Qń we Wrocławiu, czyli wizyta w BurgerLove
Kiedy coś się kończy, można żyć wspomnieniami, można rozpaczać, można narzekać, można roztrząsać to co się stało, ale można też postarać się zapomnieć i spojrzeć na to co przed nami! Dlatego wychodząc smutny i rozczarowany z jednej z wrocławskich burgerowni, założyłem słuchawki na uszy, spojrzałem na piękne niebo, uśmiechnąłem się, włączyłem piosenkę Pana Marka i ruszyłem w kierunku bliżej nieznanym. Idąc myślę, że jestem już chyba za bardzo zmanierowany, zniesmaczony, że poszukuję czegoś co chyba nie istnieje… Hmm… I może lepiej już odpuścić, niż poczuć kolejny raz smak rozczarowania?
Ale jest weekend, relaks, spokój, więc postanawiam delektować się tą cudowną chwilą. Siadam na ławce przy jednym z wrocławskich mostów popijając świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy i myślę co robić dalej? Przecież, nie mogę wyjechać z Wrocławia nie próbując czegoś dobrego. Nie chcę wyjeżdżać stąd z niedosytem. Nie chcę zapamiętać tej wizyty jako „niesmacznej”, dlatego nagle przychodzi mi do głowy genialny pomysł. Wyciągam telefon i dzwonię do Andrzeja (mamy podobny gust a on, jak dla mnie, zna wszystkie najlepsze miejscówki w Polsce): „Stary, nakieruj mnie na jakieś miejsce we Wrocławiu, gdzie poczuję rozkosz kulinarną”. Andrzej bez dłuższego namysłu odpowiada: „Idź do Burger Love na ul. Więziennej 31 A” https://www.facebook.com/BurgerLoveWroclaw .
Słówko „więzienna” nie zachęca do tego by tam pójść, ale w nazwie lokalu jest ‘love’, więc może być miło i ciekawie. Ruszam więc spacerkiem, podziwiając przy okazji otaczający mnie świat. Dociera do mnie, iż niestety za często jest tak, że tysiące razy mijamy w pośpiechu pewne miejsca, budynki, ludzi… nie zauważając i nie doceniając ich piękna.
Dochodzę na miejsce. I nagle mój sielankowy, weekendowy nastrój zostaje lekko zaburzony. To miejsce zdecydowanie nie jest szczytem moich marzeń.
Robię krok do tyłu. Wyciągam telefon i dzwonię do Andrzejka. Upewniam się, czy to na pewno to miejsce?! I dopytuję czy naprawdę uważa, że w tym lokalu uleczą moje zranione serce? On głosem Kaszpirowskiego na to: „Nie kieruj się pozorami. Śmiało wejdź do środka. Zamów. Zjedz. I już mi podziękuj, bo będzie za co”.
Wchodzę. Lokal niewielki. Już na wejściu w oczy rzuca mi się kilka osób, które konsumują z tak ogromną zapalczywością, że albo nie jedli od kilku dni albo dostali do rąk coś naprawdę pysznego.
Idąc tropem miłości zamawiam pozycję o nazwie WROCLOVE BURGER – 21 zł (wół, bekon złocisty, ser pleśniowy blue, sałata lodowa, pomidor, majonez oraz specjalność szefa kuchni piccalilly– ostry, intensywny i winny mix bazujący na piklowanych ogórkach i musztardzie francuskiej)i frytki (duże 5 zł, w zestawie 3 zł).Zaskakuje mnie lekko cena burgera – nie należy do najniższych, ale przemiła pani informuje mnie, że w skład burgera wchodzi 200 gram wołowiny, a to sprawia, że nie tylko akceptuję, ale i doskonale rozumiem dlaczego burger tyle kosztuje.
Siadam na zewnątrz lokalu i czekam na zamówienie. Próbuję się zrelaksować, odpocząć i wyciszyć przed powrotem do Poznania. Jednak przeszkadza mi w tym lekkie zniecierpliwienie i ciekawość. Jak małe rozkapryszone dziecko nie mogę się już doczekać tego co wyląduje na moim stole, a w głowie w kółko pojawia się jedno zdanie: „Co to będzie, co to będzie?”.
Po niedługim czasie mam „to” w końcu przed sobą.
Burger wygląda dobrze i przyzwoicie, ale coś czuję, że słowo zachwytu „wow” raczej dziś nie padnie. Podnoszę górę bułki, a tam jawi się cudownie zgrillowany boczek. Widok ten pobudza moją ciekawość. Chcę więcej. Czym prędzej wgryzam się… a po chwili na całym ciele czuję jak przeszywają mnie wielkie ciary zadowolenia i… jednak pada słowo „WOW”! Muszę też dodać, że to najlepszy burger jakiego jadłem w ostatnich miesiącach. Świetna, soczysta wołowina – naprawdę czuć, że to dobrej jakości mięso. Świetna bułka, świetnie skomponowane dodatki oraz wyraźnie wybijający się smak sera pleśniowego i piccalilly (z fajnie wyczuwalnym imbirem i kurkumą) odbierają mi mowę. Wiem, wiem… za dużo tego słowa „świetne”, ale to wszystko naprawdę ŚWIETNIE ze sobą współgra! Całość broni się w 100 %. Pozytywny szok i zaskoczenie. Konsumuję w ciszy skupiając się tylko na rewelacyjnych walorach smakowych tej buły. Jestem w niebie…
Ups… z tego wszystkiego zapomniałem o frytkach, które już niestety lekko ostygły. W smaku są ok, ale po takiej dawce emocji i dobrego jedzenia nie potrafię się na nich skupić, zostawmy je. Zaciekawiony tym wszystkim, postanawiam wejść do środka lokalu. Udaje mi się znaleźć miejsce przy barze i zastanawiam się jak uzyskać odpowiedź na nurtujące mnie pytania? Nagle przypominam sobie o swoim rzekomym uroku osobistym, zbieram w sobie całą siłę, odwagę i zaczynam powoli zagadywać/wypytywać uroczą panią stojącą za barem. Dowiaduję się, że ich bułki są wypiekane przez dwie lokalne piekarnie wg wspólnie wypracowanej receptury, bazującej na maśle i miodzie (Lubię to!). Słyszę też o tym, że trwają prace nad kolejną bułką, która ma stać się dopełnieniem wymarzonego „juicy burgera” prosto z londyńskiej ulicy. Niedługo w ofercie także pojawi się bułka bezglutenowa. Jak detektyw Monk łapię szybko trop i dopytuję o co chodzi z tym wymarzonym smakiem londyńskiego burgera. Pani uśmiecha się do mnie identycznie uspokajająco jak moja przedszkolanka i woła w kierunku zaplecza: „Filip! Filip! Chodź na chwilkę!” a do mnie: „To Filip właśnie nad tym czuwa” i na chwilę zostawia nas samych, przyjmując kolejne zamówienie. Wtrąca jeszcze tylko zdanie, które ma nas jakby poznać ze sobą: „Filip pewnie chętnie panu o tym wszystkim co się tu u nas dzieje opowie”.
