Warszawa po europejsku, czyli belgijskie frytki i niemieckie kiełbaski - Street Food Polska
close
Warszawa po europejsku, czyli belgijskie frytki i niemieckie kiełbaski

Warszawa po europejsku, czyli belgijskie frytki i niemieckie kiełbaski

0udostępnień

Dzisiaj 3 miejsca w jednej recenzji. Bo rzecz będzie o małych rzeczach, co cieszą. Frytki uwielbiam, podobnie kiełbasę, więc będąc w Warszawie nie mogłem nie spróbować słynnych currywurst i modnych obecnie belgijskich frytek.

Wurst Kiosk, czyli berlińska klasyka w Alejach Jerozolimskich.

Pomysł genialny w swej prostocie. Brakuje mi czegoś takiego w Kielcach. Idziesz sobie późnym wieczorem, łapie cię mały głód. Coś byś teges. Tylko co? A może by tak kiełbaskę? Spacerując Alejami Jerozolimskimi wpadliśmy na Wurst Kiosk. Nie wiedziałem, że znajdziemy go także w Śródmieściu, myślałem, że jedyny mieści się na Saskiej Kępie i z braku czasu będę go musiał odpuścić. A tu – miła niespodzianka.

A więc zoczywszy ów przybytek najpopularniejszego berlińskiego fast fooda, wszedłem. Wybierać możemy między bodaj 7 rodzajami kiełbasek. Ja zdecydowałem się na klasyczną klasykę, czyli currywurst. Za 11 zł dostajemy grillowaną białą kiełbasę obficie posypaną curry, wybrany sos i bułkę.
Ktoś powie – 11 zyla za kawałek białej kiełbasy? Ha! To nie jest zwykła kiełbasa – tu rzecz idzie o jakość: mięso do wurstów nie może być MOM (Mięso Odkostnione Mechanicznie). Kiełbasa powinna również zawierać minimum 80% mięsa. Kiedy weźmiecie kawałek tej kiełbaski do ust poczujecie różnicę. Mięso jest zwarte i soczyste jak stek. Curry, którym posypano kiełbasę bardzo dobrej jakości, żółciutkie, aromatyczne i lekko pikantne. Jako sos wybrałem sobie ostry ketchup, gęsty i pikantny świetnie komponował się z kiełbaską. Całość wspominam bardzo miło i popieram z całego serca, bo nie ma to jak gorąca kiełbasa jedzona na ulicy w okolicach północy. Żałuję tylko, że nie spróbowałem innych kiełbasek ani kartofelsalad, ale następnym razem na pewno nadrobię. Currywurst jadłem w lokalu Wurst Kiosk na Al. Jerozolimskich 47. Gdyby jeszcze można było do owego wursta nabyć lanego Paulanera – mógłbym tam zamieszkać. Wurst Kiosk – Ich Leiebe Dich !!!

Frytaski, czyli nie do końca to, co być powinno.

To był mój pierwszy kontakt z „belgijskimi frytkami”. Czytałem tylko, że przywożone są z Belgi, wstępnie przygotowane i zamrożone. Towarzyszą im zaś sosy. No jak tak, to tak. Szukając Barn Burgera dotarliśmy na ulicę Przeskok 2, gdzie w pawilonach świeciło okienko z szyldem „Frytaski – Frytki Belgijskie”.

Ponieważ szliśmy na burgery, postanowiliśmy spróbować małej porcji (200 g – 5 zł). Do frytek wybrałem sos curry (0,50 zł). Frytki smażone są na zamówienie, więc trzeba troszkę poczekać. Po kilku chwilach odebrałem gorący, papierowy rożek wypełniony smażonymi ziemniakami.

Frytki cięte grubo. Sos curry bardzo mi smakował, był gęsty, lekko pikantny, curry bardzo wyraźne w smaku. Natomiast frytki… Hmmm… Moim zdaniem mało belgijskie, a bardzo swojskie. Nie wiem czy to wina ziemniaków, czy sposobu smażenia, ale były mało chrupkie i niektóre smakowały jak niedopieczone. Sos nieco sytuację ratował, ale ogólnie byłem raczej zawiedziony. Nie zraziłem się jednak do tej przekąski, bo przed wyjazdem wpadliśmy jeszcze na lokal pod nazwą

Fabryka Frytek. FF mieści się na Złotej 3. Nie przegapicie, bo na chodniku stoi potykacz, który z daleka krzyczy, że tu można zjeść belgijskie frytki.

Tym razem wzięliśmy dwie porcje (obie małe – 5 zł): klasyczne julienne i belgijskie. Tutaj również trzeba czekać – średnio 4 minuty. Ale warto! Julienne okazały się doskonale chrupkie z zewnątrz i mięciutkie w środku. Maczaliśmy je w sosie sambal (1 zł) – piekielnie ostrym, ale doskonale do nich pasującym.

Sosy, jak się dowiedzieliśmy, podobnie jak frytki sprowadzane są z Belgii. Jest ich kilka rodzajów, każda porcja sosu kosztuje 1 zł. Ja do belgijskich zdecydowałem się na sos andaluzyjski, czyli klasyczny belgijski sos do frytek.

Frytki, które wybrałem okazały się doskonałe. Długie, szerokie i dość grube. Perfekcyjnie wypieczone, podobnie jak julienne chrupały z wierzchu i były soczyście miękkie w środku. Bardzo dobre, o kilka klas przewyższające te z Frytasków.

Jeśli chodzi o sos, to andaluzyjski jakoś nie przypadł mi do gustu. Smakował trochę jak pomieszany z majonezem ketchup, ale w proporcjach, które mi nie pasowały. Cóż, kwestia smaku.

Podsumowując: Wurst Kiosk i Fabryka Frytek to miejsca, które podczas następnego pobytu w stolicy odwiedzę ponownie. Dostaniecie tam wysokiej jakości jedzenie, warte wydanych pieniędzy. A czyż nie fajnie spaceruje się po mieście pogryzając dobre frytki lub soczystą, dobrze doprawioną kiełbaskę?

Z ostatniej chwili: Wurst Kiosk w Alejach zostanie zamknięty. Na wursty trzeba będzie teraz jeździć na Saską Kępę i Nowy Świat.

Zgadzasz się z nami? Nie zgadzasz? Masz własną opinię? Skomentuj ten post!
Opinie wulgarne, wyglądające, jak nachalna reklama, reklamy itp. będą usuwane.

Warszawa burgerami stoi, część 2. Rewelacyjne bułki, BBQ Burger i Miss Listopada, czyli Warburger

Yes Ser! czyli Beef Ser i Cheeseburger u Króla

3 komentarze

Dodaj komentarz