Spontaniczny wyjazd na żagle wypadł jak burza. Kilka godzin przygotowań, szybkie pakowanie do samochodu i wyruszyliśmy. Po 3 godzinach byliśmy już w Mikołajkach. Znajomi przygotowali pyszne jedzonko z grilla, a wieczór uwieńczyło integracyjne ognisko oraz śpiewy z innymi ekipami z jachtów.
Drugiego dnia dopłynęliśmy do Rucianego – Nidy i przycumowaliśmy w Siedlisku Wierzba. Piękne, malownicze miejsce. Żołądek coraz częściej przypominał o swoim istnieniu. Oczywiście zaczęliśmy poszukiwanie miejsca do posilenia się po całym dniu rejsu.
Oto i znaleźliśmy restaurację. Lokal w środku niewielki, zaledwie kilka stolików, ale za to na zewnątrz bardzo duży ogródek letni oraz dodatkowe stoły przy których zasiedliśmy. Menu przy samym wejściu, napisane kredą na tablicy. Wybraliśmy sielawę z surówkami oraz okonia z warzywami zapiekanymi.
Jako pierwsze zostały podane surówki –z młodej kapustki, a druga zaś z „sezonowanej”. Obie smaczne, świeżo zrobione, poprawne w smaku.
Po 20 minutach kelnerka przyniosła ryby oraz warzywa zapiekane. Niestety, te ostatnie okazały się zimne, więc zostały odesłane do kuchni. Po pięciu minutach powróciły gorące, okraszone zasmażaną bułeczką, chrupiące. Okoń i sielawa były jak wisienka na torcie. Żadna kleisto smolista frytura nie tknęła tych pysznych rybek, tylko klarowane masełko. Może nie wyglądały pięknie, ale smakowały wyśmienicie.
Znajomi zamówili lina w śmietanie z cebulką z ziemniaczkami opiekanymi oraz pstrąga z pieca z frytkami. Udało mi się spróbować lina – idealnie się komponował z sosem, a cebulka jeszcze podkręcała smak.
Kolejny dzień i ponownie Ruciane – Nida. Tym razem port „Pod Dębem”. Mieści się w nim restauracja o dokładnie takiej samej nazwie, więc tam skierowaliśmy swe kroki. Piękna pogoda, więc zajęliśmy miejsce w ogródku letnim by zweryfikować menu.
Zamawiamy filet z sandacza z kaparami i natką pietruszki, pstrąga grillowanego z cebulą, czosnkiem i natką pietruszki oraz naleśniki z jagodami, które (podobno) mają być najlepsze jakie w życiu jadłam.
Lokal pękał w szwach od tłumów gości, ale mimo tego obsługa i kuchnia dobrze sobie dawała radę z wydawaniem porcji. Przy mniej więcej czterdziestu osobach 35 minut oczekiwania na dania to niewiele. Pierwszy pojawił się sandacz. Idealnie wysmażony, podany z dressingiem z oliwy, natki i kaparów. Kompozycja przepyszna i na pewno przy kolejnej okazji ponowię ją.
Pstrąg smakiem nie odbiegał od poprzednika. Mięsko delikatne, soczyste, śmiało odchodzi od ości. Ukryte w środku dodatki czyli czosnek, natka i cebulka to mistrzostwo aromatów i uwieńczenie dzieła.
Na deser naleśniki, które zostały polane gęstą, kwaśną, domową śmietaną. I pierwszy minus na samym początku degustacji – zimne ciasto. Może taki był zamysł szefa kuchni, ale osobiście wolałabym jednak ciepłe, ponieważ dla mnie naleśnik to naleśnik i ma być gorący. Farsz ze świeżutkich jagód wymieszanych z cukrem i nutką wanilii przyćmił mankament temperatury, a kleks śmietany spowodował, że były bardzo dobrą pozycją w menu.
Reszta towarzyszy zamówiła m.in. łososia w szynce parmeńskiej, szpinak oraz frytki. Te ostatnie (o zgrozo!) nie powinny zostać wydane: stara frytura, mrożonka, ni ciepłe ni zimne, a po prostu nijakie. Szpinak może byłby i dobry, ale niestety zabiła go słynna czarna, butelkowa przyprawa na „M”. Łososia nie udało mi się skosztować. Z obu porcji zniknął błyskawicznie, a uśmiechy zadowolenia współbiesiadników zdecydowanie oznaczały aprobatę.
Następnego ranka udaliśmy się na śniadanko. Właściwie to dotarłam chwilę później, tuż po złożeniu zamówienia również i w moim imieniu. Były to więc (dla nas) 2 soki pomarańczowe świeżo wyciskane, latte i cappuccino, dwa zestawy śniadaniowe, jajecznica z boczkiem i parówki (sic!).
Jako pierwsze kawy i soki. Kawa jak kawa, nic nadzwyczajnego, ale wróćmy do świeżo wyciskanych, zamówionych również przez innych. Szklanka ok. 150 ml – koszt 12 zł. Na górze unosi się, miąższ. Pozytywne wrażenie po chwili zanikło. Dlaczego? Ano woda dolana. Jak tłumaczyła kelnerka „bo pomarańcze są suche”. Litości. Wpadkę zrekompensowano w rachunku niedoliczeniem jednej porcji.
Zestawy śniadaniowe po ok. 20 minutach dostaliśmy na stół. Ser żółty i biały, ogórek szklarniowy, pomidor ze skórką, dżem wiśniowy i garnir z roszponki.
Ledwie zdążyłam zrobić zdjęcie i już jest jajecznica i parówki.
Popatrzyłam się na to wszystko, co zostało podane i myśl zaświtała… „za jakie grzechy panie”? Zaczynam od jajecznicy. Po pierwsze zimna, po drugie ścięta jak beton i na dodatek nic nie mogłam zarzucić restauracji, ponieważ nie miałam kiedy powiedzieć, że proszę średnio ściętą. Tak więc zajadałam się serem żółtym okraszonym dżemem wiśniowym. Parówek nienawidzę, więc nawet nie spróbowałam.
cdn.
Okoń, sielawa, surówki, warzywa + dwa piwa = 67 zł.
fanpage: https://www.facebook.com/pages/Siedlisko-Na-P%C3%B3%C5%82wyspie/152522334883820?fref=ts
strona: http://www.siedliskowierzba.pl/kulinaria.htm
„Pod Dębem”
Kolacja: pstrąg, dorsz, naleśniki + 4 piwa ok. 130 zł
Śniadanie: jajecznica, parówki, dwa zestawy śniadaniowe, latte, cappuccino, oraz soki ok. 100 zł
fanpage: https://www.facebook.com/poddebemrucianenida?fref=ts