Pół Ameryki przejechałem, żeby zjeść kurczaka. Bo wymyśliłem sobie, że kurczak najlepiej smakuje na Południu. To tutaj danie narodowe, podawane na różne sposoby w każdej knajpie. Jeszcze kilka lat temu pikantny kurczak był po prostu potrawą z Nashville, jednym z najbardziej wyspecjalizowanych regionalnych produktów spożywczych w USA. Następnie został odkryty przez hipsterów, którzy rozpowszechnili go w takich miejscach jak Brooklyn. Ale to Nashville wciąż pozostaje miejscem, gdzie to danie jest szeroko rozpowszechnione, lubiane i robione bardzo dobrze. Legenda* głosi, że „hot chicken” w stylu Nashville narodził się w lokalu Prince’s Hot Chicken Shack, gdy wujek obecnego właściciela tak bardzo rozgniewał swoją dziewczynę flirtując z innymi paniami, że zemściła się, podając mu kurczaka z naprawdę ognistymi przyprawami. Ale zamiast wywołać w nim szok i ból, pikantny kurczak stał się jego przysmakiem. Dzisiaj każde miejsce ma sekretną recepturę, a cała sztuka w tym daniu polega na tym, że kurczak nie tylko marynowany jest na ostro, a później smażony w ostrym sosie, ale też panierka jest odpowiednio przyprawiona. Nie ma więc tutaj efektu znanego na przykład ze skrzydełek Buffalo, że po uderzeniu pikantności z zewnątrz, wnętrze łagodzi nieco szok, tutaj ostrość przenika do mięsa, chociaż to panierka pozostaje najostrzejszą częścią dania. „Hot spicy chicken” ma zazwyczaj ostrzegawczy czerwonawy odcień, a gdy idziemy w górę skali, barwa zmienia się na ciemną, niepokojąco czerwonobrązową, jak cegła. W niektórych miejscach, tak jak w Hattie B’s, na najostrzejszych poziomach pojawia się naprawdę groźna pasta, więc na pierwszy raz lepiej poprosić o jeden poziom niżej, niż podpowiada nam serce ;)
A więc jesteśmy w Nashville, a w Nashville znajdziemy lokale sygnowane logiem Hattie B’s. To stosunkowo nowe miejsce na nashvillskiej scenie kurczakowej, powstało w 2012 roku, ale od razu weszło do ścisłej czołówki. Pierwsza lokalizacja pod którą podjechaliśmy była pełna ludzi. To byśmy przeżyli, ale kolejka PRZED lokalem wybiła nas z butów. Pojechaliśmy więc do kolejnej.
Tutaj kolejka na zewnątrz była mniejsza, a jak się potem dowiedziałem, także lokal jest sporo większy niż pierwsza lokalizacja, więc już po jakichś dwudziestu minutach staliśmy w środku.
Wreszcie dotarliśmy do kasy i mogliśmy zamawiać. Do wyboru mamy polędwiczki, skrzydełka, połówka ptaka, kawałki kurczaka z kością lub miks kawałków, zawsze na białym chlebie i z piklami, zgodnie z miejscową tradycją.
Wzięliśmy różne kawałki, do tego gofry, „southern greens”, coleslawa, mac & cheese oraz „red skin potatoe salad”. Sosy stoją na stołach. Zastanawialiśmy się nad skalą ostrości, ostatecznie wybraliśmy medium. Kurczak okazał się wart czekania. Soczyste mięso skryte pod chrupiącą, idealnie pikantną panierką (piekło, ale nie wymagało ciagłego popijania) było pyszne. Dodatki nie zawiodły, warto skusić się na mieszankę zielonych warzyw doprawioną na południowy sposób, lekko octową w smaku, czyli southern green. Coleslaw, sałatka ziemniaczana i mac & cheese były łagodne i kremowe, fajnie łagodziły pikantność panierki. Maciek podkręcał sobie smak ostrymi sosami, ja pozostałem przy klasycznym BBQ. Gofry. Maćka otrzepało, a ja po raz kolejny przekonałem się, że słodkie pasuje do ostrego – moje gofry z cukrem pudrem, które podlałem jeszcze syropem kukurydzianym, doskonale smakowały z mięsem kurczaka i łagodziły jego ostrość. Polecam :)
Podsumowując: jeśli lubicie smażonego kurczaka, to Nashville jest miastem, w którym dostaniecie go zrobionego perfekcyjnie. Żałuję, że nie udało nam się zjeść jeszcze w lokalu Prince’s Hot Chicken Shack albo Bolton’s Spicy Chicken and Fish, ale wizytę w Hattie B’s zapamiętam na długo. Jeśli będziecie mieli okazję – nie zastanawiajcie się, tylko stańcie w kolejce. Warto!
Hattie B’s – http://hattieb.com (lokalizacje także w Memphis, Las Vegas i Atlancie)
*Podczas pisania tekstu korzystałem z artykułu Larry’ego Olmsteda (USA Today).
Partnerami wyprawy są:
Polsko – Słowiańska Unia Kredytowa.
Patronat medialny nad wyprawą objął Dziennik Związkowy z Chicago.