Po co to zrobiłem? No czemu to sobie zrobiłem? Do teraz zadaję sobie te pytania i sam potrząsam głową z niedowierzania. Niby dzień jak co dzień. Wróciłem z pracy nieco zmęczony, zrzuciłem z siebie ciężkie buciory, kurtkę, bo przecież zima, wskoczyłem w dres, udałem się do kuchni, gdzie w towarzystwie filmu odtwarzanego na smartfonie, zrobiłem sobie dwa wsady napakowanych po brzegi serem i szynką tostów. Zeżarłem łapczywie, choć przecież wiedziałem, że za trzy godziny czeka mnie spotkanie ze znajomymi, oczywiście przy sytym jedzeniu. Organizm naładowany kaloriami, postanowił się zresetować. Drzemka.
Półtorej godziny do spotkania. Szybki prysznic, ciuchy, wyprawa na dworzec. Najpierw pociąg, w Łodzi przesiadka w tramwaj, jeszcze parę kroków, SMS od znajomych z informacją, że już czekają i oto przekroczyłem próg Senoritas. Zasadniczo nie miałem o nich zielonego pojęcia. Ot, trafiłem na krótką recenzję lokalu przy okazji zapoznawania się z rankingiem najlepszych miejsc z burgerami w Łodzi.
Ludzie Senoritas chwalili mocno, wspomniałem o lokalu mojej ekipie, a ci mnie zganili, że jeszcze tam nie byłem. Środa. To była środa, godzina 19:30. Widzę ich w głębi sali. Miejsce ma klimat, zdecydowanie. Okazały bar, w części sali delikatny półmrok, na ścianie wielki fresk, klientów full, powietrze pachnie świetnym jedzeniem, obsługa śmiga między stolikami z gracją baletnic. Witam, cześć, siemanko. Środa. Dzień w którym pękło niebo. Środa. Dzień w którym serwują tutaj burgery. Taki mini festiwal, dodający miejscu smaku i pewnej nutki ekskluzywności. Standardowa karta, pełna przysmaków w stylu tex-mex, które przyrządza jegomość z USA, jest uzupełniana o małą wkładkę. Pojawia się kilka burgerów w naprawdę ciekawych konfiguracjach, zdecydowanie wybijających się ponad klasykę, a na ich czele staje buks dnia. Limitowany specjał. Miałem go nie spróbować? No nie spróbowałem.
Moją uwagę przyciągnęła pozycja nazwana pięknie Meksykańskim Cheeseburgerem. Przecież wiecie, że mam odpał na punkcie pikantności. Musiałem się z nim zapoznać. Ale, ale. Zanim dobiorę się do tego drania około dwudziestu pięciu minut później, poznaję się z przystawką w postaci nachos American Style. Nachosy, co jest wspaniałe, wypiekają na miejscu, a serwują pod kołderką z roztopionego sera, pastą z fasoli, sałatą, pomidorami, czarnymi oliwkami, cebulą i marynowanym jalapeno. Do tego podana śmietana oraz salsa. Czy ja napisałem powyżej „pod kołderką”? Pod pierzyną! Jeśli ilość dodatków zwizualizować by w postaci kołdry, byłaby to najgrubszy twór, jaki stworzył człowiek. Przystawka stanowiła wręcz genialne pachnący i jeszcze lepiej smakujący kopiec, który spokojnie może stanowić główne danie, a to przecież dopiero przystawka.
Ledwo udaje się nam ją pokonać i wjeżdża bydlak. Bydlęta! Każdy z nas ma swoje. Oczom mym ukazał się Meksykański Cheeseburger w asyście frytek oraz pomidorków koktajlowych w jakiejś salsie. Fryty takie se, jakieś miętkie. Pomodorów nawet nie tknąłem. Buks. On był centrum mojej uwagi. Wysoki, wyładowany dodatkami burger, oczywiście skomponowanymi w duchu tex-mex. Delikatne guacamole, roztopiony, wylewający się cheddar, cebulka zgrillowana z tequilą, smażone jalapenos, esencjonalny majonez z chipotle, sałata, pomidor. Wszystko zebrane w wysokiej, chrupiącej bułce obsypanej sezamem i czarnuszką, a w środku on – król ze szlachetnej wołowiny Angus. Jako doświadczony maniak burgerów, biorę bułę przez serwetki, ściskam i zaczynam konsumpcję. Moje kubki smakowe wariują, próbując wyłapać wszystkie niuanse. Dodatki stanowią doskonale zgraną orkiestrę, ale batutę trzyma tutaj zgrillowana na medium, różowiutka w środku, soczysta wołowina, wyraźnie wybijając się na pierwszy plan, pokazując, kto jest główną gwiazdą.
Po co? Po co to zrobiłem? Po cholerę żarłem te tosty po pracy, zamiast poburczeć trochę i nastawić się całymi siłami na Senoritas? Przegrałem. Pierwszy raz przegrałem z burgerem, dodam pysznym burgerem. Odłożyłem kilka kęsów. Żołądek nie miał już miejsca. Z jednej strony, osiągnąłem kulinarną ekstazę, a z drugiej, pozostał w sercu żal nad niedokończoną pysznością. Pokonam Cię kiedyś jeszcze w równej walce. Zobaczysz. Wrócę tu i Cię załatwię, draniu. Koniec bajki. Rachuneczek, podwózka praktycznie pod drzwi, takich mam świetnych ludzi, wtaczam się do domu. To był dobry dzień. Naprawdę udany dzień. Jak mogę ocenić Seniortas? Czy właściwie ją oceniać tylko na bazie właściwie dwóch różnych specjałów, podczas gdy karta jest znacznie większa? Pewnie! Zawsze tak robię z lokalami i food truckami. Daję dychę. 10/10 jest wręcz wskazane i nie mogę zejść niżej, bo byłbym po prostu świnią. Lokal serwuje absolutnie przepyszne jedzenie, a takiej klasy burgerów jest w Łodzi naprawdę niewiele. Jeśli nie chcecie biec do Senoritas w środę, wpadnijcie tam w dowolny inny dzień. Może akurat się spotkamy?
Senoritas – Moniuszki 1A, 90-102 Łódź