Zanim opiszemy jedzenie, którego spróbowaliśmy na Street Food Polska Festival, krótka relacja z miejsc, które odwiedziliśmy w Krakowie nocą.
Ambasada Śledzia na Stolarskiej. Tym razem poszliśmy do nowego lokalu, ponieważ w starym (jak pisałem poprzednio) sąsiedzi skutecznie sparaliżowali pracę ogródka i od 22.00 można siedzieć tylko w środku. A więc wybraliśmy lokal nr 2 (kilka metrów dalej) i zasiedliśmy przy stoliku w bramie. Od razu zaznaczam, że miejscówka jest dla hard core’owców i tych, którym nie przeszkadza tłok i pewne, hmmm, niewygody. Zamówiliśmy: 0,5 l wódki Żołądkowej De Lux (50 zł), mała colę (małą, żeby zbytnio nie rozcieńczać – 4 zł), kapustę kiszoną (4 zł), tatara ze śledzia (8 zł), śledzia w oleju (8 zł) i śledzia w buraczkach (8 zł).
Kapusta kiszona obficie potraktowana pieprzem, to doskonała przekąska pod wódkę. Dobrze wymoczona, zachowała leciutką, nieinwazyjną kwaskowość, z którą doskonale współgrała pikantnośc pieprzu. Proste, smaczne i zamawiane przeze mnie zawsze.
Śledź w oleju to klasyk, tym razem miałem wrażenie, że nieco zbyt słony.
Śledź w buraczkach bardzo smaczny, początkowo wydawał mi się mało wyrazisty, ale ostatecznie przyznam, że bardzo mi smakował i chętnie jeszcze po niego sięgnę.
Na koniec zostawiłem najlepszą pozycję, czyli tatara ze śledzia. Wyrazisty, dobrze doprawiony, rewelacyjnie smakował z ostrym chrzanem. Dla mnie bomba i obowiązkowa pozycja do spróbowania podczas wizyty w Ambasadzie Śledzia.
Posileni rybami postanowiliśmy w końcu spróbować kultowego nie tylko w Krakowie, ale i w całej Polsce dania, czyli kiełbaski z niebieskiej Nyski.
Od 20.00 do 3 rano spotkać ich można na Grzegórzeckiej. Stoją tuż przy ulicy, więc nie sposób przeoczyć:
Stanęliśmy w kolejce, która dzięki sprawności organizacyjnej szybko jest rozładowywana. Czekając na swoją kolej obserwowałem zafascynowany opiekanie kiełbas wdychając aromatyczny dym z drewna drzew owocowych.
W końcu i my mogliśmy zamówić. A więc kiełbasa z bułką i musztardą (8 zł) i oranżada w butelce (2 zł).
Co może być fascynującego w kiełbasie z patyka? Wszystko. Od zapachu, który nęci z daleka, poprzez sposób przygotowania, który kojarzy się dzieciństwem i ogniskami, po smak. Kiełbasa z Niebieskiej Nyski jest nie tylko duża i pachnąca, ale i bardzo smaczna. Czuć mięso, czuć aromat drewna, a spożywanie w nocy na prowizorycznym stoliku wśród zmęczonych tańcem par i singli powoduje zawiązanie jakiejś tajemniczej więzi – wszyscy uśmiechają się do siebie, odpowiadają uprzejmie, słowa „dobry wieczór”, „smacznego” i „dziękuję” są na porządku dziennym. W żadnej restauracji nie spotkacie takiego braterstwa, jakie zawiązuje się przy kawałku wieprzowej kiełbasy opalonej w płomieniach tuż przy ruchliwej ulicy. Niezapomniane przeżycie i polecam każdemu. Maczet wśród współbiesiadników nie zauważyłem.
Drugiego wieczoru, przed wyjazdem z Krakowa, przyszła pora na narodowe warzywo Irlandczyków, czyli ziemniaka. Tym razem jednak w wersji tureckiej. Na wprost Niebieskiej Nyski w pawilonach znajdziecie Krakowskiego Kumpira.
