close
Street Food Polska Festiwal Kraków – edycja majowa

Street Food Polska Festiwal Kraków – edycja majowa

0udostępnień

Po wielkim sukcesie pierwszego w tym sezonie zlotu pod Galerią Kazimierz w Krakowie, oczekiwania przed edycją majową były bardzo duże. Organizatorzy zadbali jak zwykle o najwyższą jakość serwowanego jedzenia, zapraszając najlepsze polskie food trucki. Teren festiwalu został przygotowany przez świetną ekipę techniczną i nie pozostało mi nic innego jak chwilę przed jedenastą w sobotę pojawić się na placu pod Galerią.

Zawsze przygotowuję sobie przed festiwalem listę food trucków wraz z daniami których chciałbym spróbować najbardziej w każdym z nich. Najczęściej są to nowe pozycję w menu, bądź całe menu nowych samochodów. Ale są też food trucki które przyciągają mnie jak magnes i nie jestem w stanie się im oprzeć. Na majowej edycji pojawił się łódzki food truck Traditional Hungarian, z jedną z moich największych miłości czyli langoszem. Ale o nim za chwilę. Na pierwsze śniadanie Ojciec Założyciel zaprosił mnie do spróbowania podpłomyka od ekipy Flammaster. Specjalna wersja zawierała między innymi szparagi, niebieski ser pleśniowy oraz rukolę. Nie jestem wielkim fanem tej ostatniej, ale tutaj idealnie dopełniała smak i dodawała jeszcze więcej świeżości całej kompozycji, szparagi idealnie dogadywały się z serem pleśniowym, a suszone pomidory dodawały aromatu. Bardzo przyjemny początek dnia. Po zjedzeniu kilku kawałków podpłomyka, zacząłem się zastanawiać od czego zacząć jedzenie na poważnie. 

Z zamyślenia wyrwał mnie ponownie Ojciec Założyciel zapraszając na degustację dwóch rodzajów curry oraz żeberek po tajsku od nowego food trucka Curry Gang. O nich szczegółowo poczytacie w osobnym tekście. Kilka łyżek curry pobudziło jedynie mój apetyt. 

Wybór mógł być tylko jeden, skierowałem swoje kroki do węgiersko-polskiej ekipy i po krótkiej rozmowie zdecydowałem się, jak zwykle z resztą, na najbardziej tradycyjnego z langoszy. Kilka chwil później otrzymałem go w swoje ręce, wykonałem kilka szybkich zdjęć i zatopiłem w nim zęby. Okazał się tak samo dobry jak zawsze, chrupiący z wierzchu, miękki i delikatny w środku, odpowiednio czosnkowy, z idealną ilością sera. Nie waham się użyć określenia perfekcyjny. Zniknął w mgnieniu oka, a ja zaspokoiłem pierwszy głód. 

Po kilku chwilach przerwy, skierowaliśmy się trzyosobową grupą pod food trucka Babcha Korea. Z menu wybraliśmy wegetariańskie pierożki oraz wołowe bulgogi. Oba dania niezwykle aromatyczne, jak przystało na kuchnię dalekiego wschodu. Zarówno pozycja mięsna, jak i wegetariańska znalazły moje uznanie. Pierożki przygotowane były w punkt, w lekko chrupiącym, podsmażonym cieście smakowały doskonale. Wołowinie towarzyszyła mnogość dodatków, których nie jestem w stanie wymienić z nazwy, ale wszystko pasowało do siebie idealnie. 

Chwilę później chciałem jedynie spróbować zapiekanki z oscypkiem i boczkiem z food trucka Highlander, która za sprawą naszego DJa pojawiła się w namiocie technicznym. Chciałem spróbować, ale nie mogłem się powstrzymać i ugryzłem trzy razy. Zapiekanka znakomita, chrupiące z wierzchu, delikatne i miękkie w środku pieczywo przykryte świeżymi i wysokiej jakości dodatkami, czego więcej potrzeba? Piękno i smak bardzo często tkwią w prostocie. 

Nie minęła godzina, gdy podczas rozmowy z Elą okazało się, że oboje mamy ochotę na rybę z frytkami. Skierowaliśmy się do food trucka Frytki Świata i chwilę później w naszych rękach znajdowało się już pudełko z frytkami przykrytymi pięcioma kawałkami polędwiczek z dorsza w chrupiącej panierce. Ryba była niezwykle delikatna i wysmażona w punkt, idealnie dzieliła się na płatki, panierka była dokładnie taka jak być powinna – chrupiąca. Frytkom również absolutnie niczego nie brakowało. Doskonałe danie przywołujące wspomnienia ryby z frytkami którą jadłem wiele lat temu na brytyjskim wybrzeżu. 

