Zawędrowałem na ul. Mielczarskiego w Kielcach. Tuż za torami miejsc z jedzeniem nigdy nie było dużo, a ostatnio zamknęły się zarówno budka przy postoju busów, jak i pizzeria Teraz Pizza (chyba, bo jak byłem, to w środku pustki, zamknięte na głucho). Ale natura próżni nie znosi – coś się zamyka, coś się otwiera. Tuż przy Fotogalerii Dwie Wieże, jakieś 50 m od wyjścia z tunelu dworcowego otworzył się Kebab Alibaba.
Kebab? Zawsze i każdej porze. Rzut oka na menu
i decyzja: kebab w bułce duży. Płacę 11 zł i po kilku chwilach odbieram:
Bułka klasyczna, znana z większości miejsc podających kebab. Ciepła, miękka, głowy nie urywa, ale też nie razi. Zaczynam jeść i rejestruję następujące fakty: sosy raczej neutralne w smaku, ale delikatne pieczenie w tle wyczuwam. Warzyw nie ma dużo, co traktuję jako zaletę, tym bardziej, że surówki jakieś takie nijakie. Mięso – kurczak. Jest go dwa razy więcej niż sałatek, co mi się podoba. Doprawione do bólu klasycznie, ale niezbyt mocno. Trafiają się małe kawałki, ale przewaga dużych:
Docieram do drugiej warstwy i trafiam na… kukurydzę! No żesz! Jeśli czegoś w kebabie nienawidzę, to właśnie kukurydzy. Na litość boską, kukurydzę dawało się do kebsów 20 lat temu! Mięsa mniej niż w warstwie pierwszej, ale mimo wszystko dobrze wyczuwalne. Sam kurczak na szczęście nie był suchy, nie było to jakieś mistrzostwo świata, ale też nie mogę powiedzieć, że był niesmaczny. Oceniłbym go na 3 w 5 stopniowej skali.
Podsumowując: sensacji żołądkowych nie odnotowałem. Kebab był sycący, ale to właściwie jedyna jego zaleta. Ot, taka bezpieczna zapchajbuła. Jak sprzed lat. Jeśli nie chce Wam się szukać czegoś innego, to głód zaspokoicie, ale nie będzie to jakieś kulinarne przeżycie, które zapamiętacie na długo.
Czegoś mi brakowało, więc przeszedłem się na stację BP na Jagiellońską, do Wild Bean Cafe. Miałem wziąć sobie typowego francuza, ale zobaczyłem info – hot dog extradługi + kawa za 11 zł. Kawę na BP mają dobrą, na hot dogi też nigdy tam nie narzekałem, więc biorę ten zestaw. Za 1 zł dobieram sobie prażoną cebulkę i sałatkę szwedzką. Jako sos – musztardę. Bułka trafiła do piecyka, a parówka czekała na rolkowym opiekaczu. Po chwili moje zamówienie było gotowe:
Bułka: bardzo dobra, „mięsista” bagietka, z chrupiącą skórką i mięciutkim wnętrzem. Niemal identyczna jak te bagietki z Lidla. Parówka także na poziomie, soczysta, smaczna i faktycznie długa. Musztarda dała radę, nie wybijała się jakoś specjalnie ze smakiem, cebulka prażona – uwielbiam, to zawsze dobry dodatek do fast fooda. Jednak sałatka szwedzka to jakieś kosmiczne nieporozumienie. Takie coś pasuje do ziemniaków z kotletem, ale nie do hot doga!
Podsumowując: wg paragonu hot dog bez dodatków kosztuje 6,50 zł. Moim zdaniem to uczciwa cena, bo był naprawdę dobry, a dzięki nie dmuchanej bułce może nasycić. Skłonny jestem dopłacić 1 zł za prażoną cebulkę, bo ją kocham. Ale błagam – wywalcie tę sałatkę szwedzką, która psuje smak i zamieńcie ją na kiszoniaka lub korniszona, albo pozwólcie zamówić samą prażoną cebulkę!