Nie uwierzę, że nie ma wśród Was kogoś, kto chociaż raz nie jadł w typowym „chińczyku”. Takim, co to ma 150 pozycji, a w gruncie rzeczy są to wariacje na temat 5-6 dań. Zawsze w takim miejscu w menu znajdziecie kilka zup, a bywa, że wśród nich pojawia się pho. Przynajmniej na papierze, bo w 99% przypadków dostaniecie miskę z wodą o ledwo wyczuwalnym smaku jakiegoś mięsnego wywaru, ze śladową ilością mięsa, a o ziołach najczęściej można pomarzyć. Takie miejsca traktuję jako ostatnią deskę ratunku, kiedy naprawdę nie ma co zjeść. Nie mam też wygórowanych oczekiwań w stosunku do takich miejsc, wiem, że dostanę coś na modłę pol-viet, czyli dania nawiązujące do azjatyckich, ale zrobione pod smak polskiego klienta, który wymaga tylko dwóch rzeczy: ma być tanio i ma się tym najeść.
Czemu o tym piszę? Bo w Galerii Navigator w Mielcu, gdzie robiliśmy zlot food trucków, wypatrzyłem w food courcie lokal o nazwie Sajgon:

Menu może nie liczyło 150 pozycji, ale ponad 40 było na pewno. Było dość wcześnie, food trucki startowały za dwie godziny, a ja poczułem chęć na śniadanie. Przeleciałem wzrokiem po zdjęciach i… zobaczyłem zdjęcie zupy pho. Wyróżniało się na tle innych zup, przyznam, że patrząc na nie poczułem wzmożona pracę ślinianek i wiedziałem, że ją zamówię. Tak też uczyniłem. Mała kosztuje 8.90 zł, duża 12.90 zł i na nią właśnie się zdecydowałem. Nie wiem, naprawdę nie wiem co mną kierowało – ostatecznie w miejscu takim jak to, jeszcze nie trafiłem na dobre pho. Powinienem więc wziąć raczej małą miskę, by rozczarowanie było mniejsze. Przy odbiorze możecie (a nawet powinniście) stuningować zupę marynowanym czosnkiem i pastą chili lub pikantnym sosem czosnkowo – paprykowym:

No dobra. Zupa wjechała. I powiem Wam, że zdjęcie nie kłamało. Wyglądała i pachniała dobrze. Szybciutko dorzuciłem czosnek i pastę chili, dodałem też troszkę tego sosu, żeby sprawdzić jak smakuje.

Kurteczka… brwi uniosły mi się w górę, a mózg zanotował gwałtowny wyrzut endorfin. Wywar okazał się naprawdę dobry! Mocny, wyrazisty, taki jak trzeba. Makaron ugotowany idealnie, sprężysty, nie posklejany. Dwa rodzaje mięsa w sporych kawałkach, mięciutkie i soczyste. Są także zioła i kiełki. Sos okazał się w smaku troszkę podobny do Srirachy, ale jednak łagodniejszy.




Zjadłem z prawdziwą przyjemnością i postanowiłem wrócić tam jeszcze nazajutrz na inne dania. I tutaj muszę z przykrością stwierdzić, że wzięta następnego dnia mała pho makaron miała rozgotowany i posklejany. Na szczęście wywar nadal był dobry. Pora na coś innego. Klasyką w takim miejscu są sajgonki. Wybrałem trzy sztuki z mięsem, odpuściłem jednak ryż, bo chciałem spróbować więcej. Oprócz sajgonek wziąłem także pierożki Hacao. Do sajgonek i pierożków dostajemy sosy. O ile słodko – kwaśny okazał się łudząco podobny do tych żelowatych sosów, które stoją w każdym „chińczyku” i właściwie po zjedzeniu nie pamiętamy już ich smaku, o tyle drugi okazał się delikatnie pikantny i naprawdę fajnie współgrał z nadzieniem.
Sajgonki niczym się nie wyróżniły. Takie, jakie spotkać można w większości tego typu przybytków. Ale musze zaznaczyć, że usmażone w punkt i dobrze odsączone. Bez szału, ale i bez przykrości.



Pierożki okazały się smażone na chrupko, a nadzienie to głównie warzywa, całość w smaku łudząco podobna do sajgonek.



Czułem niedosyt, więc postanowiłem domówić coś jeszcze. Mój wybór padł na kurczaka. Bo przecież „kurczak z chińczyka” to klasyka. Odpuściłem „kule z żelem”, odpuściłem „kurczaka na chrupko” i w pięciu smakach. Wybrałem natomiast „udko po chińsku”. Jest to wytrybowane, usmażone panierowane udko z kurczaka, pokrojone następnie w paski i podane z ryżem oraz klasyczną surówką z białej kapusty oraz sosem.

I wiecie co? Niby nic, niby zwykłe udko w chrupiącej panierce, niby ryż groszkiem i marchewką, niby typowa surówka z kapusty, ale ku swojemu zdziwieniu zjadłem wszystko z apetytem. Dobrze uzupełniał smak podany do kurczaka sos – mocno słony, lekko pikantny, o wyraźnej sojowej nucie.






Podsumowując: byłem miło zaskoczony. Pierwszy chyba raz zupa pho kupiona w typowym „chińczyku” smakowała uczciwie. Naprawdę dobry, mocny wywar, na który chętnie bym wrócił. Pewnie, że nie była to pho tej klasy co chociażby w warszawskim Viet Street Food czy pho z Baru Lien w Wólce Kosowskiej, ale dała mi dużo radochy z jedzenia. Fajny był kurczak, którego również zjadłem z przyjemnością. Na podstawie tego co zjadłem wiem, że Sajgon stanowi ciekawą i bezpieczną alternatywę, jeżeli szukacie czegoś na ciepło, a niekoniecznie macie chęć na kuchnię polską czy kebaba. Ceny zamówionych dań macie poniżej na paragonach.


Sajgon – Powstańców Warszawy 4, 39-300 Mielec ( Galeria Navigator).