Niezwykle skromny i miły człowiek zaczyna opowiadać o tym, że od 10 lat zajmuje się gotowaniem (przypominam, że piszę o małym punkcie gdzie sprzedają burgery i frytki!). Rzadko który mężczyzna przyznaje się do swoich uczuć, ale ten bez żadnego skrępowania w głosie mówi: „Kocham to co robię”. Zresztą gdyby nawet tego głośno nie wyznał, to można śmiało wyczytać to z jego twarzy i oczu kiedy o tym wszystkim szczerze i z pasją opowiada.
Spędził 5 lat w Londynie. Profesjonalnego rzemiosła uczył się między innymi w Professional Cookery Hammersmith & West London College i 3 lata pod okiem francuskiego szefa kuchni w londyńskim The Havelock Tavern. Opowiada, że zawsze uwielbiał pracować na dobrej jakości, świeżych produktach i taki też pozostaje jego kierunek rozwoju. Słyszę, że jest stałym bywalcem lokalnych bazarów ze świeżymi produktami, gdzie poszukuje inspiracji i nowych pomysłów. Czuję, że lepiej nie mogłem trafić. Ale postanawiam powiedzieć: „Sprawdzam!”. Pytam o wołowinę. Dowiaduję się, że jest mielona na miejscu i że pochodzi od sprawdzonego dostawcy. Pytam czy mógłbym ją zobaczyć? Odpowiedź pada w 2 sekundy: „Jasne”.
Miłą informacją dla mego ucha jest też to, że właściciele są w trakcie organizowania stałych dostaw wołowiny sudeckiej, która ma wynieść burgera jeszcze wyżej. Filip daje mi do spróbowania własnoręcznie zrobiony chutney i relishe* zapewniając, że powstają one na miejscu z najlepszych produktów. Ziemniaki do frytek są świeże i krojone na miejscu po czym wrzucane do oleju. Jak w domu. Sałatka Coleslaw również produkcji własnej.
Lubię takie informacje.
Nagle Filip delikatnie marszczy brwi wypuszczając wreszcie powietrze z płuc i pyta mnie: „A dlaczego ty o to wszystko pytasz? Z jakiejś gazety jesteś?”. Odpowiadam z uśmiechem: „Pytam z czystej, ludzkiej ciekawości. Lubię wiedzieć co jem. Stary, jestem fanem dobrych burgerów, a to najlepszy burger jakiego ostatnio jadłem, więc postanowiłem poznać go bliżej, dopytać u źródła”. On uśmiecha się i odpowiada: „W takim razie cieszę się że smakowało, milo było cię poznać. Wpadnij jeszcze, koniecznie musisz poznać resztę z naszego menu”. Podaje mi dłoń z silnym męskim uściskiem i wraca do pracy.
Ja zostaję sam ze swoimi myślami, będąc pod wrażeniem ludzi którzy potrafią, z na pozór prostego dania, stworzyć dzieło sztuki. Jadłem tam tylko raz, ale czuję i wiem, że to „love” od pierwszego wejrzenia. Wrócę tu na pewno. To zdecydowanie miejsce warte polecenia!
Po raz kolejny przekonałem się, że nie warto rozpamiętywać porażek tylko, trzeba iść do przodu i to najlepiej za głosem serca – WrocLOVE! BurgerLOVE!
Autorem tekstu i zdjęć jest Qlinarny Qń https://www.facebook.com/danielqn.konieczny.9
*Chutney (czyt. czatnej) wywodzi się z Indii, a relishe z Ameryki.
Chutney ogólnie rzecz ujmując to słodkawo-kwaskowaty, gęsty dżem z owoców i warzyw, doprawiony cukrem, octem i korzennymi przyprawami.
Relish jest od niego rzadszy, bardziej pikantny i często z dużą ilością cebuli.
There are 2 comments
Add yoursPost a new comment
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
[…] ul. Ruskiej i wpaść do kilku kawiarni. No i na burgera (wybraliśmy Burger Love po recenzji na Street Food Polska). W obrębie starówki zajdziemy jeszcze do centrum Renoma, Pałacu Królewskiego i może na […]
[…] o którym do tej pory wiele dobrego słyszałem, ale jeszcze nie wypróbowałem jego możliwości. Burger Love to prawdopodobnie jedna z najmniejszych burgerowni w całym kraju. Lokal mieszczący się przy […]