Pamiętam tamte czasy, oj doskonale pamiętam. Wydają się dziś takie odległe, a zarazem mam nieodparte wrażenie, że przecież to wszystko się dopiero wydarzyło. Człowiek młody był, znaczy, młodszy niż w tej chwili, studiów i pracy w Łodzi się zachciało, a że busem się często jeździło, tak i na Fabrycznej się lądowało. Stary, zabytkowy budynek, oblepiony jakąś zielonkawą, łuszczącą się farbą. Tłumy. Tłumy ludzi czekały na swoje stalowe rumaki, które wtaczały się leniwie na podniszczone, śmierdzące moczem perony. Drudzy natomiast dreptali nerwowo od strony dworca PKS, gdzie zajeżdżała pomarańczowa śmierć w kształcie ogórka, a okoliczne, rozpadające się kamienice, wręcz śmiały się złowrogo, widząc ludzką niedolę. Jaki dworzec, takie i żarcie. Na strudzonych podróżników czekały klasyczne budy w stylu „u Grażynki”, gdzie serwowano książęta polskiego fast foodu w postaci hamburgerów z mięsem z psa, trzeciej kategorii, pomielonego razem z budą, hot dogi z parówką napchaną trocinami i zapiekanki odgrzewane w mikrofali, które gięły się niczym plastelina. Każde serwowane, nazwijmy to „danie”, było napakowane oczywiście pierdyliardem kapusty i marchewki oraz skropione obficie ketchupem wraz z majonezem, stanowiącymi spoiwo tych misternych konstrukcji. I jaki człowiek miał wybór? No jadł albo nie jadł. Proste. Po czym przyszedł 2012 rok, zagłada nastała w czerwcu, spadła na dworzec z siłą młotów burzących i koparek. Później zaś sprzęt zaczął schodzić pod ziemię. Budowniczy nowego dworca Łódź Fabryczna oddali go pod koniec 2016 roku. Szał ogarnął ludzi, bo konstrukcja piękna jest i zmieniło się wraz z nią wiele dookoła. Teraz zamiast budek, są food trucki, czekające na specjalnie przygotowanych podjazdach. Stały dwa, a ostatnio trzeci zawitał. Wracając z Warszawy, wieczorem późnym mocno, wygłodniały i zmarznięty, zawitałem do jednego z nich. Coś z bystrością. Czekaj, czekaj. A, mam! Bystro.
Przed przystąpieniem do złożenia zamówienia, poczytałem trochę opinii w necie. Ludziska całkiem zadowoleni, znaczy, mogę zjeść. Na rozgrzanie potrzebowałem porządnej dawki szokowej, najlepiej w postaci kapsaicyny, stąd mój wybór padł od razu na El Chapo. Swoją drogą, taką ksywę ma jeden z największych baronów narkotykowych z Meksyku, który wpadł całkiem niedawno podczas naprawdę gorącej akcji policji, wojska i oddziałów antynarkotykowych. Tutaj też miałem mieć gorącą akcję i to na żywo. Kotlet 200g, oczywiście czysta wołowina, salami pepperoni, papryka jalapeno, pomidor, cebula, ogórki, sałata, ostry sos na dobitkę. Cena za tę przyjemność, całe 19 złociszy. Obsługujący mnie jegomość zaplusował już na starcie – spytał o stopień wysmażenia. Niestety nie we wszystkich food truckach i knajpach ten zwyczaj obowiązuje. Czekałem około ośmiu minut na buksa, ale wreszcie się doczekałem. Zaciekawił mnie sposób serwowania, gdyż nie dostałem buły w papierze, pergaminie czy tonie chusteczek, a małym, zamykanym pojemniczku styropianowym do wynosów. Co mogłem zrobić? Udałem gapę i wziąłem w łapę. Burgera zboczuchy, burgera. Kilka serwetek stanowiło asekurację, jednak w starciu z lejącymi się z mięsa oraz warzyw sokami, szybko poległy. Całe szczęście na ratunek przyszła paczka chusteczek. By nie obrzydzać ludziom wieczoru moją upaćkaną na ryju od buksa mordką, konsumpcję przeprowadzałem w parku obok Fabrycznej. Konsumpcję naprawdę udaną. Warzywa świeżutkie, smaczne, dwa rodzaje ogórka, z czym rzadko się spotykam, bo miałem i pikle i kiszone, co całkiem fajnie współgrało. Jalapeno paliło kubki smakowe, cebulka dokładała swoje. Pikantności, a zarazem chrupkości dodawało salami pepperoni, podgrillowane jeśli się nie mylę. Całość zamykała porządna, chrupiąca z zewnątrz i miękka w środku bułka, dobrze zamknięta, by nie chłonąć soku. Ogólnie jestem kontent. Dżiz! Bohater! Co z głównym bohaterem, czyli wołowiną? Dobrze usmażony, różowiutki w środku, zdecydowanie smakował dobrą wołowiną, jest jednak pewne ale – zabrakło mi nieco soli oraz pieprzu. Nie to żeby ich nie było, lecz było trochę za mało, trochę poniżej tej granicy pełni szczęścia. Kompletnie nie podszedł mi za to sos, ewidentnie gotowiec. Ot był i tyle mogę o nim powiedzieć. Zeżarłem, usmarkałem się przy tym po stokroć, gdy kapsaicyna mnie poczesała, lecz wróciłem do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
Czas na ocenę. Werble. Jury porównuje wyniki. I tyrtum pyrtum i wylądowało 8/10. Sos do wymianki, mięsko lepiej doprawić i będzie naprawdę gites majonez. Mówię Wam ja, burgerowy maniak – Bystro dobrze karmi wszystkich. Nie ważne, czy przyjechaliście przed chwilą, czy macie zamiar to miasto opuścić, a może po prostu przechodzicie obok Fabrycznej. Jeśli są, przyjść i braść. A jeśli nie ma, bo na stałe ich tam nikt nie zamocował, więc sobie odjeżdżają co jakiś czas, uzbroić się w cierpliwość, by zajść innym razem. Pozdro 600.
Bystro Food Truck – https://www.facebook.com/bystrofoodtruck/