Wilcza Jama – tutaj umieją w dziczyznę jak mało kto! - Street Food Polska
close

Wilcza Jama – tutaj umieją w dziczyznę jak mało kto!

0udostępnień

Trochę się trzeba nagimnastykować, żeby trafić do miejsca, które podbiło już żołądki niejednego miłośnika dziczyzny. Ale wierzcie mi, warto przejechać każdy kilometr, żeby skosztować tych pyszności. Kierunek – Bieszczady. A dokładnie Smolnik koło Lutowisk (nie ten w pobliżu Komańczy). Przekraczacie próg Wilczej Jamy i jesteście w kulinarnym raju.

Ten, kto oglądał „Watahę”, od razu rozpozna charakterystyczne wnętrza, w których kręcono niektóre sceny. Wizyta w Wilczej Jamie to też dodatkowy smaczek dla miłośników serii o naszych pogranicznikach. Jak już tu zajrzycie, koniecznie pokręćcie się trochę po lokalu i pooglądajcie zgromadzone eksponaty. Więcej jednak zdradzać nie będę. O widoku z tarasu też nie wspomnę, bo nim po prostu trzeba się ponapawać podczas posiłku.

Akurat jak zdążyliśmy się ponapawać (i z bliska obejrzeć staw, w którym hodowane są pstrągi), na stół wjechało nasze zamówienie. Ponieważ w Wilczej Jamie stawiliśmy się w gronie dość solidnym, to udało nam się spróbować zdecydowanej większości menu.

Zacznijmy od przystawek. Pasztet z dzika z sosem tatarskim z rydzów – mocny, aromatyczny, wyrazisty, o doskonałej, zwartej konsystencji. Do tego również intensywny w smaku sos, który stanowił doskonałą kontrę oraz przepyszne, domowe pieczywo na zakwasie. Czego chcieć więcej? 

Dla tych, którzy wolą mniej intensywne smaki przystawek, jest też pasztet z pstrąga. Poezja… I ten smak, i ten kolor, i te dodatki. Delikatny pasztet zestawiony jest z idealnie zbalansowanym sosem chrzanowym. Takie rzeczy, to ja mogę jeść na co dzień.

Trzecia przystawka przypadnie do smaku miłośnikom surowizny. Carpaccio z polędwicy z sarny z pesto z czosnku niedźwiedziego z kolorowym pieprzem. Cieniuteńkie plastry ultra-delikatnego, obłędnie zamarynowanego mięsa, delikatnie skropione oliwą i podane z pesto z czosnku niedźwiedziego. Jakby to ująć… Samo dobro rozpływające się na języku. Skończyło się niemal na wylizywaniu talerza.

Po przystawkach wjechały zupy. Do wyboru są w dwóch opcjach – 200 albo 400 ml. Kierowani przeczuciem, wybraliśmy mniejsze porcje. Ale one wszystkie są tak esencjonalne i treściwe, że większych nam nie trzeba było.

Po kolei. Zupa myśliwska z jelenia – i znów pierwsze skrzypce grają tu wyraziste smaki i aromaty, a samo mięso, które jest w zacnej wielkości kawałkach, wprost rozpływa się na języku. Zupę myśliwską swobodnie można by określić mianem gulaszu, bo syci doskonale.

Zupa grzybowa z borowików z kaszą pęczak to z kolei opcja dla tych, którzy mięsa nie jadają. Ale zupę w wersji wege da się zrobić na bogato. Gęsta, kremowa, aksamitna, intensywnie grzybowa. A pęczak pasuje do niej idealnie.

Rosół z bażanta z domowym makaronem. Kto już miał okazję zjeść rosół przygotowany z mięsa żyjącego na wolności, ma porównanie, jak różne są to smaki. W Wilczej Jamie dostajemy wywar o tak bogatym aromacie, że jest to aż nieprzyzwoite. Do tego adekwatna porcja makaronu i mięsa, które znów swoją strukturą i smakiem koi zmysły.

Barszcz czerwony z uszkami z mięsem wieprzowo-drobiowym posmakuje z kolei każdemu, kto lubi konkretne, niezabite śmietaną zupy. Jak dla mnie kwaśność jest tu w punkt. Uszka z delikatnego ciasta kryją w sobie bardzo smaczne, soczyste mięso.