Kaszpir: Zapada zmrok, pora opuszczać Kraków po dwudniowym święcie jedzenia, ale uparłem się na kiełbaski z niebieskiej nyski, których nie dane mi było spróbować poprzedniej nocy z powodu nadzwyczajnego zmęczenia materiału. Na miejscu jesteśmy parę minut po dwudziestej (pogodę na zlot zamówiliśmy do 20:00) i chwilę później rozpoczyna się nawałnica. Podjeżdżamy pod Krakowski Kumpir, który kojarzy mi się z budą z kebabem. Żorż w podskokach leci ustawić się w kolejce lokalnych wyznawców maczety a ja nadal wypatruję niebieskiego food trucka.
Nabzdyczony i zły siadam przy stoliku z typowym krakusem i czekam aż na stół wjedzie zamówiony kumpir. Kumpir okazuje się być kartoflem z przyprawami. Zdziwiony? Wcale :-) Ostentacyjnie odmawiam konsumpcji patrząc tęsknie za kiełbaskami, które nadal niestety są zniknięte :-(
W końcu przełamuję strach i ciekawość i zanurzam się w górze sporego dania, które faktycznie przypomina kebab. Kapusta, czerwona kapusta, jakieś farfocle w postaci mikro-pieczarek i zielonego groszku. Te dodatki zrzucam z talerza jako niejadalne, ale zanurzam się wgłąb i wbijam w ziemniaka nie odczuwając jakiegokolwiek oporu a mój widelec wręcz tonie w ciekawej masie ziemniaczano-maślanej zaś nozdrza wyczuwają ciekawe przyprawy. Dobre to. Gdzieniegdzie malowniczo meandrujące kawałki bekonu również wyławiam szybciej od Żorża i przyznaję – one też są smaczne. Ponieważ jednak danie nie jest wielkie, więc po chwili kończy się, zwłaszcza że Żorż wyćwiczony w konsumpcji kebabów żwawo wciąga wszystkie kapusty.
Żorż: moje odczucia były podobne. Kumpir Pieczarka-Bekon przypomina najtańszy kebab. Dużo kapuchy, dodatki typu kukurydza i groszek, sos sambal (poprosiłem o wersję na ostro) – są chwile, kiedy nieźle się to komponuje, ale jednak to nie to. Zanim docieramy do wnętrza ziemniaka musimy przebić się przez pikle i kapusty, bo składników głównych, czyli pieczarek i boczku jest niewiele. Jednak mięciutkie, niemal kremowe wnętrze pyry zachęca do ponownego zamówienia. Tak też czynimy, jednak postanawiamy nieco zmodyfikować kompozycję.
Kaszpir: Postanawiam zażądać repety, ale takiej Kaszpir style. Redukuję dodatki do śmietany i boczku i zamawiamy jeszcze raz. Żorż jakoś przekonuję panią sprzedawarkę i po chwili dostajemy kumpir po kaszpirowsku, czyli wersję podstawową (7,99) z dodatkami (3,00). Gorący, buchający parą kumpir ląduje na talerzu, burza przechodzi a my zanurzamy się ponownie w smakowitym wnętrzu kartofla. Obaj przyznajemy – ta wersja jest lepsza i również ona po chwili znika w naszych wygłodniałych żołądkach.
Kolację uznajemy za zakończoną a kumpira za godnego zastępcę niebieskich kiełbasek i żegnamy to miłe miasto jako ostatni przedstawiciele Street Food Polska Festivalu. Na pewno tu wrócimy, bo podobne odkrycia są najlepszym dowodem na awangardowość zwyczajów kulinarnych mieszkańców Krakozji, wartych odnotowania na naszych łamach :-)
Żorż: ze mną jak z dzieckiem – za grzywkę i o parapet. Kaszpir nawydziwiał, ponarzekał, ostatecznie doszedł do wniosku, że trzeba wziąć mniej dodatków. Zamówiłem więc Kumpira Tradycyjnego, rezygnując z prażonej cebulki i sosów, za to domawiając boczek. Połączenie śmietany, szczypiorku (mogłoby go być zdecydowanie więcej) i boczku okazało się doskonałe. Zjedliśmy z przyjemnością, Kaszpir się uśmiechnął, a ja odetchnąłem, bo bałem się, że będzie czekał na Nyskę i będę wracał pociągiem. Naprawdę dobre było i wrócimy. No i nasyca porządnie.
Krakowski Kumpir, Grzegórzecka 3 Kraków.