Well done. To mój znak rozpoznawczy. Sposób, w jaki testuję każdego steka w każdej amerykańskiej knajpie. I choć wszyscy przeklinają mnie za moje kulinarne upodobania, jestem stały w uczuciach i nie toleruję wpadek. Po ponad rocznej zwłoce spowodowanej nierównymi recenzjami blogerów postanowiłem w końcu przekroczyć progi Brooklyn Restaurant&Barw centrum Warszawy i przekonać się jak jest naprawdę. Nie należę do osób, które czepiają się drobiazgów. Potrafię zrozumieć zmęczenie personelu, zły dzień, ale nie znoszę braku profesjonalizmu i umiejętności ratowania sytuacji w przypadku ewidentnych fakapów.
W paskudny zimowy wieczór, pokonując nagłą i gwałtowną śnieżycę wparowuję zatem wraz z R. do ciepłego wnętrza brooklyńskiego baru. W środku czekają na nas akurat dwa wygodne fotele i widok na otwartą kuchnię. Już mi się podoba a widok krzątających się ciemnoskórych kucharzy poprawia od razu nastrój.
Zaglądamy do menu…
I nie wierzymy oczom. Takiego wyboru dań kuchni amerykańskiej dawno nie widzieliśmy. Nie wróży to dobrze i trochę się obawiamy, zwłaszcza po ostatnich wpisach na SFP.
Idąc za głosem rozsądku zamawiam na próbę burgery. Tym razem w wersji taste, czyli mini. Sliders to trzy sztuki niedużych kanapek (stek, wół i kurczak) w cenie 22 złotych.
Po wyjęciu włóczni, które przebiły biedne burgery, przystępuję do konsumpcji. Na początek rewelacyjna bułka (okazuje się, że pieczona na miejscu), potraktowana od środka klarowanym masłem, minimalizm świetnych dodatków (sałata, pikle, cebula i pomidor), plasterek dobrego mimolette do wołowiny, idealnie wygrillowane cienkie plastry steka i chrupiąca od świeżej panierki pierś kurczaka. Przyznaję bez bicia – to jedne z najlepszych burgerów jakie ostatnio mi zaserwowano. Wręcz porównywalne z niedoścignionymi cheeseburgerami Marcina.
Tymczasem na stół wjeżdża zamówiona przez R. tortilla Cheesy Potato Bastards. Po potato skins, w których zakochał się mój towarzysz, bardzo ciekawa odmiana chrupiącego placka wypełnionego ziemniaczanym puree z bekonem serwowana w towarzystwie bardzo fajnej salsy i podostrzonej jalapeno śmietany. 16 złotych – świetna przystawka.
A właściwie to normalne i sycące danie. Tym bardziej już lekko najedzeni czekamy na główny punkt programu, czyli stejka.
Wtem! po ponownej lekturze menu zwracam uwagę na Wael’s Shrimps. Szrimpsy jak szrimpsy, ale intryguje mnie nietypowy sposób podania (flambirowane i na bagietce) no i ten przedrostek w nazwie dania. Proszę przemiłą kelnerkę o bliższe informacje i po chwili już wiem. Kuchnią na drugim poziomie lokalu (minus 1) rządzi jeden z najlepszych kucharzy, których miałem okazję spotkać na swojej street foodowej drodze, czyli Wael. O jego kuchni miałem okazję wspomnieć kilka lat temu w czasie regularnych wizyt w Socjalu.
Wael nie wie, że jesteśmy i że czeka go bardzo trudna próba przygotowania steka, która może zdecydować o naszych dalszych wizytach w Brooklynie.
No i nie zawodzi. Filet Black Angus (55 złotych) mimo dość grubego kawałka jest wysmażony idealnie. Bez zdarzających się normalnie przebarwień. Sam smak sezonowanego wołu oprószonego jedynie solą i pieprzem podanego w towarzystwie masła i znakomitego kwaskowatego chimichuri. Prosta świeża sałatka i ogromna porcja puree powodują, że ledwo dajemy radę pochłonąć całe danie.
Po dłuższej przerwie udaje się nam wcisnąć jeszcze wilgotne i ciężkie od słodyczy brownie (12 złotych)…
… a potem już tylko podziękować za mega profesjonalną obsługę i przywitać z dawno nie widzianym Waelem.
Wael done!
Będziemy tu częstymi goścmi, więc musicie się pilnować
Brooklyn Restaurant & Bar – Jana Pawla 18- Rondo ONZ, Warszawa
Facebook: https://www.facebook.com/BrooklynRestaurantandBar/