Pierwszy food truck, który odwiedziliśmy na Żarciu na Kółkach to Kill Grill – Sandwiche i Burgery. Totalna świeżynka, nawet Facebooka jeszcze nie mieli. Mieli za to coś, co od razu przykuło moją uwagę i sprawiło, że nie ruszyłem się od trucka do momentu odebrania zamówienia. Menu.
Żorż: Pierwsza pozycja. Z błędem, bo w nazwie wołowina, a pod spodem już napisane, że wieprz. Nic to, chcę ją! Już! Natychmiast! No bo jakże nie pragnąć grillowanego chleba przełożonego grillowanymi polędwiczkami wieprzowymi z rusztu w pikantnym karmelu?! A do tego hiszpańskie aioli i cynamonowy chutney z papryki…
Brzmiało niewiarygodnie dobrze, nie mogliśmy się doczekać, kiedy kanapka trafi w nasze ręce. Na szczęście byliśmy pierwsi w kolejce i nie spuszczaliśmy oka z postępu prac
Wreszcie kanapka była gotowa. Wyglądała jeszcze lepiej niż sobie wyobrażaliśmy:
Pierwsze, co zwraca uwagę to sosy. Smaki niesamowite i kompletnie inne niż dotąd w kanapkach odkrywane. Nie wiem, jak Wam opisać ten kosmiczny miks. Powiem tylko, że tak dobranych sosów nie spotkałem jeszcze nigdy. Polędwiczki na ogniu były tylko chwilę, więc zachowały soczystość i delikatną różowość w środku. W smaku pikantno – słodkie, idealnie wręcz komponowały się z sosami i warzywnymi dodatkami:
Bardzo fajnym pomysłem, choć momentami niewygodnym w jedzeniu, jest zastosowanie kromek grillowanego chleba. Grubych kromek dodajmy. Nadają kanapce specyficznego smaku. Po zdjęciu z ognia są jeszcze polane oliwą, co sprawia że mimo iż chrupiące, są jednocześnie miękkie w środku (spora tu zasługa również sosów). Napisałem, że momentami je się tę kanapkę niewygodnie i już wyjaśniam dlaczego. Otóż skórki chleba są bardzo twarde, a „otwartość” kanapki z boków powoduje, że ciężko ją ścisnąć tak, by nie wyleciały jakieś składniki. Dostaliśmy co prawda plastikowe sztućce, ale (przynajmniej w naszym przypadku) nie sprawdziły się zupełnie. Ostatecznie jedliśmy rękami, ściskając kanapkę dłońmi i rozbryzgując dookoła sosy. Ja sam zużyłem chyba z 10 serwetek.
Podsumowując: jedna z najlepszych kanapek, jakie jadłem, ale dość uciążliwa w konsumpcji. Mimo to warto się upaćkać, żeby doznać tego smaku. Bo sosy są bardzo, bardzo mocną stroną Kill Grilla. Polecam zdecydowanie.
Marcin Malinowski: Jednym z debiutów na tegorocznym zlocie był Kill Grill. Oczywiście nie omieszkaliśmy sprawdzić co dobrego można tam zjeść. A można – ale niestety nie ma róży bez kolców, ale o tym później. Na pierwszy ogień poszła kanapka o dumnie brzmiącej nazwie Spicy Beef Sandwich….z wieprzowiną :). Kanapkę dostajemy zapakowaną w dwie kromki świeżutkiego pieczywa, które trafia na grilla zaledwie chwilę po polędwiczkach. Polędwiczki były wyśmienite – bardzo soczyste, z wyczuwalną nutą pikantnej słodyczy. Dodatki w postaci różnych sałat, małych cebulek oraz pomidora nadały kanapce powiewu świeżości, ale jak dla mnie w tej kanapce pierwsze skrzypce grały sosy, które były po prostu obłędne. Słodycz cynamonu oraz karmelu złamana papryką oraz czosnkiem. Powiem szczerze, że to były jedne z lepsze sosów jakie jadłem w życiu. Jedyne do czego można mieć zastrzeżenia to fakt, że nie ma możliwości zjedzenia tej kanapki bez całkowitego pobrudzenia się…ale przecież wszyscy kochamy jeść, także jest to akceptowalny minus. Kanapka świetna.
Żorż: Nieco później zamówiliśmy jeszcze dwie kanapki. A właściwie kanapkę i burgera. Jako drugą jedliśmy Kill Grill Sandwich
Po opisie spodziewałem się kurczaka ściętego jak do kebaba, a tu zaskoczenie:
Spore kawałki wieprzowiny. Dobrze doprawionej i soczystej dodajmy. Jednak po poprzedniej kanapce Kill Grill Sandwich nie smakował już tak dobrze. Po pierwsze dostaliśmy do niego kromki chleba znacznie różniące się wielkością. To bardzo utrudniało jedzenie. Nie była też tak wyrazista w smaku. Smaczna, ale ustępowała poprzedniej o dwie długości. Różnica w wielkości chleba sprawiała, że notorycznie coś z kanapki wypadało. Więcej było zabawy we wsadzanie składników do środka niż jedzenia. Zdecydowanie do poprawki.
Marcin Malinowski: Drugą pozycją, której spróbowaliśmy była kanapka Kill Grill Sandwich z kebabami z rusztu. Ta kanapka była niezła, tak naprawdę nie można jej niczego zarzucić – mięso było faktycznie soczyste, dodatki nadały lekkości, a sos jogurtowy z fetą, tymiankiem i czosnkiem nadał jej delikatnej pikantności. Nie wiem czy to kwestia tego, że pierwsza kanapka była tak genialna, czy po prostu tutaj czegoś zabrało, ale właśnie… czegoś mi tutaj zabrakło. Wydaje mi się, że konfitura z cebuli była za mało słodka. Tak czy inaczej kanapka była smaczna.
