Chcecie sprawdzić, jak smakuje angielska kuchnia w wykonaniu rodowitego Anglika? Jeśli tak, wybierzcie się na Podkarpacie. Dokładnie do Mielca, gdzie w centrum miasta działa niewielki lokal Kuchnia Kevina – Nie tylko Fish & Chips. Autorem menu jest Kevin Aiston, znany z telewizyjnego show „Europa da się lubić”, które przy okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej miało nam nieco przybliżyć życie Europejczyków oczami tych mieszkających nad Wisłą.
Zanim opowiem Wam o samej kuchni, kilka słów wyjaśnienia. Ten, kto oglądał program emitowany w TVP2 od 2003 do 2008 roku kojarzy Kevina Aistona przede wszystkim jako… strażaka. Bo właśnie w działalność w Ochotniczej Straży Pożarnej zaangażował się niedługo po przyjeździe do Polski. Służbę pełnił przez wiele lat. Dał się też poznać jako prezenter telewizyjny i radiowy. Na samym początku pobytu w naszym kraju uczył też angielskiego. I tak naprawdę robi to do dziś, zgrabnie łącząc na antenie lokalnej mieleckiej rozgłośni tematy związane z gotowaniem i lingwistyczne. Kulinarna pasja (poparta też wykształceniem) wzięła górę. Wrócił do gastronomii, a w lipcu 2019 roku otworzył w Mielcu autorski koncept bazujący na kuchni angielskiej. Ale zjemy tu też tatara z polędwicy, steka, jajecznicę królewską, czy dania dnia, bazujące na kuchni polskiej i europejskiej, które opracowuje Gosia Stach.
Tyle wstępów. Przechodzimy do konkretów. A konkretem numer jeden jest dostępne przez całą dobę angielskie śniadanie. Zapomnijcie o hipsterskich kompozycjach z trzema plasterkami pieczarek i łyżką fasolki rozciągniętą po rancie talerza. Tu dostajecie dużą i bardzo sycącą porcję. Trzy tosty przykryte są naprawdę zacną ilością fasolki pieczonej w sosie pomidorowym (tu będzie product placement, ale podobno sos żadnej innej marki się do tego nie nadaje) Heinz. Do tego mamy smażone pieczarki, plasterki bekonu, dwa jajka sadzone i kiełbaskę. Zjadasz to i wchodzisz w tryb „niech mnie ktoś poturla”. Jeśli ktoś jadł English breakfast na Wyspach, będzie tym śniadaniem bardziej niż usatysfakcjonowany. Jajka są duże, z lejącym się żółtkiem. No i fasolka. Przyznaję szczerze, że jestem fanką dobrze zrobionej angielskiej fasolki w sosie pomidorowym. Jest delikatnie słodkawa, lekko kwaśna, idealnie mięciutka. A tu jest jej naprawdę dużo. Zresztą, sami zobaczcie na zdjęciach.
Fish & Chips – to kolejny klasyk kuchni brytyjskiej. U Kevina przygotowywany w londyńskim stylu według przepisu z XVIII wieku. Dorsz atlantycki panierowany jest w cieście piwnym. Chrupiąca panierka skrywa w sobie idealnie soczysty kawałek ryby. Na niej położony jest robiony na miejscu, wyrazisty sos tatarski. Naprawdę świetnie zgrywa się z rybą. Do tego obowiązkowo dobrze wysmażone frytki stekowe owinięte imitującym gazetę papierem. Tego akcentu oczywiście nie mogło zabraknąć. Całość uzupełnia sałatka warzywna i domowej roboty, przepyszny, idealnie doprawiony Coleslow. To też jest naprawdę pokaźnych rozmiarów danie. A o tym, jak bardzo zbliżone jest do londyńskiego oryginału, najlepiej świadczy bardzo pozytywna reakcja londyńczyka, który jadł to danie w tym samym czasie, kiedy tam byliśmy.
