close
TROPEM DAWNYCH WARSZAWSKICH SMAKÓW. CZĘŚĆ 3. Chińczyk z Senatorskiej i Pizzeria Na Barskiej.

TROPEM DAWNYCH WARSZAWSKICH SMAKÓW. CZĘŚĆ 3. Chińczyk z Senatorskiej i Pizzeria Na Barskiej.

0udostępnień

Chińczyk z Senatorskiej

Kaszpir: Półtora hueja czy łączoną? To było jedno z najbardziej tajemniczych i hermetycznych miejsc gastronomicznych w Warszawie w czasach mojej młodości. Jechało się doń na dalekie Śródmieście, wysiadało przy placu Dzierżyńskiego i po krótkim spacerze ulicą Senatorską trafiało na niepozorny piętrowy budynek z tabliczką Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej. Tam już stała kolejka (chyba nawet na schodach) a po odczekaniu na swoją kolej wypowiadało się jakieś dziwne słowa, które znali jedynie stali bywalcy.

Po czym w okienku pojawiało się jedno z dwóch (lub trzech) dań.

Tak, to były pierwsze w Polsce dania „chińskie”, które w latach 70-tych (a dokładnie w 1973 roku) wymyśliły pani Kasia Kloch, jedna z trzech sióstr i założycielka „Chińczyka” oraz Irena Sławińska, pochodząca z Chin dziennikarka czasopisma „Kontynenty”.

Menu było krótkie i składało się jedynie z dwóch potraw, które można było ze sobą zmieszać (zamawiało się wtedy „łączoną”). Podstawę stanowił ryż z jednym z dwóch sosów.

Huej Kuo Żou – z piersią z kurczaka, warzywami, ostrym żółtym curry i innymi przyprawami oraz bambusem (kiedyś zastępowanym… kalarepą).

Jangcyng Moku Żou, czyli „potrawka”, z ciemnym sosem mięsno-cebulowym uzupełnionym grzybami mun (a w czasach kryzysu pieczarkami), dość łagodne w smaku.

Nie podawano nigdy pół porcji, można było natomiast poprosić o „półtorej”. Raz w tygodniu pojawiał się jeszcze makaron sojowy z wołowiną, olejem sezamowym i warzywami. Kiedyś w czwartki, dziś jest we wtorki. 

Po przeprowadzce w latach 90-tych na Wolę (gdzie lokal funkcjonuje do dziś ale już z nowymi właścicielami) zachowano oryginalne menu, które nie uległo żadnym zmianom jeśli chodzi o proporcje i smak. Nadal każde z dań jest posypywane na końcu… surową kapustą. Jeśli chcielibyście skopiować te oryginalne potrawy, to niestety ich receptury są zastrzeżone w Urzędzie Patentowym.

Żorż: Kurcze. Mam straszny mindfuck. Jadam pol-vietowe dania od lat 80-ych i NIGDY nie trafiłem na coś podobnego. Jadałem kule z żelem, czyli kurczaka zamkniętego w chrupiącym cieście i polanego kiślowatym sosem czy wszelkie odmiany potraw „5 smaków”. Przeszedłem prawie wszystkie stopnie wtajemniczenia – od takich właśnie kul z żelem przez maniakalną miłość do pho aż po wizyty w naprawdę dobrych lokalach z autentyczną kuchnią Korei, Wietnamu czy Chin.

Mimo wszystko na miejscu okazało się, że jednak nie byłem gotowy, na to, co mi zaserwowano. No bo jak zareagujesz na danie, które nazywa się Huej Kuo Żou, gdzie Huej wzięło się od nazwy wsi w stanie Illinois bądź gminy w stanie Arkansas, a Jangcung Moku Żou opisane jest tak:

I jeszcze ta „Łączona”, czyli kultowa. No c’mon – dwa dania w jednej misce? DWA RÓŻNE SMAKOWO DANIA?! Słodko – pikantnie – kwaskowo – słono – buro – pomarańczowo?!

Dania w „Chińczyku” wybieramy wg wagi. „Półtorej”, czyli porcja duża (900 g), jedna porcja (600 g) lub mała porcja (300 g).

Ponieważ tego dnia mieliśmy w planach zjeść naprawdę sporo, zdecydowaliśmy się zamówić porcje małe. Za to w wersji kultowej, czyli łączonej. I jak napisałem wyżej – miałem z tym niezły problem. W pojemniczku egzystowały ze sobą zgodnie Huej Kuo Żou i Jangcung Moku Żou, nakryte od góry surówką z białej kapusty. Surówką, bo kapusta jest surowa.

Huej Kuo Żou to ryż paraboiled, kawałki piersi drobiowej, warzywa, bambus i przyprawy orientalne.

