Nazwa trochę dwuznaczna. Lokalizacja kosmiczna. A jedzenie? Zacznijmy od początku. Był sobie burger. A nawet cheeseburger. A potem go nie było. A potem znów był. A potem go znów zabrakło. Aż w końcu reaktywuje się w naprawdę nietypowym miejscu, bo w sercu warsiawskiej Pragi, tuż za winklem Różyca. Usytuowanie w tym miejscu amerykańskiej kuchni wydawało się samobójstwem. W krainie pierogów i flaków oraz latających majchrów serwowanie doskonałych burgerów oraz innych dań to naprawdę wyzwanie. I choć już bez Marcina (który kojarzył mi się ze smakami Key West a obecnie jada na śniadanie kangury) to kuchnia, którą pokazał warszawiakom, przetrwała i w trzeciej już odsłonie naprawdę powala na kolana.
Lokalizacja okazała się nie być taka zła, bo kilkanaście dni temu za drugim winklem rozpoczął w Polsce działalność Google Campus (jedno z czterech centrów rozwojowych tej firmy na świecie). A więc Ameryka coraz bliżej
Czy rzeczywiście wyjdziesz stąd Na-Żarty?
Ja nie mam najmniejszych wątpliwości. Jeden rzut oka w kierunku kuchni, w której rządzą ci sami kucharze, nie pozostawia złudzeń co do jakości.
Menu? Znam na pamięć. Ciekawe, czy coś się zmieniło?
Poza faktem, że zostało rozbudowane – nic
Wnętrze? To świetny miks praskiej tradycji i drobnych amerykańskich akcentów, głównie w postaci zdjęć. Dla mnie taki umiar jest idealny. Nie czułbym się dobrze siedząc na czerwonych kanapach i obserwując jadące brukowaną Ząbkowską tramwaj czy dorożkę.
Zaczynamy. Na początek przystawki, których tak mi brakowało.
Miały być przystawki? No dobra. Klasyczny 800-gramowy T-bone (15 złotych/100 gram)z frytkami. Czy może być coś piękniejszego jako starter? ?
Ano może.
Skin potatoes (14 złotych), zapieczone z boczkiem i podane z gęstą śmietaną albo papryczkijalapeno w cheddarze panierowane na złoto (16 złotych).
Przejdźmy do klasyki – cheeseburger (20 złotych). Nic się nie zmieniło (może odrobinę smak przypraw dodawanych do mięsa, wszak Marcin zabrał ze sobą tajemnicę na drugą półkulę), ale wszystkie dodatki pozostały takie same. Frytki i kolesław również.
Zupełną nowością, w której zakochałem się od pierwszej wizyty, jest ruben (24 złote), czyli długo pieczone pastrami zamknięte wraz z kiszoną kapustą w sandwichu. Polecam. Gęba w niebie.
Podobnie jak sałatka Caesar’s w wersji z krewetkami (26 złotych). Miękkie i sprężyste z chrupiącymi grzankami…
Wspominałem o rubenie? ?
Tak wyglądają jego ostatnie chwile na talerzu.
Jemy dalej. Pora na główne danie. Żebra (14 złotych za 100 gram) to absolutne mistrzostwo świata. Delikatnie i długo pieczone odchodzą od kości równie delikatnie jak PiS od obietnic wyborczych. Stejki (w tej samej cenie) wysmażą Ci tu idealnie well-done używając jedynie pieprzu i soli
Kolba kukurydzy w charakterze warzyw – ideał. Domowy barbeq pozamiatał.
O czymś zapomniałem? No jasne, są przecież zupy. Krem pomidorowy (13 złotych) albo kukurydziany (14 złotych) świetnie doprawione i wyraziste w smaku.
Pora na deser. Lody z owocami (15 złotych).
Gdyby okazały się za słodkie, można przyprawić.
Byłbym zapomniał. Oprócz karty w godzinach lunchu można spokojnie wpaść na… lunch. W cenie 18 złotych dostaniecie codziennie inny zestaw, po którym każdy również wyjdzie Na-Żarty.
A jeśli ciągle Wam mało, to możecie wpaść jeszcze do food trucka, który dzielnie kontynuuje kulinarną tradycję (z początków lotnictwa) albo na śniadanie albo…
To co? Czarne przegrywa, czerwone wygrywa i widzimy się na Ząbkowskiej.
Dość długo zbierałam się, żeby odwiedzić „na-żarty”, lecz nigdy nie było po drodze. Udało się to dopiero po konferencji SFP w CEP Makro w Warszawie. Lokal mały, lecz zaskakuje przyjemnym klimatem wnętrza oraz niesamowitą atmosferą, wręcz można by powiedzieć rodzinną. Może to dlatego, iż udaliśmy się tam większą ekipą. A jak smakowało?
