprawdzić, czy w Zakopanem da się zjeść coś klasycznego, coś dla osób, które niekoniecznie mają chęć na baraninę lub kwaśnicę.
Jak widać menu jest klasycznie barowe. Papitar reklamuje się także przygotowywaniem swoich dań w ilościach hurtowych na potrzeby cateringowe. Jak można przeczytać na tablicy, wielokrotnie zostali docenieni za swoje wyroby:
Lokal jest w środku przyjemnie urządzony, duże okna wpuszczają sporo światła nawet w pochmurny dzień. Chce się usiąść i coś zamówić:
Zamawiamy więc. Ponieważ pierogi można mieszać, zdecydowaliśmy się na 4 smaki, do tego barszcz czerwony z krokietem i gołąbka. Zagadka niskich cen wyjaśniła się, kiedy otrzymaliśmy swoje zamówienie. Jemy na jednorazówkach, co pozwala zaoszczędzić lokalowi kosztów. A nam szczerze mówiąc nie przeszkadza taki sposób podawania jedzenia, bo w końcu to bar, a nie restauracja.
Zaczynamy od barszczu z krokietem. Barszczyk smaczny, dość esencjonalny, kwaskowy, nie ma się do czego przyczepić. Ciekawił mnie krokiet, bo danie to dość proste, ale często zepsute przez nieumiejętne smażenie. Na szczęście w Papitarze wiedzą, jak się to robi. Krokiet idealnie odsączony z tłuszczu, nie znajdziemy do także w panierce wewnątrz. Jedynie w kapuście błyśnie, ale to akurat mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, jestem ze szkoły mówiącej, że kapusta lubi tłuszcz. Oprócz kapusty w krokiecie znajdziemy także grzyby. farsz doskonale przyprawiony, zjedliśmy z przyjemnością.
Pora na gołąbka. Podawany klasycznie w sosie pomidorowym. Sos mi smakował, nie był kwaśno – koncentratowy, balans między pomidorami a śmietaną zachowany idealnie. Taki prawdziwie domowy. Kapusta miękka, farsz smaczny, choć wolę, kiedy proporcje mięsa i ryżu pozwalają bardziej wyczuć mięso. Tutaj dominował ryż, miękki, ugotowany jak trzeba, dobrze doprawiony. Mięso czuć, ale mniej niż ryż. Niemniej gołąbek smaczny i za 4 zł nie ma się do czego przyczepić.
Pora na pierogi. Porcja pierogów w Papitarze to 10 sztuk. Ponieważ można mieszać, to wzięliśmy 4 różne smaki. Pierogi są niewielkie, szczególnie w porównaniu do tych, jakie znajdziecie w typowych pierogarniach, czy choćby w Czarcim Jarze lub Bąkowej Zohylinie. Na oko o 1/3 mniejsze. Ciasto w moim guście, nie za cienkie, rzekłbym nawet dość grube, stawiające delikatny opór zębom. A farsz?
Pierogi z kapustą i grzybami uwielbiam i staram się je zamawiać zawsze, kiedy tylko zobaczę je w karcie. W Papitarze wybrałem wersję z kapustą kiszoną. Kapusta dobrze doprawiona, a grzyby czuć w smaku wyraźnie. Nie byłem zawiedziony. No OK, mogłyby być jednak większe :)
Pierogi ruskie także mi smakowały. Nie były kwaśne, więc użyto odpowiedniej ilości ziemniaków (nie przepadam za ruskimi, w których dominuje smak sera). Podobało mi się też, że w farszu widać i czuć skwarki.
Pierogi ze szpinakiem i grzybami. Przyznam się, że do tej pory takiego połączenia nie jadłem. Zwykle farsz zawierał szpinak solo albo z serem. Tym bardziej byłem ciekaw, jak wypadnie połączenie szpinaku i grzybów. Wypadło dobrze. Nie tak dobrze, jak kapusty i grzybów, ale smak ciekawy i wart spróbowania.
Na koniec jeszcze pierogi z kaszą gryczaną i boczkiem. Także smaczne, dobrze doprawione, a smaki doskonale się przenikały.
Podsumowując: z Papitaru wyszliśmy najedzeni i zadowoleni. Nie jest to może szczyt wykwintności, ale jeśli w Zakopanem szukać będziecie miejsca, gdzie można zjeść po domowemu, bez zadęcia, smacznie i tanio, nie przeszkadza Wam jedzenie z plastikowych talerzy i jednorazowymi sztućcami, to Papitar będzie dobrym wyborem.
Na zamknięcie tematu zakopiańskiej gastronomii kilka słów o miejscu, które jest typową pułapką na turystów. Owczarnia ma wszelkie atuty, by skusić głodnych ceprów – świetne położenie, wystrój, muzykę słyszalną na ulicy – jednym słowem widzisz prawdziwie góralską karczmę i wchodzisz. W necie czytałem opinie skrajne od zachwytu (sporadycznie) po stanowcze odradzanie tego miejsca (w większości). Postanowiliśmy organoleptycznie stwierdzić, którym opiniom bliżej do prawdy.
Zaczęliśmy od Patelni grzybów (16 zł).
Porcja spora, grzyby gorące, nie wysuszone, ale do rydzów z Bąkowej Zohyliny nawet się nie umywały.
Kwaśnica podhalańska (10 zł). Już wiedziałem, że dalej może być tylko gorzej. Smakowała jak woda z gotowania kapusty. Zero esencjonalności, zero smaku. Pieczony ziemniak (chłodny), suchy, zapewne leżał gdzieś i czekał, aż ktoś go litościwie wykorzysta. Niby jest kawałek żeberka, ale… Porcję oddaliśmy niemal nietkniętą.
Kiełbaski z barana (17 zł) uzmysłowiły mi, dlaczego mój ojciec unika baraniny i robi się zielony na twarzy, kiedy ktoś wspomina o baraninie. Podane ładnie, nie powiem:
Smak… jasny gwint! Smród i smak starego łoju nie dał się spłukać nawet wódką. Pozostał do następnego dnia i gdybym wcześniej nie odwiedził Czarciego Jaru i Bąkowej Zohyliny, zdanie o kuchni góralskiej miałbym równie dobre, co husyci o papieżu. Tragedia, której nigdy nie zapomnę. Oczywiście kiełbaski także zostawiliśmy niemal nietknięte.
Na koniec deser – tarta z lodami (12 zł). Do lodów pretensji nie mam, bo były zimne :) Za to tarta była jak ziemniak w kwaśnicy – sucha i sprawiająca wrażenie, że została odnaleziona przypadkiem gdzieś na zapleczu.
Podsumowując: Owczarnia to miejsce, którego należy unikać. Poza miła obsługą i góralskim wystrojem nie znajduję w tym miejscu nic, co kazałoby mi wracać. Jeśli chcecie zjeść naprawdę dobrą kuchnię góralską, wybierzcie się do Bąkowej Zohyliny albo Czarciego Jaru. Ceny niemal te same, a jedzenie wspaniałe.
Papitar – Piłsudskiego 4, Zakopane
Owczarnia – Generała Andrzeja Galicy 4, 34-500 Zakopane