Warszawa po wietnamsku – pho, sajgonki, banh-mi i banh xeo - Street Food Polska
close

Warszawa po wietnamsku – pho, sajgonki, banh-mi i banh xeo

0udostępnień

Uwielbiam! Uwielbiam kuchnię wietnamską, bo pachnie i świetnie smakuje. Syci, ale jest lekka. Bo w Kielcach takiej po prostu nie ma i jeśli tylko jestem w Stolicy, to staram się zjeść coś prawdziwie wietnamskiego.

Najpierw był kochany Viet Street Food. Kawa na zimno była, był też sok z arbuza z lodem. Acha, było też ciasteczko. Pyszne. No błogość po prostu.

A potem zajechał Łukasz z TasteAway i zamówił sajgonki i małą pho.

Jadł, jadł, a ja wąchałem zapach pho i… Zamówiłem też dla siebie. Oraz pół porcji sajgonek. I na spróbowanie ciekawą przystawkę.

Mówcie co chcecie, dla mnie pho w Viecie jest najlepsze na świecie. Fakt, że lokal prowadzą nasi przyjaciele nie ma żadnego znaczenia, po prostu ich pho (wersja z północy Wietnamu*) smakuje mi najbardziej. Zupa ze smażoną wołowiną zrobiła mi dobrze, żołądek przestał ciążyć i łakomie zerkałem w kierunku przystawek.

Sajgonki jak zwykle świetne, ale ta nowa przystawka… Krewetka w cieście dodatkowo owinięta chrustem ziemniaczanym i usmażona na chrupko… No poezja po prostu.

Na Nocnym Markecie nigdy wcześniej nie byłem. Nie dlatego, że hasła typu „mekka hipsterów” nie zachęcały, po prostu w zeszłym i tym roku każdy weekend mieliśmy zajęty zlotami. Ponieważ teraz weekend spędzaliśmy w stolicy, uznałem, że grzechem byłoby nie wpaść i czegoś nie skubnąć. Z góry przepraszam za jakość zdjęć.

Zaczęliśmy od Fat Daddy, czyli kolaboracji Marcina Szulżyckiego i Marka Ignaciuka (m.in. Soul Food Bus). Swoje pierwsze banh-mi zjadłem właśnie u Marcina. Było to jesienią 2012 roku, na Urban Market. Wtedy poznałem Marcina, który pod szyldem swojego bloga (slodkokwasna.pl) serwował tam smaki wietnamskiej ulicy. Wtedy też zaczęła się moja miłość do prawdziwej wietnamskiej kuchni. Sześć lat minęło, a my nadal piękni i młodzi i nadal lubimy banh-mi. No to rób pan, takie na wypasie, ze wszystkim. I dużo kolendry!

No to zrobili. I było genialne. No ale skoro sami robią pasztet, w którym obok wątróbki znajdziemy też boczek i karkówkę, sami marynują i pieką mięsa, to jak mogłoby być złe? I ta bułka! Koniecznie idźcie do Fat Daddy na banh-mi. Nie będzie cie żałować.

Oblizaliśmy palce i razem z Marcinem poszliśmy do azjatyckiego zakątka na Nocnym Markecie. Bardzo się cieszę, że Marcin mógł nam towarzyszyć i doradzić, bo sam pewnie nigdy nie zdecydowałbym się na ban xeo i wybrałbym ośmiornicę na patyku:

A cóż to jest banh xeo? Jest to ultracieniutki wietnamski naleśnik (niemal przezroczysty i kruszy się jak opłatek) robiony w woku. Ciasto rozsmarowuje się na ściankach woka i rzuca na nie wybrane składniki. My wzięliśmy klasyczną wersję z boczkiem i krewetkami:

Po odebraniu zamówienia ponownie przydała się pomoc Marcina. Bo danie wygląda cudnie, ale jak to jeść?

Już tłumaczę. Łamiemy kawałki naleśnika razem z brzegami i częścią nadzienia, bazylię i miętę rwiemy na strzępy i dodajemy do naleśnika, a całość zawijamy w te duże liście (od razu poproście, by dali Wam ich więcej), maczamy w sosie i pakujemy do buzi.

Ta potrawa była dla mnie takim objawieniem, jak jedzona po raz pierwszy kilka lat temu „wietnamska pyza”, czyli bang gio jedzona w Viet Street Food (zjecie to danie chyba tylko u nich). Więc podczas wizyty na Nocnym Markecie idźcie także do Vietnamki, Marcin twierdzi, że w banh xeo osiągnęli mistrzostwo i smakuje dokładnie tak, jak w Wietnamie.

Na koniec jeszcze mała obserwacja. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Nocny Market tętni życiem, bo muzyka gra, ludzi tłumy, aż czasami nie ma jak przejść. Tylko, że… jedzący stanowili może 1/5 wszystkich obecnych. Smutne to trochę, kiedy idziesz wydać pieniądze na jedzenie i nie masz gdzie usiąść, bo stolik zablokowany jest przez 5 osób, z których dwie sączą piwo, a trzy leniwie patrzą przed siebie. Ja rozumiem, że nocą alko to element zabawy, ale na litość boską! W pewnym momencie ci, którzy płacą tam za miejsce żeby sprzedawać jedzenie po prostu powiedzą pas. Bo nie po to szykują pyszne rzeczy, by je potem wyrzucić. Bo stanie dla samego stania czy fejmu nie przynosi dochodu, tylko generuje koszty. Więc w pewnym momencie Nocny Market albo zmieni się w jeden wielki shot bar bez jedzenia, albo coś zostanie zmienione. Nie wiem, może wyodrębnienie strefy alko i strefy jedzeniowej z osobnymi stolikami i np. hokerami dla pijących? Ja rozumiem, że street food, ale nie uśmiecha mi się jedzenie gorącego ramenu na stojąco, w pozycji spiętej, bo w każdej chwili ktoś może mi wytrącić miskę. Chętnie zostałbym tam dłużej, ale … nie było warunków. A szkoda, bo miałem jeszcze kilka miejsc na oku.

P.S. Blogerów więcej niż hipsterów ;) Jak odróżnić blogera od hipstera? Bloger jest gruby, więc nie zakłada rurek:

*) specjalnie podkreślam, że pho w VSF jest wersją z Północnego Wietnamu. Od wersji południowej różni ją mniejsza ilość użytych ziół – w północnej wersji używa się tylko dymkę i posiekaną kolendrę.  Jeśli jednak lubicie dużo zieleniny w pho, to dostaniecie ją w Viecie bez problemu, wystarczy poprosić.

 

Viet Street Food – https://www.facebook.com/vietstreetfoodpl/

Fat Daddy – https://www.facebook.com/FatDaddyBanhMiJoint/

Vietnamka – https://www.facebook.com/VietnamkaPoznanska/

Nocny Market – https://www.facebook.com/nocnymarket/

 

Cafe Równik – najzwyklejsze miejsce z najniezwyklejszą obsługą

KREM de la creme.

Dodaj komentarz