… takie teksty można było usłyszeć przez kilkadziesiąt lat na Bazarze Różyckiego w Warszawie. Towarzyszyły handlowi walutą, szemranym interesom i zapachowi formaliny wśród stoisk z futrami. Takie odległe wspomnienia z dzieciństwa kołaczą mi się po głowie, kiedy przestępujemy próg nowego lokalu ulokowanego na tyłach legendarnego Różyca. Bistro nosi nazwę Pyzy Flaki Gorące i stara się przywrócić smaki odchodzącej w przeszłość Warszawy w prostych daniach serwowanych niegdyś nieopodal.
Świetna i przemiła obsługa już na wstępie proponuje taką ilość dodatków, że już wiemy że nasza wizyta ma jedynie charakter zapoznawczy i że obowiązkowo trzeba będzie tu wrócić, by ich wszystkich spróbować. A czy będzie warto?
Zaczynamy.
Na początek pyzy (można je zastąpić kopytkami, śląskimi albo przecierakami). Jako dodatki są do wyboru:
– omasta ze skwarką: słonina lub boczek lub kiełbasa;
– indyk z kurką;
– wątróbka ze śliwką i maliną;
– wołowina po prasku;
– pesto jarmużowe;
– szpinak z orzeszkiem, białym serem i skwarką;
– wieprzyk na ostro.
Wybieramy wołowinę. Całe danie oczywiście jak drzewiej serwowane jest w słoiku i zawiera solidną męską porcję kluch z gęstą aromatyczną rozpływającą się w ustach wołowiną lekko pikantną i kwaśną. Wracają wspomnienia i momentalnie przypominają się szczenięce eskapady na automaty i obserwację gry w trzy karty. Cena to 12 złotych – absolutnie andekwantna proszę sianownego pana.
No to na drugie nóżkie idą przecieraki z chłeptowiną na otro oraz powtórnie pyzy z indykiem i kurkami. I znów czuć smak lokalnej kuchni praskiej do której idealnie pasuje orężada na cukrze (jeszcze nie z Kamionka, ale wiadomo, że ta być niedługo tu musi).
Dostajemy też ostatnią tego dnia porcję flaków, niestety bez pulpitów. 12 złociszy zmienia właściciela a smak jest całkiem poprawny.
Na koniec poprawiamy jeszcze kajzerką z Brzeskiej z krojoną z bloku świetną grillowaną kiełbasą (5 zybli).
Proste, smaczne, tanie. I bez rukoli! Za to z musztardą
Jeszcze rzut oka na bardzo przyjemny lokal (w którym można płacić kartą):
i żegnamy się z sympatycznymi właścicielami, którzy na pytanie czy wiedzą kto to bloger odpowiadają:
NIE! <3
I dobrze, my też nie wiemy i wcale nie zamierzamy tam wpadać z żadnymi szamiarkami a jedynie z dobrymi przyjaciółmi na zakąskie pod wódeczkie w klymacie minionej epoki.
PS. Tak, wiem. Na ciuchy jeździło się do Rembertowa ?