Spróbowałam tu też jeszcze jednej śniadaniowej, autorskiej propozycji szefa kuchni. To jajecznica królewska. Na maśle lądują cztery jajka. W ramach koncertu życzeń można sobie wybrać do przesmażenia z nimi bekon, paprykę, ser czy cebulę. Czym się różni od klasycznej? Tym, że na wierzchu ląduje jeszcze świeżutkie żółtko posypane pieprzem młotkowanym. My dostaliśmy wersję z bekonem i cebulą. Jak dla mnie jajecznica zrobiona idealnie, wilgotna, a wymieszana z żółtkiem jest po prostu obłędna. Porcja jest mega. Tym bardziej, że dostajemy do niej świeżutki chlebek i masło.
Żeby nie było, w kuchni angielskiej są też desery. Na pierwszy ogień poszedł Bread & Butter Pudding, czyli coś, na co większość Polaków w pierwszym odruchu popatrzy dość sceptycznie. Że chleb? Że na słodko? Ale że jak? Ano tak: chleb tostowy, rodzynki, cynamon, masło i śmietanka. Na wierzchu ląduje tarta skórka pomarańczowa. Znów dostajemy bardzo pokaźną porcję. Słodką (ale nie do przesady), aromatyczną, naprawdę bardzo przyjemną. Do tej pory puddingi chlebowe jadłam tylko w wersjach wytrawnych, ale ten słodki jest naprawdę świetny.
W menu ze słodkości jest też domowa szarlotka i coś, na co jeszcze w Polsce nie trafiłam – batonik Mars albo Snickers zanurzony w cieście piwnym i smażony w głębokim tłuszczu, podawany z lodami (ja dostałam z waniliowymi), sorbetem malinowym i posypany strzelającym cukrem. Tak, ma milion kalorii. Nie, nie pójdzie w cycki, tylko tam niżej. Ale warto. Wybrałam Snickersa. Sam batonik na ciepło jest bardzo przyjemny w smaku. Jeśli za długo nie wisisz z aparatem nad talerzem, jest jeszcze lepszy, bo nie zdąży wystygnąć. Ale urzekło mnie w tym daniu coś innego. Kolorowy, strzelający cukier, którym posypane są lody i sorbet. Łyżeczka – dosłownie tyle potrzeba do szczęścia. Sam dźwięk delikatnego „strzelania” sprawia, że zaczynasz coraz szerzej uśmiechać się do talerza. Znacie to uczucie, kiedy szczerzycie się do michy, a wszyscy wokół patrzą na Was z lekką dezorientacją na twarzach. No powiedzcie, że znacie. Żeby nie wyszło, że tylko ja mam takie odchylenia.
W ramach szybkich testów dań dnia nie mogliśmy się powstrzymać, bo akurat były pierogi ruskie. To taki papierek lakmusowy. Niby proste do zrobienia, a tak wiele może pójść nie tak. Nie ma nic gorszego, niż bezpłciowe ruskie. Na stole wylądował półmisek z okazałymi pierogami okraszonymi cebulką. I naprawdę były świetne – super delikatne, parzone ciasto i wyrazisty, dobrze doprawiony farsz. Takie domowe, konkretne, nie za kwaśne i nie za mdłe. Jedne z lepszych, jakie ostatnio jadłam.
Ceny: English Breakfast – 20 zł, jajecznica królewska – 12 zł, fish & chips – 24 zł, głęboko smażony batonik z lodami – 14 zł, pudding chlebowy – 12 zł, pierogi – nie pamiętam.
Tak, że tak. Jeśli będziecie w Mielcu lub okolicy, koniecznie zajrzyjcie do Kuchni Kevina. Bo zjecie tu naprawdę smaczne angielskie klasyki, ale też świetnie przyrządzone polskie i europejskie dania. W ramach takich małych „smaczków” – na przegryzkę możecie zamówić kimchi (robią ją sami), a w karcie na stałe, na prośbę gości, jest też domowy żurek. Przy następnej okazji muszę spróbować tatara i steka z jagnięciny z sosem miętowym.
PS. Kawy z ekspresu nie ma i nie będzie. W dużym kubku można dostać „parzuchę” albo rozpuszczalną.
PS 2. Nie, nie zjedliśmy tego wszystkiego jednego dnia. Porcje są tak duże i tak sycące, że trzeba sobie te przyjemności dawkować.
Ela Święcka
Kuchnia Kevina – Nie tylko Fish & Chips, Mielec, aleja Niepodległości 14
Facebook – https://www.facebook.com/KevinJamesAiston/