Po tak imponującym i treściwym wstępie, na stół wjechały dania główne. Gulasz z jelenia w sosie borowikowym z kopytkami (które można zamienić na inny dodatek) – to jest po prostu bajka. Mięso po prostu rozpływa się w ustach. Gęsty, aromatyczny, charakterny w smaku gulasz doskonale smakuje z niesamowicie delikatnymi kopytkami. To jest zestawienie gwarantujące pełnię szczęścia każdemu miłośnikowi dziczyzny.

Schab z dzika w sosie pieprzowym w karcie zestawiony jest z kaszą gryczaną. W tym przypadku nastąpiła jednak mała podmianka i miejsce kaszy zajęły opiekane ziemniaki. Ale sama pieczeń to „must eat” każdego konesera tych cięższych leśnych smaków. O, jakąż to ma moc czynienia dobra na żołądku. Ten smak i aromat są doskonałe. Niesamowicie delikatne mięso i wyrazisty sos. Aż mi się ślinianki uruchamiają na samo wspomnienie.

Bigos myśliwski podawany jest ze wspomnianym wyżej pieczywem. Jak dla mnie – wzór i kwintesencja bigosu. Jestem raczej fanką tych kwaśnych, a nie słodkawych. A to, co wylądowało na talerzu było kojącym podniebienie zestawieniem dzikich smaków i aromatów z cudownie kwaśną kapustą. Sztos nad sztosy. Można ten bigos śmiało umieścić w Międzynarodowym Biurze Miar i Wag w Sevres jako wzorzec do naśladowania. 

W menu Wilczej Jamy są też opcje dla tych, którzy za dziczyzną nie przepadają. To między innymi pstrąg na dwa sposoby – smażony i duszony. My wzięliśmy smażonego, podawanego z sosem chrzanowo-jabłkowym. Rybka pochodzi ze stawu przy karczmie. Tak dobrego pstrąga dawno nie jadłam. Soczyste mięso, delikatnie zrumieniona skórka i fantastyczny sos. Do tego domówiłam jeszcze przepyszną marchew z migdałami. Jeśli macie ochotę na coś lżejszego, to pstrąg jest opcją zdecydowanie wartą spałaszowania.

Pierogi ruskie to dla mnie taki papierek lakmusowy restauracji. Niby wszędzie są, niby oklepane, bo robi je każdy, a jednak na takie naprawdę dobre trudno trafić. W Wilczej Jamie do wyboru są albo z masłem, albo ze skwarkami. Ponieważ nie mogliśmy się zdecydować, na stół wjechały dwie porcje. Kształtne, pachnące, aż ślinka cieknie na ich widok. Ciasto – super delikatne, jakby go wcale nie było. A nadzienie – delikatnie kwaskowe i porządnie doprawione. To jest zdecydowanie ten smak, którego szukam jedzą gdzieś ruskie.

Na koniec wjechał deserek. Nie pytajcie jak. Po prostu na słodkie jest osobny żołądek. Torcik kajmakowy, przekładany ciemnym, leciutkim ciastem, z dodatkiem malinowej konfitury jest idealnie… niesłodki! Znaczy się jest słodki, ale tak, jak słodkie powinno być domowe ciasto. Ale moje serducho skradł sernik. Z prawdziwego, niesklepowego sera. Smakuje jak ten, który przygotowywała babcia. A przyjemnie kwaskowy sos z mango świetnie kontruje słodycz ciasta.

Co warto podkreślić, tak już na podsumowanie, dziczyzna to nie jest temat dla niewprawnego kucharza. To mięsa, które wymagają nie lada wiedzy i umiejętności. Dobór przypraw, odpowiednie marynaty, czas i sposób przygotowania, które pozwalają wydobyć ich wyjątkowy smak – trzeba mieć ogromną wprawę, by dzika, jelenia, sarnę czy bażanta podać tak, że zachwycasz się każdym kęsem. I tę wiedzę i wprawę w Wilczej Jamie mają. I pyszności tu tworzą… A o widokach nawet nie wspominam!

Zdjęcie menu z fan page WJ:

Wilcza Jama, Smolnik 23 koło Lutowisk, Bieszczady

Fb: https://www.facebook.com/WILCZAJAMA

www: http://www.wilczajama.pl/

Ela Święcka

Tosty, burgery i hinduskie dania – podpowiadamy co w food truckach piszczy.

Kołobrzeg na weekend – śniadania, obiady i ryba.

Dodaj komentarz