Warszawa burgerami stoi. Część 1, czyli atak serca, seks i przemoc w Barn Burger - Street Food Polska
close
Warszawa burgerami stoi. Część 1, czyli atak serca, seks i przemoc w Barn Burger

Warszawa burgerami stoi. Część 1, czyli atak serca, seks i przemoc w Barn Burger

0udostępnień

Nie ukrywam, że burgery były tym, co mnie do Warszawy od dawna ciągnęło. Jestem wielkim fanem kanapek z soczystym wołowym kotletem. Dosyć już miałem tylko czytania o pysznych burgerach, jakie można tam spożyć. Nie udało się co prawda spróbować wszystkich (bardzo żałuję, że ominęła nas wizyta w Burgeratorze!), ale coś tam jednak skubnęliśmy ;)

Jako pierwszy na naszej drodze pojawił się Barn Burger na ulicy Złotej. Nie muszę oczywiście dodawać, że lokal był pełny? Menu wypisane jest wprost na ścianie. O ile I. wahała się przez chwilę, jakiego burgera zamówić, mój wybór był oczywisty. Jako, że wyrzutów kalorii nie mam, uznany jestem za człowieka, który promuje „niezdrowe” jedzenie (przez grzeczność nie przeczę), mogłem zamówić tylko jedno: Heart Attack (26 zł). I. zdecydowała się na Sex & Violence (moja szkoła!), również za 26 zł. Zamówili, zapłacili, zasiedli i rozejrzeli się po lokalu. Dwupoziomowy, ale raczej mały. Na parterze kilka stolików na 2 i na 4 osoby. Antresola – nie wszedłem, ale wyglądała na taką, która pomieści 4-6 osób. Jednak co tam lokal – to tylko dodatek do tego co najważniejsze, czyli burgerów. Po kilku chwilach wjechały one na stolik. Każdy burger dociera do nas na drewnianej tacy w towarzystwie frytek, sałatki coleslaw i dwóch sosów: BBQ i salsa – nie znajdziecie ich wewnątrz bułki. Frytki grube, na wzór belgijskich, chrupiące z wierzchu, soczyste w środku i – co bardzo nam się podobało – posypane pieprzem. Sałatka jest malutka, ale smaczna, idealnie pasująca do hamburgera. Sosy – BBQ rewelacja, wyraźnie wyczuwalna śliwka, doskonale doprawiony. Salsa – robiona na miejscu, z kawałkami pomidorów i papryki, również nas uwiodła.

Ale na bok dodatki, nawet najlepsze, skoro przed oczami pojawia się coś, co wywołuje łzy wzruszenia w oczach zamawiającego i panikę na twarzach współbiesiadników: ladies and gentelmen – Jego Wysokość Heart Attack!



Zero kompromisów: pyszna, cieplutka bułka z ziarnami kryje w sobie 200 g soczystej wołowiny otulonej podwójnym serem i podwójnym bekonem! Nie mam pojęcia ile to ma kalorii. Nie mam pojęcia o ile skacze cholesterol po zjedzeniu tego cuda. Nie obchodzi mnie to. Chcę to zjeść !!!! Wgryzam się, a tłuszcz i sok z mięsa spływa mi po brodzie…  Wszystkie włosy na ciele stanęły mi dęba, dreszcz przeszedł po plecach, wątroba wrzasnęła a ślinianki nie nadążały z produkcją. To było doznanie mistyczne. To był orgazm.  Soczyste, doskonale doprawione, średnio wysmażone mięso (różowe w środku, tak jak sztuka nakazuje) było rewelacyjne, ser z góry i z dołu ciągnął się apetycznie, a podwójny bekon nadawał wyrazisty i zdecydowany smak. Z której strony by człowiek nie chapnął – bekon był zawsze! To nie jest burger dla wątłych hipsterów. To nie jest burger dla grzecznych panienek. To koszmar dietetyków i wegetarian. Pieprzony Charles Bronson wśród hamburgerów. To jest burger dla tych, którzy lubią balansować na krawędzi. Kiedy go zjesz – nic już nie będzie takie samo. Z politowaniem będziesz patrzył na spadochroniarzy, narciarzy ekstremalnych czy parkourowców. Zjadając go przechodzisz na ciemną stronę mocy. O ile przeżyjesz. A jeśli przeżyjesz – będziesz wracał. Ja ciągle czuję jego smak. I chcę więcej.

Pora na Sex & Violence.


Pyszny, lecz łagodniejszy. Bekon jest pojedynczy i nie wyczuwa się go tak intensywnie, jak w HA. Łagodność zawdzięcza delikatnemu serkowi mascarpone, a zdecydowania nadaje mu rucola. Soczysty i aromatyczny. Burger o ziołowym posmaku, jeśli lubisz zestawienie wyrazistej wołowiny, kremowej łagodności serka i aromatycznej rucoli – bierz! Mnie bardzo smakował, a I. była wniebowzięta. O ile HA walił w pysk bez pardonu i ostrzeżenia, jak uliczny zadymiarz, o tyle S&V raczej kulturalnie zaprasza na ring, ale 200 g wołowiny uczciwie ostrzega, że walka skończy się nokautem.

Podsumowując: Barn Burger spełnił moje oczekiwania co do burgerów idealnych. Nasycają, są pyszne, a dodatki mają świetne. Do stołu siadaj raczej na pusty żołądek – ciężko zjeść taki zestaw, jeśli jadło się coś 2-3 godziny wcześniej. Poezja i to poezja chwytająca za serce. Polecamy!

Zgadzasz się z nami? Nie zgadzasz? Masz własną opinię? Skomentuj ten post!
Opinie wulgarne, wyglądające, jak nachalna reklama, reklamy itp. będą usuwane.

Warszawa po wietnamsku cz. 1, czyli pho i sajgonki w Toan Pho.

Tam gdzie miłość do mięsa osiąga szczyt, czyli kanapka z rostbefem w Meat Love

12 komentarzy

  1. Żoż orgazm! :/ Jak swojego czasu mieszkałem w Berlinie, pod domem miałem knajpę prowadzoną przez Syryjczyków! Mój Boże co oni robili z burgerami! Sok z mięsa kapał mi na nowe spodnie a ja byłem tak opanowany ekstazą, że pieprzyłem wszystko co dzieje się dokoła mnie ! Masz rację, że uczucie zjedzenia porządnego burgera, daje lepszego kopa niż wszelkie sporty ekstremalne. Mam pomysł napiszmy książkę o porn foodzie, niech dotrze do wszystkich takich popaprańców jak my ;)

  2. Veni, Vidi, Vici!

    Trafił się wyjazd do Wwa więc szybko przeczytałem wszystkie wpisy na SFP o warszawskich burgerach. Padło na Barn Burgera i oczywiście Heart Attack (jak się bawić to się bawić). To był mój pierwszy „prawdziwy” burger i słowami tego się nie da opisać. Burger – 26 zł, wrażenia bezcenne.

    Zjedzenie burgera wystarczyło na półtora dnia bez jedzenia :)

    Dzięki!

Dodaj komentarz