Bałagan w głowie powstał głównie przez to, że kurczak miał dominująca nutę… curry. Całość faktycznie jest słodko – kwaśna, ale próżno tutaj szukać analogii z jakimkolwiek daniem podobnie opisanym w którymś z azjatyckich barów. Huej Kuo Żou jest potrawą jedyną w swoim rodzaju. I to chyba będzie najlepsza puenta.

Jangcung Moku Żou to z kolei danie, w skład którego wchodzi ryż paraboiled, sos cebulowo – mięsny, grzyby mun i przyprawy orientalne.

Grzyby mun najbardziej rzucają się w oczy i najmocniej je czuć, całość ma zgodnie z opisem z menu smak słono – pikantny. Ta potrawa również nie ma swoich odpowiedników – niby składniki podobne jak w wielu daniach kuchni pol-viet, ale jednak… smakuje inaczej.

I chyba właśnie ta totalna wyjątkowość sprawia, że do Chińczyka z Senatorskiej ludzie wracają od prawie półwiecza. Cóż, kiedy zakładano Chińczyka był rok 1973, a dostępność orientalnych składników była wówczas niemal żadna. Tak właśnie rodzą się legendy – z pomysłowości. A tej, mimo minimalnej ilości składników, nie można odmówić. Jeśli jeszcze nie próbowaliście tych dań – zróbcie to jak najprędzej. Ja się bardzo cieszę, że tam trafiłem.

Chińczyk z Senatorskiej – Okopowa 23, 01-059 Warszawa

Facebook – https://www.facebook.com/chinczykzsenatorskiej/

Pizzeria Na Barskiej

Kaszpir: Ufo, czyli na Barskiej. Z pierwszych pizzerii, które zawitały do Warszawy wraz z kapitalizmem lat 90-tych, w mojej pamięci utkwiły dwie nazwy: Ufo i Bambola. Bamboli ze Wspólnej (a później także z Puławskiej) już niestety nie ma, zaś Ufo wraz z pizzą na Barskiej istnieją do dziś i nadal kultywują tradycję. Choć nie czeka się już w takich legendarnych kolejkach jak kiedyś, to receptury (przywiezione nota bene ze Sztokholmu przez pana Włodka Całkę, właściciela pizzerii) nadal obowiązują.

Pizza ma nieco inny smak niż obecnie serwowane placki włoskie. Ciasto jest bardziej słodkawe a sos robiony na miejscu nie przypomina zwykłej pulpy, którą spotkacie w dzisiejszych odmianach. Klasyką, którą zapamiętałem z młodości była zwykła pizza z pieczarkami, choć zdarzały się takie ciekawostki jak szwedzki wariant placka z szynką i krewetkami z dodatkiem… majonezu.

Po rozstaniu ze wspólnikiem, który odszedł wraz z nazwą Ufo, pizza z Barskiej pozostała pod szyldem „Pizzerii na Barskiej”.

Żorż: Pierwsza włoska pizzeria w Warszawie – musiałem tam pójść. Kaszpir powyżej opisał historie tego miejsca, więc ja ograniczę się do smaków. Pizza z grzybami, czyli funghi. Klasyka, a przy tym nawiązująca smakiem do „polskich pizz” z czasów PRL. Ale tylko nawiązująca. Bo ciasto jest cieńsze, lekko słodkawe, zamiast keczupu sos pomidorowy robiony na miejscu, mozzarella zamiast goudy, a pieczarki surowe, nie duszone. Smak? Bardzo dobry. Jadłem z przyjemnością, mimo iż w ostatnich latach przejadłem mnóstwo pizz z segmentu premium, to ta prostota i powiew historii sprawiły mi dużo przyjemności.

Kaszpir za nic nie chciał jeść „wynalazków”, ale ja skusiłem się również na Tropicanę zamówiona przez Dimę. Na tej pizzy znalazły się dodatkowo małże i salami. Bardzo smaczna.

Podsumowując: cieszę się, że mogłem tu zjeść. Z jednej strony wiele pizzerii w Polsce robi pewnie lepsze pizze, z drugiej nie sposób nie docenić faktu, że ta pizzeria trwa od 1991 roku i od niej się wszystko zaczęło. Czy klienci wracają ze względu na smak czy na sentyment? Zapewne jedno i drugie. A jak Wam się znudzi już wyhajpowana napoletana to wpadnijcie na Barską i przypomnijcie sobie, jak smakuje „zwykła” pizza. To działa bardzo odświeżająco.

Pizzeria na Barskiej – Barska 37, 02-315 Warszawa

WWW – https://pizzerianabarskiej.eatbu.com/?lang=pl

Facebook – https://www.facebook.com/Pizzeria.Na.Barskiej

Tropem dawnych warszawskich smaków. Część 2. Pyzy i flaki na Różycu.

TROPEM DAWNYCH WARSZAWSKICH SMAKÓW. CZĘŚĆ 4. Mistrz i Małgorzatka.

Dodaj komentarz