Tytułem wstępu: Dostałem mejla. Z zaproszeniem. Takich mejli dostaję codziennie kilka. Zawsze odpowiadam, że dziękuję, ale pojawimy się lokalu bez uprzedzenia. bo jaki sens opisywać Wam potrawy przygotowane specjalnie dla nas? Robimy jednak wyjątki, jeśli zaproszenie jest na otwarcie lokalu lub otwarcie dla prasy. Kiedy więc znalazłem w skrzynce takie zaproszenie:
miałem zgryz. Czy potraktować to jako zaproszenie dla prasy? Powęszyłem, podzwoniłem i okazało się, że oprócz mnie zaproszono także inne osoby. Więc OK, niech będzie. Idę.
John Burg to restauracja należąca do NorthFood. Firmę znacie z prowadzonego przez nich North Fisha i Yummie. Ten ostatni pomysł nie spełnił oczekiwań właścicieli i zniknął z kieleckiej Galerii Echo, a w jego miejsce pojawił się John Burg. Wybierałem się tam kilkukrotnie, jednak nigdy nie było wolnych miejsc i do tej pory nie dane było mi skosztować ich burgerów czy steków. Opinie o lokalu jakie do mnie docierały były bardzo pozytywne, tym chętniej więc przyjąłem zaproszenie.
(zdjęcie z fan page JB)
Na spotkaniu oprócz mnie pojawił się wzmiankowany Szafa, znany szerzej jako MocnyVlog, oraz BigBoy.
Najpierw trochę porozmawialiśmy, później przyszła pora na degustację. Menu bowiem od czwartku zmienia się w stosunku do tego, które do tej pory obowiązywało w lokalu. Będzie krótsze i bardziej czytelne.
Na start lemoniada malinowa.
Dobra, cierpka, mocno malinowa. Przepraszam za jakość zdjęć, ale robiłem telefonem, a światło w lokalu było słabe.
Za jedyne 5 PLN można zamówić starter w postaci pieczywa z sosem. Pieczywo to mocna strona John Burg. Wypiekane na miejscu, nie dmuchane, a solidnie zwarte smakuje naprawdę pysznie, szczególnie maczane w również robionym na miejscu sosie. Doskonale sprawdziło się także w burgerach, o czym napiszę dalej.
Osobom lubiącym nieszablonowe zestawienia smakowe powinna przypaść do gustu lemoniada bazyliowa. W przeciwieństwie do malinowej jest słodka:
A teraz do rzeczy, czyli burgerów. W John Burg używa się wyłącznie wołowiny Black Angus. Jednak oprócz krowy, w bułkach znajdziemy także jagnięcinę oraz tuńczyka czy… buraka. Burgery podawane są w dwóch rozmiarach: M i L. Dla szczególnie głodnych dostępna jest opcja XXL, czyli 2 x 220 g mięsa. Nowym pomysłem jest burgerowe happy hours. Codziennie (od poniedziałku do piątku) dostępny jest inny burger w rozmiarze M. Koszt to 13 zł solo, 17 zł z frytkami lub 21 zł w Open Formula (samodzielne zestawienie składników i dodatków).
W poniedziałek zjemy Angus BRGR. Bułka, Black Angus, sos i rukola. Ta ostatnia do mnie nie przemawia, chętnie zamieniłbym ją na jakieś pikle.
We wtorek Bacon BRGR z grillowanymi plastrami bekonu. Bardzo smaczny, choc rukolę jednak wywaliłbym :D
W środę spotkamy w menu kompozycję, która najbardziej mnie zaskoczyła – VEGE BRGR z burakiem. Jadłem już coś podobnego w Burning Hands & Plates. Tutaj jednak burak nie był tarty. Jest to gruby krążek marynowanego, panierowanego buraka, którego słodycz przełamuje ostra salsa. Dla mnie świetna kompozycja i warta spróbowania. Jedyny mankament to sam burak, który lubi się wyśliznąć z bułki, trzeba więc poćwiczyć trzymanie kanapki w odpowiedni sposób:
W czwartek KIWI BRGR, ale nie chodzi o owoc, a popularne określenie mieszkańców Nowej Zelandii ;) W tym burgerze gwiazdy to Black Angus i burak.