Wybieram z menu roast beef (mój 300 – 350g ok. 40zł), a stopień wysmażenia proszę między medium-rare, a rare. Czas oczekiwania zaskoczył mnie niesamowicie. Po ok. 20 minutach dostaję swoją porcję. Jest olbrzymia. Zaczynam od sałatki skropionej bardzo smacznym dressingiem. Zielenina jak najbardziej pozytywna. Król dania czyli stek – perfekcyjnie wysmażony i idealnie doprawiony. Aromat mięsa powodował, że za każdym kęsem chciało się jeść go dalej i dalej, a lekka maślana nuta niosła ten pyszny smak w nieskończoność… Stop… Do 1/3 steka! Był tak duży, że dla niezbyt głodnej osoby porcja jest nie do przejedzenia.
Następne z zamówień kanapka Ruben (21 zł). Chrupiące maślane tosty dopełnione serem i wypełnione po brzegi wyśmienitym pastrami z nadzieniem z bigosu! Tak dokładnie. Kto by pomyślał, że to się może udać? Najlepszy sandwich jaki w życiu jadłam – serio! Połączenie wołowiny z kapustą kiszoną jest strzałem w najlepszą dziesiątkę z plusem!
Reszta dań, które spróbowałam od współbiesiadowników to:
Tagiatelle z kurczakiem i brokułami w kremowym sosie (25 zł). Makaron ugotowany perfekcyjnie w punkt al’ dente, otulony bardzo fajnym sosem. Zdawałoby się daniem ciężkim, ale to tylko pozory, gdyż to wrażenie wcale nie jest odczuwalne.
Penne carbonara i tagliatelle carbonara (każdy po 23 zł) oczywiście analogicznie do dania wyżej pasta pyszna. Kremowy sos i parmezan podkreślały doskonale smak. Przyczepię się, że było zdecydowanie za słone – szef kuchni widocznie mocno zakochany ;)
Jalapeno and cheddar cheese (14 zł) – dorwałam ostatnią, a pomimo tego, że wyszła z kuchni 15 minut przed moją próbą smakową, była doskonale chrupiąca, ser ciągnął się jak powinien, a papryczka nadawała fajnej pikanterii. Salsa jako dip w porządku, lecz można by się pokusić o zmianę nazwy na „salsa cebulioro”. Koko szambonella w mowie i rozmowie po spożyciu murowana.
Quesadilla z kurczakiem (19 zł) jedna z lepszych przystawek jak dla mnie. Chrupiącą tortilla nadziana delikatnym kurczakiem z przyjemnie komponującymi się dodatkami.
I jako ostatnie onion rings (14 zł). Doskonale wysmażone, a w środku mięciutkie. Ciasto piwne zdecydowanie oddaje smak, aby chciało się wrócić chociaż tylko na zwykłą przystawkę.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona i zostanę stałym gościem. Na obiad, luch, kolację, spotkanie przy piwie i przekąski – to jest właśnie to miejsce, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, a przede wszystkim dobrze zje i nie zapłacze nad żadną wydaną złotówką.
Co mogę dodać do powyższych słów? Poza tym, że miejsce doskonałe na melanż:
to jeszcze z doskonałym jedzeniem. W sumie dziwić nie powinno, skoro w kuchni szaleje Milu :) Dał mi się poznać z najlepszej strony, kiedy robił burgery w pierwszym Cheeseburger Slow Food, jeszcze na Przeskok. Na burgera ochoty nie miałem, ale zerknąłem w kartę:
i zdecydowałem się na Szeroko cięte żebra (31 zł).
Solidna porcja mięciutkich żeberek z wyraźnym smakiem sosu BBQ. Do tego sałatka i fryty. Bardzo smaczne i sycące.
Krewetki tygrysie w winie (34 zł)
to również danie warte swej ceny. Jest po prostu pyszne.
Spróbowałem także opisywanego wyżej steka i Reubena. Jedna i druga pozycja sprawiła, że zwinąłem się z rozkoszy przy stole. Stek idealny, soczysty, wysmażony na lekko krwiście, tak jak lubię, doprawiony tylko gruboziarnistą solą i pieprzem. Oj, pyszne to było! Reuben to jedna z tych kanapek, które uwodzą swoją prostotą i smakiem. Idealne połączenie soczystego mięcha i kiszonej kapusty (tutaj na ciepło, co spotkałem pierwszy raz). Koło mnie konsumował go Maciek z Beef Brothers i łkał ze szczęścia. A kto jak kto, ale on akurat na amerykańskich kanapkach zna się świetnie.
Podsumowując: Na-Żarty zasługuje w pełni na naszą rekomendację. Idealne miejsce na lunch, idealne na melanż. I do tego pyszna kuchnia. Milu, Krzysiek – chapeau bas! Będziemy wracać!
Na-żarty (food truck) – różne lokalizacje w Warszawie Na-żarty (lokal) – Warszawa, ul. Ząbkowska 16, tel. 22 273 69 15 – Facebook