close
Kolorado – część 1. Kiepskie śniadanie i niezłe wietnamskie

Kolorado – część 1. Kiepskie śniadanie i niezłe wietnamskie

0udostępnień

Po opuszczeniu Las Vegas wjechaliśmy w Góry Skaliste. No dobra, najpierw zaliczyliśmy Utah, ale o tym, co zjedliśmy napiszę w jednym z postów o amerykańskich sieciówkach. Na śniadanie zatrzymalismy się w Grand Junction. Niezłe opinie miał lokal Randy’s Southside Diner, tam więc skierowaliśmy swe kroki. Po wejściu przyciąga wzrok tabliczka informująca dumnie, że jest to najlepsze miejsce na śniadanie w okolicy.

Jest to typowy diner, z klasykami amerykańskiej kuchni. Ja zamówiłem stek z jajkami, Maciek skusił sie na chili con carne i chopped steak. Zestaw Maćka był przeciętny. Chili bez wyrazu, zarówno zielone jak i czerwone, chopped steak, czyli klasyczny hamburgerowy kotlet mnie akurat przykrości nie sprawił, ale zjadłem w sumie tylko kawałek, a Maciek stwierdził krótko: dziadostwo. Miał na myśli jakość mięsa.

Kelnerka doniosła moje zamówienie i wymamrotała, że nie jest pewna, czy z tym stekiem jest wszystko w porządku. Niezły start, prawda? No nic, jajka idealne, ziemniaki jak ziemniaki, nie ma się do czego przyczepić, ale i nie ma o czym mówić. Stek wysmażono krwiście, tak jak prosiłem. Fajny chleb na zakwasie.

Kiedy jednak zacząłem jeść, zrozumiałem co miała na myśli. Mięso żyłowate, twarde, po prostu niesmaczne na dłuższą metę. Nie dojadłem.

Zapłaciliśmy rachunek, dopiliśmy napoje i wyszliśmy w poczuciu, że nie był to najlepszy poranek. Pocieszaliśmy się jednak, że lunch zjemy już w innym mieście i może będzie lepiej.

O ile w Vegas było przyjemnie gorąco, w Grand Junction jeszcze przyzwoicie ciepło, to jazda przez Góry Skaliste pokazała nam, że pogoda potrafi zaskoczyć.

Uznaliśmy, że nie ma co kozaczyć, jazda zrobiła się ciężka, zapadała decyzja: szukamy hotelu na trasie i dalej jedziemy dopiero rano. A na trasie mieliśmy miasteczko Wheat Ridge, a w hotelu, w którym wzięliśmy pokój mieściła się wietnamska knajpa Golden Bowl. Uznałem, że to znak z niebios, bo nic nie rozgrzewa lepiej niż miska pho.

Na start sajgonki z krewetką. Bardzo dobre, świeże, chrupiące i duże.

Jeśli chodzi o pho, to wybór był spory. Zdecydowałem się na pho z surowym stekiem i flakami. Wziąłem średnią porcję, która i tak miała chyba 0.75 litra. Wywar bardzo dobry, esencjonalny, może nie tej klasy co chociażby w naszym Viet Street Food, ale naprawdę przyzwoity i dający radochę z jedzenia. Stek mięciutki, flaczki okazały się naprawdę trafionym dodatkiem. Krótko mówiąc zjadłem z przyjemnością.

Maciek zdecydował się na Bo Hoac Tom, czyli smażony z wołowiną i warzywami makaron ryżowy, które to danie podostrzał za pomocą sosów ze stolika. Bardzo dobra pozycja, intensywna w smaku i aromacie.

Ja domówiłem jeszcze Bo Xao Sa O’t, czyli wołowinę z trawą cytrynową na ostro i porcją ryżu. Mięso świetne, ostrość odpowiednia, ale powodująca u mnie katar w połowie porcji.

Podsumowując: od stołu wstaliśmy najedzeni pod korek. Ja byłem bardzo zadowolony, Maciek nieco mniej, ale nie narzekał. Dla mnie zamówione jedzenie było dokładnie tym, czego w tamtym momencie potrzebowałem – aromatyczne, sycące, rozgrzewające. A teraz spać, rano w drogę do Denver.

Randy’s Southside Diner – http://www.randyssouthsidediner.com/Home

Golden Bowl – https://www.facebook.com/Golden-Bowl-Restaurant-129029017177438/

Partnerami wyprawy są:

Dobre z Lasu

 Polsko – Słowiańska Unia Kredytowa.

Patronat medialny nad wyprawą objął Dziennik Związkowy z Chicago.

Rico – autorski comfort food w stylu tex-mex

Kolorado – część 2. Burger z bizona w Denver i Central Market

Dodaj komentarz