Piątek to opcja dla rybożerców. TUNA BRGR. Zamiast wołu w bułce znajdziecie stek z tuńczyka podkręcony sosem i czerwona cebulą.
Obok buraka moim faworytem został JB Hot & Cheese Burger. Soczysta wołowina z cheddarem, papryczkami jalapeno i sosem z piri – piri. Piecze, ale tak przyjemnie.
Oprócz czarnego Angusa w ofercie John Burg jest także jagnięcina. Zjemy ją zarówno w burgerze, jak i w formie chopped steak. Podawana jest z sosem miętowym, co nie każdemu może pasować, jego smak jest bowiem bardzo specyficzny i mocny. Nie do końca przekonywał mnie w połączeniu z burakiem, ale doskonale sprawdził się z dodatkiem fety.
O ile w pierwszym przypadku burger był wg mnie nieco za słodki i zbyt miętowy, przykrywał momentami smak jagnięciny, o tyle w formie steka słona feta stanowiła idealną przeciwwagę dla mięty i słodkiego buraka:
Jeśli chodzi o steki, to proponuję zmierzyć się z prawdziwym potworem, czyli Hot&Cheese w wersji XXL. Pozycje tę polecam miłośnikom ostrości, bo brak bułki czy sałaty powoduje, że pikantność tej propozycji jest dużo większa niż w burgerze. 2 x 220 g mięsa z podwójnym cheddarem i podwójna porcją jalapeno i sosem piri-piri, podane bez bułki to niezłe wyzwanie:
Wieczór zakończyliśmy deserem – bezą z kremem i świeżymi owocami:
Podsumowując: John Burg to kolejne miejsce w Kielcach, w którym zjecie doskonałe burgery. Fajnie, że nie jest to klon powstały na zasadzie „otwórzmy burgerownię, ludzie i tak przyjdą”, tylko miejsce z duszą. Widać, że właścicielom zależy nie tylko na ściągnięciu ludzi, ale przede wszystkim na ściągnięciu ich dobrym jedzeniem. Ciekawy koncept i mam nadzieje, że niebawem zobaczymy lokale z szyldem John Burg również w innych miastach. Z tego co się dowiedziałem, kielecki lokal ma być jedynym, który mieści się w galerii handlowej, następne będą otwierane już w lokalizacjach ulicznych. Ze swojej strony polecam, mięso mają doskonałe, a buraka każdy powinien spróbować.
P.S. Uprzedzając zarzuty – nie, nie zapłacono mi za ten wpis. Nie, nie wymagano go ode mnie. Powstał, bo uznałem, że warto opisać miejsce, które serwuje naprawdę dobre burgery. Jedyna uwaga, jaką mam to nadmiar rukoli, ale jak wiecie, bo niejednokrotnie o tym pisałem, ja akurat fanem roślinek w burgerach nie jestem, wolę pikle i podwójny bekon, niż pomidora czy rukolę.
Swoją drogą, wizyta w John Burg sprawiła, że ponownie nabrałem ochoty na mięso w bułce i niebawem pojawią się tu wpisy z innych kieleckich miejsc serwujących wołowinę i wieprzowinę. Wiem, że już dwa lokale w Kielcach mają w ofercie pulled pork, więc niebawem spodziewajcie się recenzji tych kanapek.
P.S. Tutaj możecie obejrzeć krótką relację przygotowana przez Marcina: https://www.youtube.com/watch?v=ooCUgskxRTU
John Burg, Galeria ECHO, Świętokrzyska 20
WWW: http://johnburg.pl
1 Comment