Żorż: Na koniec skosztowaliśmy Japan Burgera
Wyglądał dobrze:
Podobnie, jak w przypadku kanapek, skusiło nas ciekawe połączenie składników i odbiegające od standardów sosy. W tym burgerze były to majonez wasabi i chutney imbirowo-cebulowy. Nie od rzeczy był dodatek w postaci marynowanych w ponzu ogórków. Po kolei: sosy i dodatki świetne. A nawet genialne. Niestety – mięso. Cóż, że antrykot, skoro burger z gatunku wysokich i poprosiliśmy o średnio wysmażonego, a okazał się … surowy.
Marcin Malinowski: Ostatnią rzeczą, której spróbowaliśmy był Japan Burger. Tutaj jednak od mnie będzie tylko kilka słów, ponieważ wziąłem jednego gryza i podziękowałem. Są różne wyobrażenia o krwistym mięsie, jednak w tym przypadku mięso było surowe, także dominującym smakiem był smak surowej wołowiny. Ja po jednym gryzie niestety podziękowałem.
Podsumowując:
Żorż: za pierwszą kanapkę dałbym im naklejkę Street Food Polska Poleca. Niestety, pozostałe dwie pozycje, które jedliśmy, wymagają dopracowania. To był ich debiut, więc nie czepiamy się, czekamy – wiadomo, że na początku jeszcze wychodzą pewne błędy. Trzymamy kciuki i będziemy się przyglądać, sosy mają genialne, pomysł świetny, więc jak okrzepną to mogą sporo namieszać na food truckowym rynku. Powodzenia!
Marcin Malinowski: jak na początek nie jest źle, powiem więcej – jest dobrze. Miejsce na pewno wyróżnia się na tle konkurencji genialnymi sosami, jednak muszą popracować na przygotowywaniem jedzenia dla większej ilości ludzi, żeby unikać wpadek takich jak w naszym przypadku. Ze swojej strony życzę im powodzenia.
Frytki Bałkańskie.
Marcin Malinowski: Pozycją, w której pokładaliśmy spore nadzieje były Frytki Bałkańskie. Połączenie frytek z serem przeważnie sprawdza się dobrze. W tym przypadku nie sprawdziło się wcale. Po pierwsze frytki posypane były serem tylko od góry, a sos nałożony był w jednym rogu pudełka. Jak na mój gust powinno być to układane warstwami frytek przeplecionych warstwami sera. W obecnej formie po zjedzeniu sera i sosu z góry zostaje nam mnóstwo samych frytek. A jest ich naprawdę dużo. I tak jak ser oraz pikantna lutenica były smaczne, tak frytkach nic dobrego napisać nie mogę. Były strasznie suche i smakowały jak ugotowany ziemniak. Na tyle, że jak skończyła nam się lutenica, wszyscy zgodnie za same frytki podziękowali. Niestety – dla mnie największy zawód tegorocznego zlotu.
Żorż: niewiele mogę dodać. Ser bardzo OK, lutenicę lubię i do frytek sprawdza się bardzo dobrze, porcja duża, ale co z tego, skoro frytki do bani? Suche i niesmaczne. Po kilku dałem sobie spokój. Szczególnie, że po wyjedzeniu sera i lutenicy nie były w stanie niczym mnie zachęcić do konsumpcji. Ogromne rozczarowanie.
Na koniec dzisiejszego wpisu jeszcze coś słodkiego. Holenderskie Mini Naleśniki & Wafle z Karmelem:
Marcin Malinowski: Pod sam koniec pobytu na zlocie powstał plan osłodzenia sobie trudów ciężkiej pracy czymś słodkim. Wybór padł na Waffiezz i ich mini naleśniki Poffertjes. Za 9zł dostajemy 10 mini naleśniczków wielkości małego oscypka. My za dodatkowe dwa złote dobraliśmy do tego holenderskie masło orzechowe. Cóż mogę o tym napisać – lubię naleśniki i lubię masło orzechowe, także jak dla mnie bardzo przyjemny deserek. Naleśniki były bardzo puszyste i co ciekawe chociaż nie miały żadnego farszu – nie były suche. Porcja dość spora, ja na pewno sam wszystkich bym nie zjadł, na szczęście mieliśmy dzielnych pomocników, którzy nam pomogli. Na dobitkę spróbowaliśmy jeszcze Stroopwafla z karmelem ( 8 zł ). Są to dwa pieczone na miejscu wafelki, coś na kształt cieniutkiego gofra z nadzieniem karmelowym. Chrupki wafelek z ciągnącym się karmelem. Smaczne.
Żorż: słodycze wyczaiła moja żona. Ja za wafelkami czy naleśnikami nie przepadam, skubnąłem z obowiązku recenzenckiego. I tak: wafelek chrupiący, przełożony ciągnącym, mega słodkim karmelem. Dla dzieci OK, ja wolałbym tutaj coś wytrawnego w stylu konfitury czy chutneya. Poffertjes okazały się mini pancakes’ami z dodatkami: bitą śmietana, cukrem i karmelem oraz holenderskim masłem orzechowym. Mnóstwo cukru, prawdziwa bomba. Mnie nasyciłyby w momencie, gdybym był fanem oczywiście. Ale raczej nie zostanę. Smaczne, ale jak pisałem wyżej – wolę mięso ;) natomiast żona i Marcin byli zadowoleni z zakupu.