Odpoczęliśmy godzinę i w tym samym składzie udaliśmy się do ekipy B.B. Kings. Skusiliśmy sie na żeberka wieprzowe i nie pożałowaliśmy tej decyzji, idealnie miękkie, delikatne, choć wyraziste w smaku ciemne mięso odchodzące bez najmniejszego problemu od kości. Marynata która skarmelizowała się na powierzchni była wprost doskonała, idealnie dopełniała smak mięsa który był na pierwszym planie. Fantastyczne. Do końca dnia pierwszego festiwalu, już tylko podjadałem, ale na tyle niewiele, że ciężko byłoby mi wyrobić sobie zdanie na temat rzeczy które trafiły do mojego żołądka. 

Dzień drugi rozpocząłem od zapiekanki, poprzedniego dnia tak bardzo zasmakowała mi zapiekanka z oscypkiem i boczkiem, że bardzo chciałem zjeść ją całą. Ale podchodząc pod menu Highlandera, zauważyłem zapiekankę o nazwie Krakowianka, składającą się z sera, pieczarek i kiełbasy krakowskiej. I to właśnie na nią padło. Muszę przyznać, że taka rozgrzewka, przed czekającym mnie chwilę później wyzwaniem, była wprost idealna. Cudownie ciągnący się ser, idealne pieczarki i delikatnie zapieczona kiełbasa krakowska, wszystko tutaj pasowało do siebie idealnie. Osobne wspomnienie należy się świetnemu autorskiemu sosowi pomidorowemu który pasował do zapiekanki dużo lepiej niż ketchup, dodawał jej jeszcze więcej smaku. 

Główną atrakcją festiwalu miał być dla mnie stek Tomahawk o wadze około 1,2 kilograma, który miałem pożreć w towarzystwie mojej przyjaciółki, którą możecie i powinniście kojarzyć z bloga AnetaNieZając. W samo południe w niedzielę, usiedliśmy na przeciwko siebie, aby podzielić się (a musicie wiedzieć, że z dzieleniem się mięsem oboje mamy wielkie problemy) cudownie wypieczonym na rare kawałkiem wołowiny. Skończyć się to mogło wielką tragedią, ale byliśmy wyjątkowo zgodni i wyjątkowo mało podczas jedzenia rozmawialiśmy. Mięso było przygotowane idealnie i pięknie podane, co biorąc pod uwagę festiwalowe warunki wcale nie jest proste. Dekoracja od razu poszła w odstawkę i zatopiliśmy noże do steków w krwistym mięsie. Mogę z całą stanowczością powiedzieć, że to był najlepszy kawałek mięsa jaki miałem w życiu w ustach. Ten stek to po prostu mistrzostwo świata. I przy najbliższej okazji, nie odmówię sobie tej przyjemności raz jeszcze. Najchętniej w tym samym towarzystwie.

Po takim kawałku mięsa człowiek ma ochotę się tylko położyć na trawie i dbać o to, żeby nic nie wypłukało mu z ust cudownego posmaku który w nich pozostał. Ale jeśli już czymś go wypłukiwać, to tylko rzeczami najwyższej jakości. Jestem ciężko uzależniony od Polar Kakao od krakowskiej ekipy Espresso Bike. Na każdym festiwalu wypijam go kilka kubków, to najlepszy ratunek kiedy robi się gorąco. Nie inaczej było tym razem. Przygotowane na mleku i prawdziwym kakao napój orzeźwia najlepiej na świecie. 

Resztę dnia spędziłem na leżeniu na budzącej się dopiero do życia trawie, popijaniu na przemian mrożonego kakao i cudownych tłoczonych soków od gospodarstwa J@busko.pl, oraz okazjonalnym podgryzaniu różnych przysmaków. Dopiero pod koniec dnia zrobiłem się znowu głodny. Wybór padł na burgera Blue od American Food Truck. Idealnie na medium wysmażone mięso w towarzystwie dodaktów z których zdecydowanie na pierwszy plan wybijał się niebieski ser pleśniowy, nie na tyle jednak, żeby zdominować aromat i smak mięsa. Miękka bułka utrzymywała całość w ryzach od początku do końca, nie poddając się nawet pod sam koniec gdy mocno nasiąknęła. To było idealne zwieńczenie dwóch dni gargantuicznej uczty.

Podsumowując, po raz kolejny udało się do Krakowa sprowadzić najlepsze ekipy z całej Polski, które przez dwa dni karmiły i poiły wygłodniałych krakowian. Ja sam spróbowałem kilku nowych dań i kilku rzeczy które dobrze znam. Wszystkie były pyszne. Ale z tego miejsca chciałbym raz jeszcze podziękować ekipie B.B. Kings za możliwość zjedzenia najlepszego mięsa w życiu. Ten stek to senne marzenie każdego miłośnika mięsa. 

Michał Turecki

I jeszcze galeria autorstwa Eli Święckiej:

Republika Burgera w Porcie Łódź

Kura nieplanowana, czyli w lokalu u food truckowca

Dodaj komentarz